Kolejnego dnia w programie Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie zainteresowały nas dwie produkcje: nowy film Hala Hartleya, "Ned Rifle", oraz "Vergine giurata" w reżyserii Laury Bispuri z Albą Rohrwacher w roli głównej. Do trzech razy sztuka (
"Ned Rifle", reż.
Hal Hartley)
"Ned Rifle" to pozornie powrót "starego"
Hala Hartleya. Nietypowe kadrowanie, szorstki humor, charakterystyczna muzyka, znajome twarze, które przewijają się przez filmografię reżysera:
Martin Donovan,
Bill Sage,
James Urbaniak,
Robert John Burke. Wszystko na swoim miejscu. Ale choć stylistyczne klocki są te same, co w latach 90., choć
Hartley domyka swym filmem trylogię, na którą składają się również
"Henry Fool" oraz
"Fay Grim", wrażenie z seansu jest zgoła inne niż w przypadku jego wczesnych produkcji. To jednak niekoniecznie zarzut, owa zmiana jest bowiem jednym z tematów filmu.
Motyw przemijania, skoku pokoleniowego, pojawia się jakby automatycznie. Tytułowy bohater jest synem Henry’ego i Fay, którym poświęcone były dwie poprzednie odsłony tego "rodzinnego" cyklu.
Hartley od czasu
"Niezwykłej prawdy" i
"Zaufania" na protagonistów obierał młodych outsiderów, duchowych buntowników i neurotycznych wrażliwców. Tyle, że dotychczas byli to jego rówieśnicy; za ich pośrednictwem opowiadał więc o sobie samym. Teraz zaś kieruje kamerę na przedstawiciela młodszego pokolenia. Ned Rifle (
Liam Aiken) to kończący właśnie 18 lat potomek oryginalnych hartleyowskich bohaterów. Najjaskrawszym dowodem zmiany warty jest fakt, że
Martin Donovan, który dwie dekady temu wcielał się w niepokornych kontestatorów, teraz stanowi głos rozsądku. Grany przez niego
Daniel Gardner jest głową rodziny, opiekunem, wreszcie… księdzem.
Całą recenzję Jakuba Popieleckiego znajdziecie TUTAJ W pół drogi (
"Vergine giurata", reż.
Laura Bispuri)
Hana (
Alba Rohrwacher) wsiada do autobusu. Opuszcza Albanię i jedzie do Mediolanu. Składa niezapowiedzianą wizytę swojej siostrze, Lili (
Flonja Kodheli). Jej rodzinie przedstawia się imieniem Mark. Męska koszula zapięta pod samą szyję i dżinsy o dwa rozmiary za duże to nie przypadek. Hana wygląda w nich fatalnie, ale ma tego świadomość. Dawno temu postanowiła zakwestionować swoją kobiecość. Zgodnie z albańską tradycją Kanunu (nawiązywał już do niej m.in.
Joshua Marston w
"Przebaczeniu krwi") może publicznie przysiąc, że dożywotnio pozostanie dziewicą i dzięki symbolicznemu gestowi zyskać status mężczyzny. Taka przemiana ma niewiele wspólnego z orientacją seksualną. Wynika z niechęci wobec przypisanych danej płci praw i obowiązków.
Laura Bispuri opowiada o gender w jego teoretycznej postaci i realistycznej konwencji. Dwukrotnie poddaje Hanę procesowi socjalizacji i przygląda się, jakie ślady zostawiają na ciele i umyśle jednostki umowy społeczno-kulturowe.
Bispuri w kreatywny i ciekawy sposób wykorzystuje możliwości, które oferuje struktura scenariusza opartego na równoległej narracji. Tuż po przyjeździe Hany do Mediolanu, pojawiają się retrospekcje, które zabierają nas z powrotem do Albanii. W czasie, gdy bohaterka stopniowo aklimatyzuje się we włoskim domu swojej siostry, oswajamy się z jej postacią, składając w spójną całość fragmenty przeszłości. Nie mamy z tym większego problemu. Obecna sytuacja Hany/Marka jest na tyle niejasna, że reżyserka darowała nam odgadywanie biograficznych zagadek. Szybko staje się jasne, że dojrzewająca Hana postanowiła zbuntować się przeciw wymaganiom osobowościowym, jakie płeć społeczno-kulturowa narzuca kobietom w Albanii. Nie chce być skromna, uległa, zdana na łaskę i niełaskę męża. Wchodząc w obręb społeczności kierującej się jasnym i skodyfikowanym prawem reżyserka portretuje performatywny sposób przekazywania tożsamości. Nie jest ona związana z płcią, ale z intelektualną decyzją. Hana, która publicznie zaprzysięga dożywotnią abstynencję seksualną, uczy się męskości poprzez odgrywanie i powtarzanie zachowań typowych dla mężczyzn w swojej wiosce. Ścina włosy, bandażuje piersi, zakłada koszulę, kupuje karabin. I zyskuje władzę.
Całość recenzji Anny Bielak przeczytacie TUTAJ