Relacja

CANNES 2012: Krew i łzy

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/CANNES+2012%3A+Krew+i+%C5%82zy-85369
Drugiego dnia odbywającego się w europejskiej stolicy filmu festiwalu nasza redakcyjna koleżanka, Malwina Grochowska, obejrzała najnowsze dzieło Jacques'a Audiarda. Czy reżyser doskonałego "Proroka" spełnił oczekiwania wymagającej canneńskiej widowni? Sprawdźcie poniżej. 

***

Dziś pojawił się na festiwalu przyczynek do dyskusji: słoń, pardon, selekcja a sprawa polska. W konkursowym filmie Jacques'a Audiarda "Rust & Bone" ("Rdza i kość"), którego akcja w większości toczy się na słonecznym południu Francji, na końcu pojawia się kilka przebitek z turnieju bokserskiego i hotelu w Warszawie.

I na tym analogie pomiędzy nowym filmem autora "Proroka" a polską kinematografią się kończą. Ale muszę wspomnieć o tym nieistotnym fakcie z tych samych powodów, dla których dziennikarze dodają na końcu newsów o międzynarodowych katastrofach: "Nikt z Polski nie zginął w wypadku". Co ważniejsze, więcej okazji do odniesień do ojczyzny może się podczas tegorocznego konkursu głównego nie zdarzyć.

"Rust & Bone" opowiada o treserce orek Stephanie (Marion Cotillard) i Alim (Matthias Schoenaerts), który na początku sprawia wrażenie społecznego wyrzutka: nie potrafi się zaopiekować swoim kilkuletnim synkiem i z braku alternatywy pomieszkuje u siostry. Potem chłopak znajduje pracę jako ochroniarz w klubie i poznaje Stephanie. Nic nie wskazuje na to, że tych dwoje cokolwiek może łączyć. Jednak po tym, jak dziewczyna ulegnie wypadkowi i straci nogi, zadzwoni do Alego i od tego momentu pomiędzy parą zacznie się rozwijać nietypowa relacja.

Początkowo obawiałam się, że film powędruje w którymś ze sztampowych kierunków: nietypowy zawód dziewczyny pachniał słodkawą historią miłosną pomiędzy uroczo nieprzystosowanymi bohaterami; lekko gangsterski sznyt chłopaka ciągnął fabułę w stronę prostego kina społecznego. Na szczęście Audiarda stać na wiele więcej niż pójście utartymi ścieżkami.

Prostej w sumie historii nadał on ogromną siłę oddziaływania. Duża w tym zasługa dynamicznych zdjęć Stéphane'a Fontaine'a (szczególne wrażenie robią sekwencje wodne, kiedy piękne obrazy kontrastują z dramatyzmem zachodzących wypadków). Ścieżka muzyczna, w której dominują popowe i elektroniczne dźwięki, świetnie podbija poszczególne sceny. Te dwa elementy sprawiają, że "Rust & Bone" staje się bardzo rockandrollową historią miłosną, bez jakichkolwiek śladów sentymentalizmu i ckliwości.

 

Zresztą ta miłość również jest nietypowa, zgrzytliwa jak sam tytuł. Może dla niektórych widzów wręcz nie będzie "prawdziwą" (filmową) miłością: bohaterowie wchodzą w związek jakby od niechcenia, nie wybuchają namiętnością. On zaczyna romantyczną przygodę słowami: - Chcesz się pieprzyć? Ona, początkowo załamana kalectwem, pragnie przede wszystkim mieć kogoś obok.

Każde z nich ma w sobie wiele przeciwstawnych cech. Postaci zostały świetnie napisane i zagrane, także żadnego z nich nie da się zamknąć w kilku przymiotnikach: twardy, agresywny, prostacki; załamana, odważna, zdesperowana. Po trosze są właśnie tacy, ale złożoność ich charakterów wykracza poza filmowy standard. Innymi słowy, Francuzi po raz kolejny udowodnili, że na czym jak na czym, ale na dramacie psychologicznym to się znają.

O sukcesie "Rust & Bone" stanowią aktorzy. Wierzymy im w każdej sekundzie ich bycia na ekranie. Cotillard stworzyła bardzo mocną rolę, posługując się o wiele subtelniejszymi środkami niż w oscarowej "Niczego nie żałuję". Jej Stephanie jest naturalna, cielesna. I wcale nie wzbudza w nas najprostszej reakcji na swoje kalectwo, czyli litości. Choć kamera nie ukrywa przed naszym wzrokiem jej kikutów, nie myślimy o bohaterce w specjalnych kategoriach, dlatego że nie ma nóg. Oczywiście, wypadek determinuje jej dalsze życie, ale nie sprawia, że staje się inną osobą. Schoenaerts jest niejednoznaczny: ani dobry, ani zły, czyli po prostu taki, jak większość ludzi. Nie udaje chłopaka z ulicy, tylko nim jest. Gdy staje do nielegalnej walki bokserskiej na pieniądze, to czujemy, jakbyśmy byli zaraz obok niego. Sekwencje walk w ogóle wypadły świetnie. Audiard, tak samo wprawnym okiem jak w więziennym "Proroku", przybliżył nam w nich świat czysto męskiej rozgrywki. I ten element historii również wytrawnie wpasował w film, który przy wszystkich zastrzeżeniach chyba jednak można nazwać historią miłosną.


Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones