Wywiad

Elektryczny orgazm: Warszawskiego Festiwalu dzień drugi

- / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Elektryczny+orgazm%3A+Warszawskiego+Festiwalu+dzie%C5%84+drugi-31352
Drugi dzień Warszawskiego Festiwalu już za nami i podobnie jak pierwszy dostarczył nam wielu niezapomnianych filmowych wrażeń. Choć przyznać muszę, że na pierwsze seanse udawaliśmy się do warszawskich kin z duszą na ramieniu. Media od wielu dni przygotowywały nas na inwazję manifestantów, a na ulicach roiło się od policji i przez pewien czas poważnie obawialiśmy się, czy Warszawa nie zacznie w pewnym momencie przypominać Budapesztu sprzed kilku dni. Na szczęście nic takiego się nie stało. Manifestacje, jeśli były, okazały się niezbyt liczne, a co najważniejsze pozostały bez wpływu na funkcjonowanie festiwalu. [MK] Wciąż na nowo przekonuje się, że frekwencja na pokazach w ramach Warszawskiego Festiwalu rządzi się zupełnie innymi prawami, niż na regularnych kinowych seansach. No bo jak wyjaśnić fakt, że w pierwszą festiwalową sobotę "Szaleni"Jana Svankmajera przyciągnęli komplet widzów do wielkiej sali kina Relax? Osobliwe połączenie "Lotu nad kukułczym gniazdem" i "120 dni Sodomy" przyciągnęło tłumy. Tymczasem "Sznycel Paradise", lekka, łatwa i przyjemna holenderska komedia, cieszyła się o wiele mniejszym powodzeniem. Jan Svankmajer, ostatni konsekwentny surrealista kina, w "Szalonych" po raz kolejny serwuje widzom wycieczkę w głąb swoich obsesji. Jean Berlot to młody mężczyzna dręczony powracającym koszmarem o dwóch pielęgniarzach zjawiających się w jego sypialni z kaftanem bezpieczeństwa. Jean, starając się wyrwać we śnie prześladowcom, demoluje pokój w gospodzie. Kilkoma siarczystymi policzkami budzi go Markiz, który następnego dnia pokrywa szkody i zabiera do swojego zamku. Szybko okazuje się, że tajemniczy arystokrata to libertyn, który nie uznaje żadnych utartych norm i zakazów. Oferuje Jeanowi terapię u zaprzyjaźnionego psychiatry kierującego osobliwym szpitalem, w którym pacjentów trudno odróżnić od personelu... Czeski twórca po raz kolejny, podobnie jak w "Spiskowcach rozkoszy", bada cienką granicę między szaleństwem a zdrowiem psychicznym. Jego wizja jest w dwójnasób przewrotna. Zarówno całkowita swoboda, jak przesadny rygoryzm prowadzą do okrucieństwa i okazują się dwiema stronami tej samej monety. Jak powiada sam autor pojawiający się w prologu filmu, istnieją dwa sposoby prowadzenia szpitala psychiatrycznego. Pierwsza metoda daje pacjentom całkowitą wolność, druga nakazuje "nadzorować i karać". Jest też trzecia - dom wariatów, w którym każdy z nas żyje na co dzień. Od siebie dodam, że dopiero odwiedzając szpital Svankmajera możemy zdiagnozować symptomy swojej choroby.Kadr z filmu 'Szaleni'Jest to jednak wiedza przeznaczona nie dla wszystkich. Zamiłowanie do absurdu i czarnego humoru z pewnością zniechęci widzów przywiązanych do bardziej tradycyjnych filmowych form. Svankmajer daje się ponieść wyobraźni i jak każdy wybitny animator kocha materię, stare przedmioty, ich fakturę, kształty. Nasyca zatem tą konkretnością nie tylko animowane wstawki, w których płaty mięsa harcują na przykład po mosiężnych świecznikach, ale i zasadniczą, aktorską część filmu. Jeśli chce się wejść ten świat, trzeba polubić pleśń, zatęchłe krypty i kurze pióra.Kadr z filmu 'Sznycel Paradise'Choć kuchnia, w której pracuje bohater "Sznycel Paradise" jest równie obskurna, co niektóre wnętrza u Svankmajera, sam film nie zaskakuje. To kolejna wariacja na temat Romea i Julii (miłość młodego Marokańczyka pracującego na zmywaku i bratanicy właścicielki hotelu), jednak zrealizowana z dużym przymrużeniem oka. Barwna galeria imigrantów pracujących w kuchni, lekkie dialogi oraz zręczna realizacja składają się w efekcie na całkiem udaną komedię. Na Svankmajera warto się zatem wybrać w poszukiwaniu osobliwości - z pewnością nie wróci się z pustymi rękami. Natomiast "Sznycel Paradise" dobrze nadaje się na chwilę wytchnienia wśród poważniejszych festiwalowych propozycji. [PM] Drugim filmem pokazywanym w warszawskim Relaksie, który zgromadził prawdziwe tłumy, była ostatnia produkcja zmarłego w czerwcu argentyńskiego reżysera Fabiana Bielinsky'ego zatytułowana "Aura". Niestety, dla większości widzów spotkanie z filmem okazało się delikatnym rozczarowaniem. Bohaterem "Aury" jest cierpiący na epilepsję mężczyzna - Espinoza, którego niecodzienne hobby polega na teoretycznym opracowywaniu genialnych planów wielkich kradzieży. Pewnego dnia podczas polowania Espinoza przez przypadek zabija człowieka. Zabiera martwemu jego dokumenty i telefon komórkowy nieświadomie wplątując się w kryminalną aferę. Poznając znajomych nieboszczyka i studiując jego dokumenty Espinoza będzie mógł w praktyce wypróbować swoje unikalne zdolności. Nie wie jednak, że ludzie, z którymi dane mu będzie współpracować, okażą się bardzo niebezpieczni.Kadr z filmu 'Aura'Fabularnie "Aura" przypomina głośne francusko-gruzińskie "13 (Tzameti)". Podobnie jak Gela Babluani, Fabian Bielinsky opowiada historię człowieka, który wchodząc w posiadanie rzeczy należących do obcego mężczyzny trafia do brutalnego, przestępczego świata, a spotkanie z nim odmieni jego życie. Jednak to, co gruziński reżyser umiał opowiedzieć w 86 minut Argentyńczykowi zajmuje ponad 2 godziny (134 minuty), a to stanowczo za długo. Bielinsky snuje swoją opowieść w bardzo nieśpieszny, a jednocześnie ascetyczny sposób. Uwagę kamery koncentruje głownie na postaci Espinozy (doskonała rola Ricardo Darina) i jego perypetiach z przestępcami bardzo niewiele czasu poświęcając postaciom drugoplanowym. Historia genialnego epileptyka okazuje się jednak zbyt wątła, żeby starczyła na cały film i po jakimś czasie widz zaczyna odczuwać znudzenie, czego nie są w stanie zmienić nawet wspaniałe zdjęcia Checco Varese'a pokazujące piękno patagońskich krajobrazów. [MK] Najlepszym filmem jaki obejrzałem drugiego dnia festiwalu okazał się bezsprzecznie "Posterunek graniczny"Rajko Grlicia - zabawna, ale niebanalna produkcja powstała we współpracy Chorwacji, Jugosławii, Macedonii, Słowenii, Bośni i Hercegowiny, Serbii Czarnogóry oraz Wielkiej Brytanii. Obraz Grlicia przenosi nad do roku 1987 do niewielkiej bazy armii jugosłowiańskiej znajdującej się na granicy z Albanią. Stacjonujący tam żołnierze spędzają kolejne dni nudząc się potwornie i odliczając dni jakie pozostały im do kolejnej przepustki, a wreszcie do zwolnienia z wojska. Ich spokojny codzienny żywot zostaje zakłócony przez pewne, z pozoru błahe, zdarzenie. Otóż ich dowódca, Safet Pasic, z przerażeniem stwierdza, że cierpi na syfilis. Od wojskowego lekarza dowiaduje się, że leczenie potrwa co najmniej trzy tygodnie. Nie chcąc pokazywać się żonie z czerwonymi plamami na penisie Pasic postanawia zostać przez kilkadziesiąt dni w jednostce oznajmiając żołnierzom, że na granicy zbiera się armia albańska, wszystkie przepustki zostały wstrzymane, a jugosłowiańskie posterunki postawione w stan gotowości.Kadr z filmu 'Posterunek graniczny'"Posterunek graniczny" to ciepła, zabawna i rubaszna opowieść o ostatnich dniach byłej Jugosławii - kraju złożonego z różnych narodowości, które w 1991 roku rozpoczęły ze sobą bratobójczą wojnę. Rajko Grlić nieprzypadkowo wybrał na swoich bohaterów żołnierzy. Jugosłowiańska Armia Ludowa, w której służba była obowiązkiem, składała się z przedstawicieli wszystkich nacji. Przez długie lata ci ludzie służyli w tych samych oddziałach zgodnie z przysięgą zapewniając bezpieczeństwo granicom swojego państwa. "Posterunek graniczny" pokazuje ich w chwili, kiedy te sztuczne więzi zaczynają puszczać. Niby nic się nie dzieje. Kraj żyje obchodami rocznicy urodzin generała Tito, media bez przerwy mówią o jedności, ale od czasu do czasu przebijają się przez to nacjonalistyczne wypowiedzi Slobodana Miloszevicza, a kiedy żołnierzom puszczają nerwy wyzywają się od przeklętych Serbów i Bośniaków. Bardzo szybko zdajemy sobie sprawę, że ta zabawna, zapowiadająca się na kolejną koszarową komedię historia, nie może skończyć się szczęśliwie. Wiemy również, że jej bohaterowie, za kilka lat staną do walki przeciw sobie, a wtedy już nie będą prawić sobie złośliwości, tylko będą się zabijać. [MK] Nie rozczarowało nas również kino rosyjskie. Debiutancki film Duni Smirnowej"Związki" okazał się kameralną i przekonująco opowiedzianą historią dwojga dojrzałych ludzi uwikłanych w romans. To co miało być dla Ilii i Niny przelotną przygodą zamienia się w miłość. Spotkania raz w miesiącu, schadzki w hotelach czy pensjonatach, bez pretensji, bez zobowiązań. Bez prezentów, żeby nie wzbudzać podejrzeń i nie prowokować niepotrzebnych pytań. On mieszka w Moskwie wraz z żoną i córką, ona w Petersburgu z mężem i kilkuletnim synkiem. Już na początku znajomości ustalili, że ich rodziny nigdy o niczym się nie dowiedzą, że przeżyją romans tak, aby nikt z najbliższych przez nich nie cierpiał. Jak najwięcej prawdy, jak najmniej kłamstw, tak chce Ilia. Na ile skuteczna mogą być tego rodzaju maksymy? Czy warto walczyć o swoje szczęście niszcząc życie innych? Taka miłość trafia się z nudów albo głupoty - powie matka Niny. Gościem festiwalu była Anna Michałkowa, odtwórczyni roli Niny. Po projekcji aktorka odpowiadała na pytania widzów. - Reżyser debiutant to ciekawa rzecz, bo brak mistrzostwa rekompensuje wolą twórczą - mówiła na temat współpracy ze Smirnową. Z chęcią uczestniczę w takich projektach. O wiele trudniej grać u twórców, którzy robią drugi film.Kadr z filmu 'Związki'Zdaniem Michałkowej o wiele więcej zrozumieją ze "Związków" widzowie po trzydziestce, kiedy spojrzą na relację łączącą bohaterów z perspektywy własnych przeżyć. Odbiór filmu jest zróżnicowany zależnie od wieku publiczności. Młodsi widzowie uważają, że bohaterowie powinni walczyć o swoją wolność, nie rezygnując z miłości, starsi mają inny pogląd na tę kwestię. Smirnowa zawarła w "Związkach" sporo trafnych obserwacji, dzięki temu każdy znajdzie tu coś dla siebie - mówiła aktorka - raz śmieją się mężczyźni, innym razem kobiety. Zapytana o najbliższe plany Anny Michałkowa odpowiadała, że wybiórczo podchodzi do swoich ról, teraz wybiera tylko to co ciekawe i inspirujące, odrzucając pracę w tasiemcowych serialach. Ze względu na swoją urodę i obfite kształty w Rosji najczęściej grywa dziewczyny z ludu. [DW] Przed nami kolejny, trzeci już dzień festiwalu. Na dziś zaplanowaliśmy sobie między innymi głośne "Szczęście"Bohdana Slamy, gangsterski dramat "Johnny Was"Marka Hammonda oraz pokazywany w ramach Konkursu Regionalnego bułgarski dramat obyczajowy "Małpy w zimie". Filmy o ludziach, filmy dla ludzi - program 22. WMFF [2006-09-19]Howdy Partners! Borat gwiazdą pierwszego dnia WMFF! [2006-10-07]

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones