Artykuł

ARTYKUŁ: Brzezińska o wcieleniach Raya Winstone'a

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/ARTYKU%C5%81%3A+Brzezi%C5%84ska+o+wcieleniach+Raya+Winstone%27a-59865
Working-class hero, czyli o Rayu Winstonie słów kilka


Elżbieta Królikowska-Avis w swojej publikacji "Prosto z Piccadilly. Kino brytyjskie lat 90." wspomina o filmie "Nic doustnie" Gary’ego Oldmana z roku 1996 i o grającej w nim główną rolę Kathy Burke, aktorce obdarzonej – jak określa autorka – "mało efektowną powierzchownością". Daleka od ideału kobiecego piękna lansowanego przez kulturę popularną, uroda Burke jest wedle Królikowskiej-Avis pewnego rodzaju symbolem brytyjskiego kina, zdaje się wyrażać te wszystkie cechy, dzięki którym filmy z Wysp przykuwają uwagę. Próby ujmowania "życia jakim jest" bez upiększeń i w całej swej banalnej zwyczajności zawsze wychodziło brytyjskiemu kinu na dobre i zjednywało mu wierną widownię. W większości pospolite twarze i sylwetki aktorów, mnogość i naturalność akcentów, zdradzających pochodzenie są elementami, które dodawały i nadal dostarczają temu kinu wyjątkowej autentyczności.

U Oldmana chropowata przeciętność jest niemal bolesna, tak brutalna i brzydka, ale przecież jakże prawdziwa. Wedle wyjaśnień reżysera opowieść o rodzinie z robotniczej dzielnicy Londynu ma charakter autobiograficzny. Oldman kreśli w filmie świat przesiąknięty alkoholem, przemocą i agresją w sposób świadomie niedbały wizualnie, zdradzając inspiracje kinem Loacha (i może również wczesnego Mike’a Leigh, poprzez poczucie codziennej, krępującej bohaterów monotonii własnych działań i straconych szans). Dwoje głównych bohaterów tej opowieści łatwo scharakteryzować, oto: Valerie (Burke, nagrodzona za tę rolę nagrodą na festiwalu w Cannes) – nieszczęsna żona, bita i poniżana przez męża, która tkwi w związku właściwie z poczucia odpowiedzialności i może trochę z litości; oraz jej małżonek, alkoholik Ray (Ray Winstone) – wiecznie przeklinający (o ilości użytych w filmie przekleństw krążą legendy), z czerwoną opuchłą twarzą i spojrzeniem zdegenerowanego paranoika, maskujący agresją poczucie strachu i brak uczuć. I tak to się to toczy, w czterech ścianach domu, na zapyziałym podwórku blokowiska, w zasnutym kłębami dymu pubie…

Wściekły jak Ray

Ray Winstone za swoją kreację w filmie "Nic doustnie" otrzymał nominację do Nagrody Brytyjskiej Akademii Sztuki Filmowej i Telewizyjnej, i trudno sobie wyobrazić kogoś innego w tej roli. Gra zapijaczonego, wrzeszczącego sadystę w taki sposób, że widz nie odmawia postaci resztek ludzkich uczuć. Można odnieść wrażenie, że tylko dzięki aktorskiej kreacji Winstona ten żałosny facet zachowuje jakieś okrawki ludzkiej godności i możliwość usprawiedliwienia się, które zdaje się brzmieć bez fałszu. Gdzieś w tej wściekłości, agresji, wybuchach zazdrości tkwi coś bardzo nieszczęśliwego, bezradnego, co nie pozwala widzowi bez litości osądzić i skreślić. Gdzieś tam, w tej postaci domowego kata i tyrana tkwi też ofiara – braku miłości i własnej słabości. Przypomina jednego z tych brytyjskich mężczyzn, znanych z kina Loacha, upokorzonych i koszmarnie nieporadnych, którzy nie potrafią być odpowiedzialni, którzy się zgubili… Ray krzywdzi swoją żonę i przez to być może czuje się panem sytuacji, czuje się wtedy ważny, czuje, że coś znaczy. Można pokusić się o stwierdzenie, że splecione z sobą wściekłość i bezradność to pewien charakterystyczny rys postaci grywanych przez aktora.

  

Ten Anglik (urodzony w Londynie, rocznik 1957) trafił do kina właściwie z bokserskiego ringu (od dziecka trenował boks) i w zasadzie trochę przypadkowo, bo gdy zaproponowano mu rolę w produkcji BBC "Scum" (1977) opowieści pełnej przemocy, dziejącej się w jednym z brytyjskich poprawczaków – żegnał się ze szkołą aktorską (a dokładniej, to ona pożegnała się z nim). Pomimo że pierwotna wersja realizacji trafiła na półkę (ze względu na kontrowersyjny, brutalny charakter całości nie doczekała się emisji telewizyjnej), wkrótce postanowiono nakręcić film z tą samą ekipą aktorów i tym samym reżyserem (Alan Clarke). Od momentu występu w "Scum" wizerunek twardego gościa, który siłą zdobywa przestrzeń do życia, w pewnym sensie wyznaczył i zdominował Winstonowi aktorską drogę. Przejście od boksu i nieco niepokornego zachowania do aktorstwa, Anglik tłumaczy w wywiadach, żartując, że w istocie te dwa sposoby na życie są do siebie podobne, z tą różnicą, że gdy na ringu zrobi się coś źle, dostaje się ostre cięgi, a gdy coś pójdzie nie tak z rolą, można zostać jedynie wygwizdanym. Z dwojga złego, chyba już lepiej być wygwizdanym…  

 


Kino, teatr i telewizja

Jak w przypadku innych brytyjskich aktorów kariera Winstone’a trwa równolegle na kilku polach: teatralnym, filmowym oraz telewizyjnym. Tego rodzaju sytuacja jest korzystna dla aktora, który ma możliwość, przynajmniej z perspektywy własnego wyspiarskiego podwórka, spróbować różnych aktorskich wyzwań i zaprezentować różne wcielenia. Z racji predyspozycji fizycznych i posługiwania się specyficznym angielskim dialektem oraz akcentem (tzw. "cockney", charakterystyczny dla osób o robotniczych korzeniach, pochodzących z określonych dzielnic londyńskiego East End), Winstone wydaje się  stworzony do ról przestępców, mężczyzn prymitywnych, częstokroć nie panujących nad sobą okrutników. Podobną rolę do tej z "Nic doustnie" przyszło mu zagrać u innego aktora próbującego sił w reżyserii, mianowicie u Tima Rotha w "Strefie wojny" (1999); aktor grał tam ojca znęcającego się nad córką. Co ciekawe, Winstone w swoim dorobku ma też wiele odmiennych, choć zdecydowanie mniej znanych kreacji. Na podstawie filmografii aktora widać, że równie często co rzezimieszkiem, bywał "zwyczajnym gościem z sąsiedztwa". Zagrał też chociażby: biznesmena ("Ostatnia prośba"), stróża prawa ("Propozycja"), detektywa (zresztą, nie jeden raz, m.in. "Tough Love", "Vincent"), menedżera klubu piłkarskiego ("All in the Game"), a także króla Henryka VIII i diabolicznego golibrodę z Fleet Street (w telewizyjnej wersji BBC z roku 2006).

 

Dla wielu widzów Winstone pozostanie na zawsze Willem Scarletem z wyjątkowo udanej, znakomicie zagranej produkcji, opartej na legendzie Robin Hooda, wyprodukowanej w latach 80. przez telewizję brytyjską (HTV wspólnie z Goldcrest). Robin z Sherwood i jego towarzysze okazali się pełnymi prawdziwych emocji ludźmi z krwi i kości, ich przygody przeżywało się z wypiekami na twarzy (myślę, że widzowie, których dzieciństwo przypadło na lata 80., zgodzą się ze mną).  Nieokrzesany Will, ten istny wulkan emocji, zawsze z własnym zdaniem, stanowił ciekawą przeciwwagę dla rozsądku i namysłu, w które realizatorzy wyposażyli postać Robina. Michael Praed i Ray Winstone na pierwszy rzut oka sprawiali wrażenie mężczyzn należących do zupełnie innych klas społecznych, różnych środowisk. To dodawało ich postaciom ciekawego kontekstu. Napięcie między tymi dwoma bohaterami, niekiedy rodzaj cichej rywalizacji, wzbogacało film o psychologiczny ciężar i dodawało prawdopodobieństwa (główny bohater w kapturze w dużej mierze dzięki swoim towarzyszom zyskiwał właściwe proporcje). Will był też postacią nieco bardziej niejednoznaczną; jego powstrzymywany gniew, tłumiona porywczość, dystans, nadawała mu rys człowieka nieobliczalnego, zdolnego do wielkiego bohaterstwa (ale i być może czynów haniebnych). Umiejętność godzenia przeciwstawnych cech, a raczej może zdolność do przydawania swym rolom marginesu wieloznaczności, która bierze swój początek w fizyczności aktora – Winstone jest krępy, dość postawny, ale przecież nie powolny i w żadnym razie nie statyczny – widoczna jest w wielu kreacjach. Oczywiście, nie wyobrażajmy sobie, że Winstone zagra nam tu zaraz delikatnego, zwiewnego i nadwrażliwego mężczyznę, co to, to nie. Jednak nawet ludzi bezwzględnych i porywczych wyposaża w zdolność do afektu i refleksji.

"Znam gościa, który zna gościa, który zna pewnego gościa…"

Ciekawie prezentuje się angielski aktor w "Sexy Beast" – kryminalnej komedii, która jak wcześniej "Scum", "Robin Hood" i "Nic doustnie" stanowi ważny moment w jego karierze, o tyle przy tym istotny (kolejna nominacja do Nagrody BAFTA), że film zapewnił mu światową już popularność i rozpoznawalność oraz bilet wstępu do kina amerykańskiego. Warto wspomnieć, że w kinie brytyjskim lat 90. pojawiły się dwa ciekawe nurty – z jednej strony "antythatcherowskie reminiscencje", nawiązujące nieco do "krytycznych" filmów z lat 80. ("Orkiestra" Marka Hermana, "Goło i wesoło" Petera Cattaneo), z drugiej strony bezkompromisowe filmy gangsterskie ("Porachunki" i "Przekręt" Guya Ritchiego), pojawił się też ciekawy i niekonwencjonalny "Trainspotting" Danny’ego Boyle’a. Ten efektowny, bogaty filmowy pejzaż przyciągnął uwagę widowni, która dostrzegła także wielu nieznanych dotąd szerzej brytyjskich aktorów, również tych charakterystycznych, do których grona można, jak sądzę, zaliczyć Raya Winstone’a. Tom Wilkinson, Robert Carlyle to aktorzy, którym udało się zwyczajność i pospolitość przekuć w zaletę, zabłysnąć charyzmą, pokazać umiejętności aktorskie ukryte pod maską pospolitości (na tej fali popularności kina z Wielkiej Brytanii "odkryto" również choćby Ewana McGregora). Ciekawość brytyjskich filmów, historii o zwyczajnych ludziach, tych słodko-gorzkich opowieści, bezkompromisowych komedii i smutnych realistycznych dramatów, jest obecna jak sądzę, nadal, choć brytyjskie kino zdaje się nie jest już tak dynamiczne, jak dziesięć i dwadzieścia lat temu...

 

Film "Sexy Beast" Jonathana Glazera, wyprodukowany w roku 2000 trafił zatem na przygotowany grunt, czytelnie wpisywał się w konwencje fabularne, wizualne i aktorskie wcześniejszych filmów Ritchiego, proponując historię pewnego gangstera na emeryturze, który otrzymuje od swoich szefów propozycję nie do odrzucenia. Ową propozycję składają mu za pośrednictwem nieco psychopatycznego wysłannika, który przyjeżdża do "emeryckiej hacjendy" bohatera w Hiszpanii i dość radykalnie zakłóca naszemu zmęczonemu bandziorowi spokój. Winstone w roli znużonego ryzykowną robotą przestępcy i (zaskakująco obsadzony) Ben Kingsley jako "gangster-psychol" dają popis gry aktorskiej, dla której warto obejrzeć ten film. Elegancja i nieobliczalna brutalność Kingsleya w starciu z łagodnością wciąż jednak groźnego Winstone’a, okaże się… Dalej nic nie powiem, zdradzę tylko, że w porównaniu z ekranową metamorfozą Bena Kingsleya, Winstone wydaje się mało "widowiskowy", jakby się wycofywał, zajmował miejsce w cieniu, na drugim planie. Oczekujemy jakiejś spektakularnej akcji, wybuchu emocji, a zamiast tego obserwujemy aktora, który jest nieoczekiwanie… powściągliwy. Jest już starszy, trochę "spasiony", ale przecież czujemy, że jakby chciał, to przywaliłby natrętowi piąchą ostro między oczy. Emocje są, lecz tym razem dobrze przykryte warstwą opalenizny i różnych życiowych doświadczeń, które misiowaty angielski rozrabiaka o wyglądzie chuligana z podrzędnego pubu, pragnie obrócić w spokój i próbę pobudowania sobie, niejako nawiązując do angielskiego stylu życia – domu z ogródkiem w słonecznej Hiszpanii. Czy mu się uda? Ponownie namawiam do filmowej lektury. Warto może tylko wspomnieć, że wysiłek zbudowania szczęścia, poukładania wszystkiego towarzyszył i innym postaciom Winstone’a, również Rayowi z "Nic doustnie", z tym, że to szczęście w istocie było iluzją, pustą chęcią posiadania domu, żony, kumpli…

Katarzyna, Anna, Jane…

Kolejną produkcją, na którą, myślę, warto zwrócić uwagę, pisząc o Rayu Winstonie, jest telewizyjny dwuczęściowy film traktujący o Henryku VIII – "Henryk VIII" z roku 2003, w którym prócz tego aktora możemy zobaczyć m.in. Helenę Bonham-Carter, Seana Beana, Charlesa Dance'a. Warto zauważyć, że film jest bardzo zbliżony do obrazu "Kochanice króla", zresztą być może dlatego, że scenariusz do obu filmów wyszedł spod ręki tego samego człowieka. "Henryk VIII" – kolejne filmowe odczytanie historii o bezwzględnym królu i jego nieszczęsnych małżonkach ostatecznie przekonuje dość dobrym aktorstwem, realistycznym stylem produkcji, wspaniałymi kostiumami. Polska wersja filmu zawiera ciekawy podtytuł: "Krwawy tyran", przestrzegając niejako (nieświadomego?) widza przed jakże bardzo chimeryczną i skorą do okrucieństwa osobowością króla. Istotnie, w kreacji Winstone’a Henryk VIII jest tyranem i człowiekiem bezwzględnym, ale przy tym, naznaczonym pewnym piętnem, dotkniętym rodzajem obsesji. I wydaje się nie czerpać ze swych morderczych skłonności specjalnych przyjemności, przeciwnie, jest ich więźniem, jest zakładnikiem w pułapce historii. Posiadanie męskiego potomka staje się warunkiem niezbędnym do utrzymania stabilnej sytuacji w kraju; za każdą, nawet najbardziej szaloną i okrutną decyzją króla zdaje się kryć ten imperatyw. Jego napady wściekłości, niekontrolowane wybuchy podszyte są (jakby znajomo) strachem i niepewnością.

Obsadzenie Raya Winstone’a w roli króla było może nieco ryzykowne, lecz ostateczny efekt jest przyzwoity. O tyle jest to ważne, że aktorowi przyszło zmierzyć z całą filmową legendą Henryka VIII, z kreacjami takich wielkich gwiazd brytyjskiego kina, jak Richard Burton (którego królewska rola w "Annie tysiąca dni" z 1969 oceniana jest jako jedna z najlepszych w całej jego karierze). Energiczny, obdarzony ekranową charyzmą Winstone radzi sobie całkiem dobrze, wykorzystując swoje emploi narwańca i pożądane do tej roli warunki fizyczne. Co ciekawe, Winstone jest trochę podobny do Henryka znanego z obrazów Holbeina. Jego postać zmienia się też z upływem lat; król robi się coraz bardziej ociężały, otyły, trapiony chorobami ciała i duszy; pozostaje nieustannie groźny, lecz i chyba coraz bardziej świadomy swojej klęski jako człowiek. Rolę Henryka VIII można by też chyba potraktować jako rodzaj sprawdzianu dla aktora, jego aktorskiej dojrzałości do wyjścia poza konwencjonalne role, wykorzystania swej wyjątkowej charyzmy w zmaganiach z bardziej wymagającymi niż dotychczas postaciami. Jak będzie dalej przebiegała kariera Raya Winstone’a, czy pozostanie nadal w gronie aktorów charakterystycznych, królów drugiego planu? Brytyjscy aktorzy często zdobywają popularność (po raz pierwszy lub ponownie) w wieku dojrzałym, odnajdują świetne role, być może Winstone zdoła jeszcze zaskoczyć widzów, kto wie...

W 2001 angielski aktor zagrał w filmie "Ostatnia prośba" (według uhonorowanej nagrodą Bookera powieści Grahama Swifta "Ostatnia kolejka") u boku Michaela Caine’a, Boba Hoskinsa, Toma Courtenaya, Helen Mirren i Davida Hemmingsa. Grono uznane i nobliwe, lecz nie wydaje się, by Winstone od niego specjalnie odstawał, wpisuje się dobrze w brytyjski aktorski pejzaż, któremu brakowałoby chyba jego charyzmy, grymasów, wrzasków i ostrego języka.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones