Felieton

Gejowski łącznik

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Gejowski+%C5%82%C4%85cznik-94683
Pamiętam, jak "Zadanie specjalne" Williama Friedkina pokazywał przed laty Polsat – chyłkiem, po 23:00, z opisem w "TeleTygodniu" zwiastującym okropną orgię perwersji. Nie wystarczyło, że Al Pacino grał tu nowojorskiego gliniarza na tropie mordercy z gejowskiego półświatka. Jego bohater podszywał się dodatkowo pod homoseksualistę dla dobra śledztwa – i odkrywał, że jego własna tożsamość erotyczna była co najmniej płynna.



Oparty na powieści Gerarda Walkera (zainspirowanej prawdziwymi zdarzeniami), kryminał Friedkina był finansową klapą i już na etapie realizacji wydawał się fiaskiem niemożliwym do sprzedania. Nie, żeby reżyser po raz pierwszy pracował nad filmem "przeklętym": już plan "Egzorcysty" obfitował przecież w niefortunne zbiegi okoliczności, tragedie i choroby (rzekomo wywołane przez siły nieczyste, o których opowiadał scenariusz). O ile jednak w tamtym przypadku żaden pechowy incydent nie umknął sprytnemu działowi reklamy wytwórni Warner Bros., o tyle "Zadanie specjalne" od początku otaczała najprawdziwsza wrogość. Grupy gejowskie protestowały i namawiały właścicieli nowojorskich barów S/M, by nie udostępniali swych lokali ekipie. Zdjęcia – kręcone w zdominowanych przez gejów dzielnicach dolnego Manhattanu – co rusz przerywane były przez złośliwych przeciwników filmu. Ekipa bywała obrzucana agresywnymi epitetami, a parokrotnie zdarzyło się też, że mieszkańcy pomieszczeń sąsiadujących z planem ustawiali sprzęt stereo na cały regulator, byle tylko zakłócić przebieg zdjęć.

Kiedy rzecz trafiła w końcu na ekrany, otrzymała kategorię wiekową "R": oznaczającą ograniczenie "od lat 17", z zastrzeżeniem że młodsi widzowie mogą wejść na pokaz z pełnoletnią osobą towarzyszącą. Właściciele kin, zaszokowani dosłownością filmu, jego ponurym tonem i brakiem najmniejszej choćby dozy humoru, wywieszali ostrzeżenia: "Ten film został oceniony jako R, ale powinien dostać kategorię X". Ta ostatnia była zarezerwowana dla pornografii. Na pierwszej w historii gali Złotych Malin film zgarnął trzy nominacje, mimo że pokonał go krypto-gejowski musical disco "Can’t Stop the Music". Wydawało się, że "Zadanie specjalne" zostanie pogrzebane raz na zawsze.

 

Mimo to od "Cruising" – bo tak właśnie brzmi oryginalny tytuł filmu – publiczność jakoś nie potrafi się uwolnić. Film doczekał się kolejnych fal reinterpretacji, a w 2007 odnowiona cyfrowo wersja zaczęła krążyć z powodzeniem w obiegu festiwalowym. Ostatnio James Franco i Travis Mathews nakręcili nawet filmowy esej pt. "Interior. Leather Bar", osnuty wokół legendarnych 30 minut, jakie wycięło z filmu studio z obawy przed ich nazbyt drastycznym charakterem. Ja także postanowiłem do filmu powrócić, z mieszanym rezultatem: myślę, że najuczciwiej jest nazwać "Zadanie specjalne" okropnym filmem o ogromnym znaczeniu.

Rzecz nie sprawdza się ani na poziomie dramaturgicznym, ani aktorskim. Pacino czuje się w swej roli wyraźnie niekomfortowo: w ramach asekuracji pozbawia bohatera wszelkich rysów charakterystycznych. W każdym kroku Pacino znać lęk, by nie pójść za daleko i nie zasiać wątpliwości co do jego prywatnego heteroseksualizmu. Nawet scena dzikiego tańca w rozbłyskach neonowej amerykańskiej flagi – kiedy to Pacino wdycha pełną piersią poppersowe wyziewy i rzekomo zatraca się w spoconym, nabitym ćwiekami tłumie szczeciniastych facetów – wypada groteskowo. Taniec przypomina drgawki, a Friedkin dodatkowo rozmywa obraz, jakby z obawy, że opary testosteronu i oliwki do ciała nie komunikują "chuci" wystarczająco klarownie.

Jako zagadka kryminalna, film jest jedną wielką bzdurą – scenariusz każe nam wierzyć, że bohaterowi Pacino wystarczy powłóczyć się parę nocy po klubach sado-maso, a następnie przekartkować uniwersytecką księgę pamiątkową, by namierzyć nienotowanego dotąd mordercę. Kiedy w trzy lata później Francis Veber zrealizował jeszcze gorszych (o ile to możliwe) "Partnerów" z Ryanem O’Nealem i Johnem Hurtem – stanowiących komediową wersję tej samej historii – poziom fabularnego absurdu był równie wysoki, ale przynajmniej film nie traktował się tak poważnie jak "Cruising" traktuje samo siebie. Friedkin skąpał swój film w trupich granatach i ograniczył rysunek postaci do minimum, tak że całość naprawdę sprawia wrażenie wycieczki po krainie perwersji nakręconej dla samej frajdy szokowania. Najmniej wdzięczną rolę dostaje Karen Allen: już za chwilę dziewczyna Indiany Jonesa, a tu partnerka Pacino, której funkcją jest ukazanie nudy heteroseksu, podkreślanej barokowym brzdąkaniem na mandolinie (gejowskie orgazmy odbywają się u Friedkina w rytm metalu i punkowych wrzasków).



A jednak, a jednak…! Istnieją dwa poziomy, na których "Zadanie specjalne" naprawdę się sprawdza. Po pierwsze, jest to znakomity (w zasadzie bezprecedensowy) dokument swego czasu. Jeśli chodzi o ukazanie subkultury nowojorskich gejów tuż przed epidemią AIDS, żaden mainstreamowy tytuł tamtej ery nie zbliżył się nawet do Friedkina pod względem bezpośredniości. Jako że pierwsze przypadki AIDS odnotowano w Wielkim Jabłku mniej więcej w rok po premierze, uczyniły one "Zadanie specjalne" niezamierzoną, ale i celną metaforą zagłady ciążącej nad pozornie beztroskim stylem życia, rządzonym przez zasadę przyjemności.  

Po drugie, film ten funkcjonuje znakomicie jako autorskie dziełko Friedkina, naświetlając wszystkie tematy, do których ów twórca uparcie wraca. Stara prawda, zgodnie z którą słabsze filmy twórcy lepiej komunikują jego główne obsesje, zostaje tu potwierdzona. Friedkina wyraźnie fascynuje niebezpieczeństwo zarażenia się złem, na jakie wystawia bohatera gorliwie wykonywana profesja. W "Zadaniu..." tym złem jest nawet nie tyle homoseksualizm, traktowany tu z wielką ambiwalencją, ale brutalne instynkty fetyszyzowane przez subkulturę S/M, które czynią w końcu mordercę z samego Pacino. "Francuski łącznik" opowiada o policjancie, którego zachowanie, język i brutalność czynią łudząco podobnym do ściganych przezeń na co dzień ćpunów. "Egzorcysta" jest historią kapłana, który w kluczowym momencie bierze na siebie szatańską obecność, by uwolnić od opętania małą dziewczynkę. Nawet tak wczesny i chwiejny stylistycznie film, jak "Noc, w którą zamordowano Minsky'ego" – opowiadający o narodzinach striptizu i osadzony w świecie wodewilu – opowiada o transgresji dokonanej w imię (estradowego tym razem) profesjonalizmu.

Protestujący w 1980 roku geje mieli rację o tyle, że film powiela szereg stereotypów o homoseksualizmie jako defekcie: morderca jest nie tylko bezpłodny (w nasieniu znajdowanym w ciele ofiar nie ma plemników, co czyni substancję podwójnie "nieadekwatną"), ale także okazuje się beznadziejnie spragniony ojcowskiej miłości, której brak uczynił go wybrakowanym i nieszczęśliwym. Jako wisienkę na torcie dostajemy temat pracy dyplomowej, nad którą morderca pracuje na uniwersytecie Columbia: "Korzenie amerykańskiego teatru muzycznego". Umiłowanie broadwayowskiego szyku jako nieomylna  oznaka homoseksualizmu nawet w roku 1980 trąciło myszką – już filmy z lat trzydziestych roiły się od drugoplanowych postaci inspicjentów i reżyserów teatralnych, którzy z lubością patrzyli na atletycznie zbudowanych aktorów i nic, tylko czekali, by zbluzgać jakąś ówczesną Joannę Szczepkowską.

 

Traf chciał, że po wielu latach od polsatowskiego seansu "Zadania…", wylądowałem w Nowym Jorku w czterdziestolecie rozruchów w barze Stonewall. To od nich zaczął się na dobre współczesny ruch gejowski, a parada zorganizowana dla ich upamiętnienia zapierała dech w piersiach. Nic z tryumfu "cywilizacji śmierci": rodziny homo i hetero, uśmiech i życzliwość, obywatelska wspólnota ludzi wolnych. A wśród wielu maszerujących organizacji także i ta zrzeszająca nowojorskich gliniarzy LGBT. Stałem z rozdziawioną gębą i łzami w oczach, kiedy przede mną przemaszerowali umundurowani policjanci i policjantki trzymający za ręce swych partnerów i partnerki, a nowojorczycy głośno im dziękowali za codzienną służbę na rzecz bezpieczeństwa publicznego. W jednej sekundzie pomyślałem o "Zadaniu specjalnym" i o drodze, jaką amerykańskie społeczeństwo przeszło od 1980 do 2009 roku. Gdzieś tam – nie będę ukrywał – zakołatała mi też myśl o drodze, jakiej polskie społeczeństwo jeszcze długo, długo nie ukończy. Demonizacja odmieńca musi najwyraźniej przejść przez swą fazę gorączkowo-konwulsyjną i wypocić z siebie tak popaprany film, jak "Cruising", żeby w końcu zostać wydaloną z systemu raz na zawsze. Tam stało się to trzy dekady temu. U nas wciąż rozmawiamy o tym, czy homoseksualizm i pedofilia to jedno i to samo.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones