Artykuł

Błogosławiona awaria

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/B%C5%82ogos%C5%82awiona+awaria-106861
Aby wyprodukować sztuczną inteligencję w latach 80., wystarczyło zalać płytę główną szampanem albo nie wyłączać komputera w czasie burzy. Nie szkodziły kopniaki, całusy i okazjonalna pogawędka, czyli przekazywane maszynie ludzkie emocje. W "Krótkim spięciu" robot z ludzką duszą narodził się może dzięki awarii, ale to miłość otaczających go geeków zrobiła z niego fajnego gościa.

Wystarczy pobieżne spojrzenie w lornety oczu, by przekonać się, ile zawdzięcza mu pixarowski "Wall-E". Historia wartego 11 milionów dolarów ożywionego wojskowego robota, który doznaje awarii, zrywa się ze smyczy i rusza w tango, to trochę wariacja na temat Frankensteina, a trochę "E.T." na tranzystorach. Numer 5 zamiast pożogi i zniszczenia sieje chaos i komedie wszędzie, gdzie postawi swoje gąsienice. Zamiast zabijać, woli wzdychać do księżyca i tańczyć jak John Travolta. Armia mu tego nie wybaczy.

 

W latach 80. wojskowi nie cieszyli się wśród filmowców szczególną estymą. To ich ambicje, krwiożercze instynkty i technofobia nieustannie groziły wybucham III wojny światowej. Na szczęście w tej samej dekadzie zaistniała w kinie grupa, która potrafiła dać odpór ich negatywnej energii. Gdy Bill Gates i Steve Jobs kładli fundamenty pod swoje przyszłe imperia, na ekrany przebijał się konsekwentnie geek – dziwak zafascynowany technologią, z niezaspokojonym apetytem na tajną wiedzę, kujący swoją niszę na uboczu świata zdominowanego przez rówieśników.

Zemsta frajerów

Ten konflikt ma w "Krótkim spięciu" bardzo wyrazistą formę. Za mechanicznym uciekinierem, który znajduje schronienie w objęciach samozwańczej zbawicielki bezpańskich zwierząt, ruszają dwa pościgi. Jeden kierowany jest przez zawistnego żołdaka, strzelającego do wszystkiego co się rusza, wyczuwającego w nowych technologiach zagrożenie dla swojej pozycji. Drugim dowodzi młody wynalazca, który robota skonstruował, a teraz robi wszystko, by go ocalić i zrozumieć. Dla ułatwienia zagrali te postaci G.W. Bailey i Steve Guttenberg – aktorzy kreujący role zaciekłych wrogów w przebojowej "Akademii policyjnej".

Newton (Guttenberg) potrafi skonstruować w pojedynkę najbardziej zaawansowanego robota na planecie, ale niezobowiązująca pogawędka z dziewczyną to dla niego misja niemożliwa. Towarzyszący mu wszędzie Ben (Fisher Stevens), na każdym kroku wspiera go radą, która brzmi, jakby wyczytał ją na internetowym forum dla nastolatków. Stephanie – wybawicielka Numeru 5 – mieszka w dziwacznym domku opanowanym przez legiony bezpańskich zwierząt, pakuje się w toksyczne związki i czeka na kontakt z obcą cywilizacją. Jest technologiczną ignorantką, ale niewiedzę nadrabia szalonym entuzjazmem. Puryści utonęliby pewnie w rozważaniach, kto z tego grona jest geekiem, a kto bardziej przystaje do charakterystyki nerda, ale dla dobra sprawy uznajmy, że w tamtej epoce grupy trzymały sztamę i były blisko siebie.

  

Dziewczyna ma piękną twarz Ally Sheedy, którą pamiętać możecie z prawdziwego geekowskiego kamienia milowego – "Gier wojennych", które trzy lata wcześniej zrealizował ten sam John Badham. Główny bohater (młodziutki Matthew Broderick) włamuje się tam do komputerowego systemu amerykańskiej armii, niemal rozpętując światowy konflikt nuklearny. Sheedy kreowała także rolę odludka w słynnym "Klubie winowajców", w którym John Hughes brał na warsztat kilka rodzajów nastoletniego buntu. A wspomniany Broderick u Johna Hughesa grał główną rolę w "Wolnym dniu pana Ferrisa Buellera"… I tak wszystko zostaje w rodzinie. Filmy o amerykańskiej młodzieży z lat 80. łączą twarze, nazwiska i wspólny klimat. Wszystkie te dzieciaki zamieszkują jedno filmowe uniwersum. Nietrudno wyobrazić sobie, że ich na jednym przedmieściu, chodzących do tej samej szkoły, ignorujących się nawzajem i użerających z tym samym, beznadziejnym, gronem pedagogicznym. Na kogo może wyrosnąć robot, który będzie próbował nauczyć się od nich życia?

Życie między tranzystorami


Jednocześnie z życiem narodził się w Numerze 5 nienasycony głód wiedzy. "Need input, more input!" wykrzykuje, rzucając się zachłannie na świat, błyskawicznie wertując sterty encyklopedii i uzależniając się od telewizji. Jego umysł jest początkowo niezapisaną kartą, ale wrażliwość okazuje się cechą wrodzoną, dlatego jedne rzeczy zajmują go bardziej niż inne. Lubi więc muzę pop lat 80., kino gangsterskie lat 30. i slapstickowe popisy "The Three Stooges". Ma gadane, w chwilach grozy wykazuje melodramatyczne skłonności i podrywa laski, jak przystało na największego nerda ("Masz niezły software" – komplementuje kształtne ciało Stephanie). Zainteresowanie technologią owocuje u niego bardzo spektakularnie – jest pierwszą maszyną, która potrafi się sama ulepszać, zmieniając nieco swój hardware. Oto cyfrowe wcielenie ewolucji, która stworzyła człowieka.



Film delikatnie penetruje w ten sposób granice między człowiekiem a maszyną, której przekroczenie zawsze tak bardzo nurtowało filmowców. Stephanie jest początkowo zawiedziona, gdy odkrywa, że jej podopieczny nie jest kosmitą, czuje się upokorzona, że zainwestowała emocje w coś martwego. Naturą robota – jak przekonuje jego twórca – jest bowiem wykonywać napisany przez człowieka program, co czyni go bezpiecznym, przewidywalnym i kompletnie nudnym. Ale ożywiony robot ma program w nosie, podąża za własnymi zainteresowaniami i uczuciami. Najsilniejsze z nich jest pragnienie życia mocno sprzężone ze strachem przed śmiercią. To słowo zastępuje w jego słowniku niewinny wyraz "disassemble".



Nauka nauką, a życie pozostaje w filmie Badhama tajemnicą zrodzoną z przypadkowej iskry między tranzystorami. "My też jesteśmy maszynami" – przekonuje sceptycznego Newtona Stephanie, która wierzy, że robot stał się czującą i myślącą istotą. Nie zachowuje się może jak porządny obywatel – na początku jest raczej egoistycznym dzieckiem, które lekceważy zasady, mieszczańską etykietę i uczucia innych. Ale od razu potrafi to, co najtrudniejsze – okazywać spontaniczne emocje i improwizować. Ostatecznym testem na "człowieczeństwo", który urządza mu Newton, jest sprawdzian poczucia humoru. Zdaje go zarówno robot, jak i cały film.

Aktor idealny


Plastycznie "Krótkie spięcie" ciągle wygląda doskonale. Autorzy zaklinają się, że większa część budżetu została zainwestowana w stworzenie mechanicznego bohatera (czy raczej jego wielu wersji, użytych w różnych scenach i ujęciach), co czyni z robota rzadki przypadek rekwizytu, którego rzeczywisty koszt jest wyższy niż zadeklarowany w scenariuszu. Opłaciło się, bo Numer 5 pozostawił dla gwiazdorskiej ekipy miejsce jedynie na drugim planie. Za ten imponujący efekt odpowiada przynajmniej dwóch ludzi – Syd Mead pracujący w Hollywood jako futurysta (projektował wygląd przyszłości w "Blade Runnerze", drugim "Obcym", a ostatnio "Elizjum") oraz specjalista od robotów Eric Allard, który wcześniej skonstruował choćby V.I.N.CENT-a z disneyowskiej "Czarnej dziury" (o filmie pisałem TU) i przejął po Jimie Hensonie animatroniczną schedę przy trzeciej części "Wojowniczych Żółwi Ninja" (o tej serii poczytać możecie TU), a który ostatnio pracował choćby przy "Piratach z Karaibów".

Allard zajmował się praktyczną stroną konstrukcji i konkretnymi rozwiązaniami, które sprawiły, że możemy współodczuwać z czymś, co nie tylko nie jest człowiekiem, ale co nawet nie udaje istoty organicznej. Obdarzył mechaniczne urządzenie mimiką, ekspresywną gestykulacją i motoryką, z której dało się wykrzesać dowcip i emocje. Równie zachwycający, co niepokojący jest fakt, że tak łatwo jest sterować ludzkimi emocjami przy pomocy elektronicznej kukiełki. Między robotem a poszczególnymi aktorami jest tu czasem więcej chemii niż w scenach czysto aktorskich. Dzięki temu widzowie są świadkami jednej z dziwniejszych relacji erotycznych w historii kina (zaraz po niesławnym kaczo-ludzkim romansie z "Kaczora Howard", o którym pisałem TU).


Number 5 / Wall-E
Skoro najdroższy element produkcji był gotowy do dalszej kariery, nic dziwnego, że powstał sequel, w którym oczywiście wysłano bohatera "na miasto". Zrezygnowano z usług gwiazd grających w pierwszej części, zaniedbano mikroklimaty miejsc i te wszystkie delikatne technologiczne dywagacje, które pozwalają dziś ciągle cieszyć się oryginałem. Został prosty humor oparty na stereotypach i slapsticku. W "Krótkim spięciu 2" Numer 5 to ciągle kawałek imponującego sprzętu, ale nic już tu nie działa jak należy. Technologia rodzi się w bólach, ale życie tylko dzięki porządnemu pieprznięciu błyskawicy.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones