Relacja

BERLINALE 2018: Tryby historii

autor: , /
https://www.filmweb.pl/article/BERLINALE+2018%3A+Tryby+historii-127092
Berlinale swoim zwyczajem zaczyna nabierać politycznych rumieńców. W sobotę na festiwalu zaprezentowano walczące o Złotego Niedźwiedzia filmy z Rosji i Niemiec. Aleksiej German Junior pokazuje w "Dowłatowie" kulturową klatkę Rosji lat 70., natomiast Christian Petzold w "Transit" straszy wizją niezjednoczonej, nieprzyjaznej Europy z niedalekiej przyszłości. Filmy recenzują Jakub Popielecki i Marcin Stachowicz.

***

Kraina lodu ("Dowłatow", reż. Aleksiej German Jr)

"Zamarzło", pisze Jacek Dukaj w "Lodzie", kiedy potencjał okoliczności – czy to historycznych, czy to interpersonalnych – nagle zamyka się i zasklepia w skorupę zbitej, nienaruszalnej formy. Metafora, którą polski pisarz wysnuł z "radzieckiej" symboliki odwilży/przymrozku (no i z Gombrowicza), pasuje jak ulał do twórczości Aleksieja Germana Juniora. Podobnie jak u Dukaja, i u niego wciąż brzmią głosy klasyków rosyjskiej literatury – nierzadko przywoływanych zresztą wprost, z nazwiska. Podobna jest też jego Rosja: utwardzona, na amen zamarznięta, czy to w postapokaliptycznej przyszłości z "Pod elektrycznymi chmurami" czy w latach 70. XX wieku z "Dowłatowa". W sumie nieważne, w jakiej epoce akurat toczy się akcja: German wciąż kręci jakby ten sam film, dokładając kolejny klocek do portretu rosyjskiego stanu ducha, takiego, jakim go widzi: ponadczasowego, i w tej ponadczasowości niezmiennie tragicznego. 


Tym razem ciężaru rosyjskiej duszy doświadcza mieszkający w Leningradzie 1971 roku pisarz Siergiej Dowłatow. To postać tragicznie rozdarta niejako z urodzenia: zarazem Rosjanin, Ormianin (po ojcu) i Żyd (po matce). Do tego literat, który nie może doczekać się publikacji, bo jego kolejne rękopisy odbijają się od ściany cenzury. Czapa lodowa, co się zowie: aparat władzy nie życzy sobie ambiwalentnych treści. Jeśli Dowłatow chce pisać, może pisać – tyle że eskapistyczne peany na temat Spartan albo socrealistyczne agitki o heroicznym wydobyciu ropy. Ewentualnie reportaż z planu propagandowego filmu, w którym towarzysze przebrani za tuzy rosyjskiej literatury – Dostojewskiego, Tołstoja, Puszkina – wychwalają pod niebiosa czyn lokalnych stoczniowców. Przeszłość i przyszłość idą ręka w rękę: romantyzm, realizm, modernizm, socrealizm, jeden pies. Zamarzło.

U Germana, niczym w Germanowskiej Rosji, bez zmian: największą siłą jego kina pozostaje forma, w której niemożliwość zmiany brawurowo przepisana zostaje na wewnątrzekranową rzeczywistość. Wraz z operatorem Łukaszem Żalem (rozsławionym "Idą") reżyser inscenizuje zaklęty taniec ciał w przestrzeni. Wirują aktorzy, przechadzający się między kolejnymi planami; wiruje kamera, w żółwim tempie kreśląca wokół nich swoje piruety. Wszystko niby w ciągłym ruchu, ale po zamkniętym obwodzie, w okowach ciążenia. German konstruuje minimodel układu słonecznego, błędne koło, trochę niczym z obrazu Malczewskiego – łącznie z faktem, że wśród szeregowych obywateli krążą rownież duchy przeszłości: odpustowe sobowtóry wielkich pisarzy. To kino mastershotów uwieczniających zgrzebne partyjne biura i szpetne betonowe pejzaże, smog i śnieg, gipsowe popiersia Lenina i monstrualne kikuty z marmuru. Trochę tu "pejzażu we mgle" Greka Theo Angelopoulosa, trochę surrealistycznego ekscentryzmu Szweda Roya Anderssona, a trochę powidoków jak najbardziej rosyjskiego Tarkowskiego. Trochę awangardy, trochę realizatorskiego popisu. Trochę komunizmu, a trochę komunału.

Całą recenzję Jakuba Popieleckiego przeczytacie TUTAJ.


***


Okręt mój płynie dalej ("Transit", reż. Christian Petzold)

Rzecz, zdawałoby się, karkołomna: w jednym filmie zestawić ze sobą historie uchodźców z przeszłości i teraźniejszości. Christian Petzold lubi takie układanki, swoje obrazy buduje przede wszystkim z powidoków, nawarstwień, przenikających się porządków czasowych. Tak było w "Feniksie", gdzie główną rolę zagrały wojenne ruiny, fantazje o okupowanym przez Amerykanów Berlinie i – co chyba najważniejsze – lęk przed sobowtórem, przed realną utratą twarzy i symboliczną – tożsamości. W "Tranzycie" nie ma co prawda tej onirycznej, przesiąkniętej sztucznością atmosfery, są za to cienie traum, które stale krążą nad Europą i przypominają o jej mrocznej przeszłości. Karmią się powtórzeniem, bo żadnego końca historii nigdy nie było i nie będzie, a doświadczenie wygnania z ojczystej ziemi istnieje poza określonym czasem i geografią. Widma uciekinierów nawiedzają więc wciąż te same tułacze szlaki – poczekalnie w konsulatach, naczepy ciężarówek, wagony towarowe, ciasne, zajmowane kątem mieszkania. Albo wielkie porty, które – wczoraj i dziś – zapowiadają początek lub koniec czyjejś wędrówki – jak Marsylia w "Tranzycie"


U Petzolda francuskie miasto spełnia dwojaką funkcję: to przedsionek Europy i jednocześnie jej okno na świat. Marsylia jest nowym domem dla migrantów i uchodźców z dawnych kolonii, ale to również stąd – w czasie II wojny światowej i niemieckiej okupacji – odpływają statki pasażerskie do Ameryki Południowej i USA. Idealna sceneria, żeby pokazać przecinające się trajektorie ludzkich doświadczeń, wydobyć na wierzch splątaną sieć wygnań i powrotów, zrośniętych z europejskim lądem na dobre i na złe. Reżyser sięga w tym celu po literaturę – "Tranzyt" oparty jest na motywach powieści Anny Seghers, niemieckiej pisarki i działaczki lewicowej o żydowskich korzeniach. Wydana po raz pierwszy jeszcze w czasie wojny – w 1944 roku – opowiada historię paryskiej grupy emigrantów, uciekających w kierunku Marsylii przed inwazją nazistów. Georg eskortuje umierającego towarzysza z konspiracji – Heinza –  a w bagażu podręcznym ciąży mu dziedzictwo tragicznie zmarłego pisarza, niejakiego Weidela – manuskrypt nieukończonej książki, list od żony i dokumenty niezbędne do wydania meksykańskiej wizy. "Bezpańska" tożsamość nęci łatwą przyszłością i początkowo Georg rzeczywiście planuje skorzystać z cudzej szansy i za wszelką cenę wydostać się z Europy. Jednak im dłużej przebywa w nie swoich Ja – angażując się w sprawy Heinza i Weidela – tym silniejsza więź łączy go z własnymi alternatywnymi życiorysami. Utożsamienie kusi zwłaszcza w przypadku pisarza, bo Weidel, chociaż prawdopodobnie popełnił samobójstwo, wcale nie był typem uciekiniera. Miał kobietę, która zawsze gdzieś tam na niego czekała, a teraz może poczekać również na Georga. 


Całą recenzję Marcina Stachowicza przeczytacie TUTAJ.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones