Felieton

FELIETON: O producencie "Księcia Persji"

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/FELIETON%3A+O+producencie+%22Ksi%C4%99cia+Persji%22-60876
MR. BLOCKBUSTER


Na początek rozgrzewka. Spróbujcie w dwudziestu pięciu słowach opisać "Szepty i krzyki" Bergmana. Naszkicować fabułę, scharakteryzować bohaterki, zaprojektować odbiorcę. Stoicie spięci, przysłonięte żaluzje, półmrok, obłok tytoniowego dymu. Spasiony szef wytwórni pali cygaro i głaszcze równie spasionego kocura, a od tych dwudziestu pięciu słów zależy los Waszego filmu. A może coś prostszego, na przykład "Lśnienie" Kubricka. Albo "Pulp Fiction" Tarantino. Macie problem? W porządku, a teraz powtórzcie to z "Top Gun", "Con Air" lub "Armageddonem". Jak dużo zapasowych słów Wam zostało?     



Idea, o której piszę, to nie mój wymysł. Na początku lat osiemdziesiątych, gdy Kino Nowej Przygody przeżywało rozkwit, Spielberg opisywał w wywiadach zjawisko kultury masowej zwane "high concept". Tym wyrażeniem określało się potencjalny hit – lekki, łatwy, przyjemny i zrozumiały pod każdą szerokością geograficzną. Innymi słowy, projekt, którego nie dało się streścić w dwudziestu pięciu słowach, lądował w koszu. Jeśli wierzyć znawcom tematu, było to naturalne przedłużenie nieskodyfikowanej zasady najlepszych form narracyjnych (od Antyku, przez Szekspira, do "Casablanki"). Termin ów miał swoje pozytywne konotacje (określano nim m.in. zwartego fabularnie "Obcego" Ridleya Scotta), lecz bardzo szybko krytycy nadali mu ironiczny wydźwięk. Papieżem i najświetniejszym ideologiem "wysokich konceptów" nie był jednak ani Spielberg, ani George Lucas. Gdy wyładowane po brzegi finansistami Hollywood zaczęło obrabiać sztukę za pomocą merkantylnych strategii, rozkwitł talent dwójki ambitnych producentów. Gdy zaś jeden z nich, Don Simpson, opuścił ziemski padół w styczniu 1996 roku, na placu boju został już tylko on. Kolekcjoner ksywek. "Złoty J". "Mr. Blockbuster". Jerry Bruckheimer.  



Trzynastka, zwana przez zabobonnych pechową liczbą, Jerry’emu musi kojarzyć się dobrze. Dokładnie tyle miliardów dolarów zarobiły wyprodukowane przez niego filmy – od niskobudżetowego westernu "Bydło Culpeppera", przez wielkie hity lat 80., "Flashdance", "Top Gun", "Gliniarza z Beverly Hills", po "Helikopter w ogniu" i "Załogę G". Bez niego nikt nie odkryłby "Skarbu narodów", a "Piraci z Karaibów" nie wypłynęliby nawet z portu. Jego popisowa fraza – "robię w branży transportowej, przenoszę widza z jednego miejsca w drugie" – odwołuje się do szlachetnego toposu "sprzedawcy marzeń". To oczywiście maska i gruba przesada, bo chodzi przecież o transport gotówki. Póki jednak Jerry pracuje za dwóch, na hollywoodzkiej farmie nie zabraknie ani kur znoszących złote jaja, ani dojnych krówek. Nieprzypadkowo z nazwiskiem Bruckheimera kojarzy się reżyserów, którzy z "high concept" uczynili swoją wizytówkę – Michaela Baya, Tony’ego Scotta, Dominica Senę.



O Bruckheimerze wspominam nie bez powodu. Ten uśmiechnięty facet jest dziś symbolem trwałości idei "high concept" w jeszcze większym stopniu niż kręcący pod jego skrzydłami reżyserzy. Jego charakterystyczne logo, z szosą, burzową chmurą i horyzontem smaganym piorunami, to fotografia innego świata. Tym światem jest ambitne "kino środka", pokonane raz, za czasów Nowego Hollywood, a dziś, po długim okresie rozkwitu, znów wypchnięte na finansową rubież. To nad nim wiszą czarne chmury.  

Kiedy pod koniec lat siedemdziesiątych baronowie Nowego Hollywood, Coppola, Scorsese, Friedkin, ustępowali pola Spielbergowi i Lucasowi, krytyka zarzucała tym ostatnim infantylizm, brak artystycznych ambicji, odreagowywanie dziecięcych kompleksów. Lecz w Fabryce Snów przełomu dekad nie była to żadna obelga. Rekrutowane z biznesmenów, finansistów z Wall Street i menadżerów nowe grupy decydenckie wprowadziły amerykańską kinematografię w trwającą po dziś dzień erę blockbusterów.



Prasa branżowa z USA ostrzega, że równowaga, która powstała w Hollywood na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat, znów jest zagrożona. Poprzedni sezon kinowy udowodnił, że "kino środka", czyli ambitniejsze filmy gatunkowe kręcone za umiarkowanie duże pieniądze, z gwiazdami w obsadzie, stają się nieopłacalne. To powoli lecz sukcesywnie rozszerzająca się martwa strefa, ulokowana pomiędzy kinem niezależnym, zdobywającym uznanie na festiwalach a zarabiającymi krocie superprodukcjami. Nieprzypadkowo ta zapaść zbiegła się w czasie z rozkwitem nowoprzygodowych sentymentów. Produkowany przez Bruckheimera "Książę Persji" Mike’a Newella jest ich najmłodszym dzieckiem. "To opowieść o walecznym Dastanie, który walczy ze złem, ratuje księżniczkę i przeżywa niesamowite przygody. Idealna rozrywka dla całej rodziny". No i proszę, pięć słów zapasu.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones