Wywiad

Camerimage 2005: Nowe, mistrzowskie dzieło Carlosa Saury

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Camerimage+2005%3A+Nowe%2C+mistrzowskie+dzie%C5%82o+Carlosa+Saury-25473
Festiwal Camerimage 2005 z dnia na dzień nabiera rozpędu i rozmachu. Coraz więcej filmów, coraz więcej widzów i coraz więcej gości. Wyraźnie widać to na głównej sali Teatru Wielkiego, gdzie publiczność ogląda filmy już nie tylko w fotelach, ale również siedząc na podłodze i stojąc pod ścianami.

Wczoraj pokazano kolejne trzy obrazy konkursowe: niemiecki "Schneeland", (reż. Hans W. Geissendörfer, zdj. Hans-Günther Bücking), koreański "Łuk" (reż. Kim Ki-Duk, zdj. Seong-Back Jang) oraz hiszpański "Siódmy dzień" (reż. Carlos Saura, zdj. François Lartigue). Ponadto w ramach przeglądu kina europejskiego - jednej z imprez towarzyszących, zaprezentowano dramat "Shooting Dogs" Michaela Caton-Jonesa - kolejną, obok "Hotelu Ruanda", produkcję opowiadającą o ludobójstwie, do jakiego doszło w 1994 roku w Ruandzie.

Zrealizowany w ubiegłym roku "Schneeland" (ang. Snowland) to historia tragicznej miłości rozgrywająca się współcześnie oraz pod koniec lat 30 ubiegłego wieku w Laponii.
Kiedy mąż Elizabeth ginie w wypadku samochodowym załamana kobieta nie potrafi pogodzić się z tą stratą. Samotnie wyrusza do Laponii, gdzie przed laty poznała swojego ukochanego, by tam popełnić samobójstwo. Przypadkowo, podczas burzy śnieżnej, dociera do stojącego na uboczu drewnianego domu, pod którego wejściem znajduje ciało jego zmarłej i zamarzniętej właścicielki. Elizabeth postanawia przeczekać niepogodę w domu. Tam odkrywa ślady dawnej miłości, dzięki której odnajduje siły by powrócić do życia.

O "Schneeland" mogę z całą pewnością powiedzieć, że ma piękne zdjęcia i zwraca na siebie uwagę brawurową kreacją młodej, niemieckiej aktorki Juli Jentsch, którą Polscy widzowie znają z roli w pokazywanych również na naszych ekranach "Edukatorach". Niestety, są to jedyne pozytywne elementy tej trwającej grubo ponad 2 godziny produkcji.

Historia opowiedziana w "Schneeland" naładowana jest taką dozą nieszczęścia i okropieństwa, że w pewnym momencie przestaje być wiarygodna. Surowo doświadczani przez życie bohaterowie podejmują przy tym wszystkim niezrozumiałe, nielogiczne decyzje, które również podważają wiarygodność fabuły. Jakby tego było mało, cała historia opowiedziana została w tak poważny, pozbawiony choćby odrobiny humoru sposób, że z czasem zaczyna być zwyczajnie męcząca a w konsekwencji nużąca.

Ponadto zupełnie nieprzekonująco wypadło zestawienie losów pogrążonej w żałobie Elizabeth z historią miłości Iny i Arona. Opowieść o płomiennym uczuciu rozgrywająca się w pierwszej połowie ubiegłego wieku jest bowiem naładowana taką dawką emocji, że nie wymaga żadnego współczesnego komentarza i z powodzeniem może istnieć jako samodzielna historia.

"Schneeland", jak sami widzicie, mocno mnie rozczarował. To nie oznacza jednak, że nie ma szans na nagrodę w Łodzi, gdzie wyróżniania jest praca operatorów filmowych a zdjęcia w niemieckim dramacie są naprawdę piękne. Film został zrealizowany w Laponii, gdzie operator Hans-Günther Bücking musiał niejednokrotnie pracować w bardzo trudnych warunkach, ale efekt jaki osiągnął jest olśniewający. Wspaniałe zdjęcia zimowej pustyni, czy krótkiego, lapońskiego lata robią na widzach większe wrażenie niż wymęczona historia miłosna.

Mieszane uczucia mam również wobec najnowszego filmu Kim Ki-Duka zatytułowanego "Łuk". Podobnie jak w pokazywanym niedawno "Pustym domu" koreański reżyser zdecydował się opowiedzieć nam niejednoznaczną historię miłosną, która przez dłuższy czas autentycznie wciąga by w finale zbliżyć się niebezpiecznie do autoparodii.

Akcja obrazu rozgrywa się na łodzi, którą zamieszkują wspólnie młodziutka, kilkunastoletnia dziewczyna i zakochany w niej staruszek. Wspólnie prowadzą spokojne i ciche życie a kiedy dziewczyna skończy 17 lat planują się pobrać. Niestety, sytuacja zmienia się z chwilą, kiedy na łodzi zjawia się młody, przystojny chłopak a nastolatka obdarza go swoim uczuciem.

Kim Ki-Duk zrealizował "Łuk" wierny swojej zasadzie "maksimum treści przy minimum słów". Podobnie jak w "Pustym domu" główni bohaterowie nie odzywają się przez cały czas projekcji, a jedyne dialogi jakie usłyszymy w obrazie wypowiadane są przez wędkarzy goszczących na łodzi starca - osoby z zewnątrz, spoza intymnego świata nastolatki i jej leciwego narzeczonego.
Jednak mimo tego minimalizmu "Łuk" potrafi autentycznie wciągnąć. Wraz z pojawieniem się na łodzi przystojnego młodzieńca w relacjach idealnej, do niedawna, pary pojawia się zazdrość, złość, nienawiść a nastolatka z potulnego dziecka zmienia się w kobietę w cyniczny sposób manipulującą swoim opiekunem.
Ta fascynująca, doprawiona subtelnym humorem historia sypie się jednak wraz z finałem, którego nachalna symbolika niszczy poetycki nastrój wcześniejszych scen.


Kadr z filmu "Łuk"

Na pewno jednak "Łuk" zasługuje na uwagę. Miłośnicy spokojnego, poetyckiego kina oraz subtelnych historii nie powinni wyjść z kin rozczarowani. Dużym atutem najnowszej produkcji Kim Ki-Duka są również piękne zdjęcia Seong-Back Janga oraz wspaniała muzyka Eun-il Kanga.

Najlepszym i najbardziej poruszającym filmem, jaki do tej pory obejrzałem na festiwalu Camerimage 2005, okazał się w moim przekonaniu obraz Carlosa Saury "Siódmy dzień". Najnowsze dzieło hiszpańskiego reżysera nie okazało się wielkim przebojem w ojczyźnie Cervantesa, ale to nie powinno Was zniechęcić do tego, by, kiedy już film wejdzie na polskie ekrany, wybrać się nań do kina.

Inspirowany autentycznymi wydarzeniami "Siódmy dzień" to opowieść o zemście i nienawiści tak wielkiej, że jej ofiarą ostatecznie pada kilkanaście osób. Historia zaczyna się wiele lat wcześniej, kiedy wuj głównej bohaterki a zarazem narratorki uwodzi i porzuca córkę swoich sąsiadów. Jej ojciec w przypływie wściekłości zabija go, co z kolei powoduje odwet drugiej rodziny. Morderstwa ustają na kolejnych kilka lat, ale to nie oznacza, że dawni sąsiedzi przestali się nienawidzić.

Mroczna historia skontrastowana jest przez Saurę z pięknymi, słonecznymi plenerami wiejskiej Hiszpanii. Patrząc na nie, aż trudno uwierzyć, że w tak pięknym miejscu mogło dojść do tak dramatycznych wydarzeń. Cała historia zbudowana została na kontrastach. Rodzina Jimenezów jest radosna, szczęśliwa, mieszka w dużym, ładnym domu, podczas gdy rodzina Fuentesów, która po śmierci matki musiała opuścić wioskę, zajmuje mały, ponury, odizolowany od świata domek, w którym przez lata pielęgnuje w sobie nienawiść do dawnych sąsiadów. Ich przygotowania do krwawej zemsty przeplatane są z historią pierwszej miłości nastoletniej Isabel - jednej z tych, którym uda się przeżyć masakrę.

W "Siódmym dniu" nie ma ani jednej zbędnej sceny. Wszystkie elementy filmu zostały precyzyjnie dobrane przez Saurę do tego, by finał stał się jedną z najbardziej wstrząsających sekwencji, jakie widzieliśmy w kinie.


Kadr z filmu "Siódmy Dzień"

Twórcy obrazu nie dysponowali zbyt dużym budżetem a całość zdjęć zrealizowali w 8 tygodni. Na konferencji prasowej operator François Lartigue mówił, że z racji skromnych funduszy musiał dostosowywać się do naturalnego światła. Być może również dlatego "Siódmy dzień" zachwyca nie tylko wstrząsającą historią, ale również wiarygodnym przedstawieniem hiszpańskiej wsi z jej mieszkańcami i problemami. Saura w swoim filmie nie koncentruje się tylko na głównych bohaterach dramatu. Znajduje czas również na to by kamera pokazała innych mieszkańców miasteczka, zatrzymała się przy na chwilę. Nie na długo, ale tyle by przestali być nam obojętni.

François Lartigue miło wspominał współpracę z hiszpańskim reżyserem. - Carlos zostawił mi praktycznie wolną rękę jeśli chodzi o zdjęcia - mówił operator. Sporadycznie miał jakieś uwagi do tego, jaki efekt chciałby osiągnąć na ekranie, ale techniczne decyzje pozostawił w całości mi.

Trzeci dzień festiwalu zakończyłem nocną projekcją dramatu "Shooting Dogs" Michaela Caton-Jonesa traktującego o dramatycznych wydarzeniach jakie miały miejsce w Ruandzie w 1994 roku. Obecnie na naszych ekranach gości głośny "Hotel Ruanda" opowiadający historię człowieka, któremu udało ocalić się kilkaset osób przed śmiercią z rąk ekstremistów Hutu. "Shooting Dogs", choć zaczyna się podobnie, jest już niestety opowieścią bez "happy endu".

11 kwietnia 1994 roku wojska ONZ otrzymały rozkaz opuszczenia budynków szkolnych, w których przez ostatnie tygodnie stacjonowały. Bez międzynarodowej ochrony pozostało 2500 uchodźców, którzy tego samego dnia zostali zamordowani przez siepaczy Hutu. "Shooting Dogs" opowiada historię kilku dni poprzedzających tragiczny finał.

Od dramatycznych wydarzeń w Ruandzie, które pochłonęły około 1 miliona ofiar, minęło już 11 lat, ale historia ta wciąż spotyka się z zainteresowaniem ze strony filmowców, dokumentalistów i dziennikarzy nie tylko ze względu na jej tragizm, ale również przez fakt, iż fala morderstw i prześladowań przetoczyła się przez Ruandę przy całkowitej obojętności światowych mocarstw.

"Shooting Dogs" jest obiektywnie filmem bardziej autentycznym niż nieco hollywoodzki "Hotel Ruanda". Michael Caton-Jones zdjęcia do swojego obrazu zrealizował w miejscach, w których faktycznie wydarzyły się przedstawione wydarzenia a w jego ekipie znalazło się wiele osób będących świadkami ludobójstwa. Jednak mimo tej staranności "Shooting Dogs" nie okazało się produkcją do końca spełniającą moje oczekiwania.

Michael Caton-Jones zdecydował się przedstawić historię rzezi, której geneza nierozerwalnie związana jest z ruandyjską mentalnością i historią, z punktu widzenia dwóch białych ludzi - odpowiedzialnego za szkołę księdza Krzysztofa (John Hurt) oraz młodego nauczyciela Joe Connora (Hugh Dancy). W rezultacie z filmu nie dowiemy się niczego o przyczynach konfliktu pomiędzy Tutsi i Hutu. Caton-Jones nie skupia się również na reakcji świata wobec wydarzeń w Ruandzie, Najważniejsi są dla niego główni bohaterowie: ksiądz wierzący, że Bóg cierpi w Ruandzie wraz ze wszystkimi ofiarami mordów oraz młody nauczyciel, którego idealizm zostaje wystawiony na ciężką próbę.

"Shooting Dogs" oczywiście robi wrażenie, ale chciałbym zobaczyć wreszcie film, który pokazywałby wydarzenia tamtego tragicznego okresu z punktu widzenia Ruandyjczyka. Pozwolił mi zrozumieć, co spowodowało, że sąsiedzi zaczęli się nawzajem mordować, że spokojni niegdyś ludzie w ciągu jednej nocy, omamieni propagandą nienawiści, stali się bezwzględnymi zabójcami.
Ludobójstwo w Ruandzie czeka wciąż na swój film. Na epickie dzieło, które poruszy sumienie świata. "Shooting Dogs" przybliża nas do tej chwili.

Przede mną czwarty i, na szczęście, już nieco spokojniejszy dzień festiwalu. Dziś zamierzam obejrzeć dwa filmy opowiadające historię wybitnych muzyków: biografię Johnny'ego Casha,,johnny cash zatytułowaną "Spacer po linie" oraz "Stoned" - opowieść o tragicznie zmarłym Brianie Jonesie, gitarzyście i liderze grupy Rolling Stones.


Camerimage 2005: Walka z przerywaniem filmów reklamami
Camerimage 2005: "Los utracony" i nowy film Clooneya
Camerimage 2005: Sex, & Drugs & Rock and Roll
Camerimage 2005: Trzy wesela i pogrzeb
Emmanuelle jak Chanel - wywiad z Denisem Roudenem
Camerimage 2005: Fantasmagorie, gangsta i kowboje
Camerimage 2005: Morderstwa, magia, miłość i odkupienie
Camerimage 2005: Anty-Dogma, Piekło i Zemsta
"Jestem" laureatem nagrody specjalnej festiwalu Camerimage
Węgierski "Los utracony" wygrywa Złotą Żabę

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones