Artykuł

Gry o tron

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Gry+o+tron-111175
W świetnej czołówce "Gry o tron" twierdze zbudowane z przekładni, trybików i kół zębatych wznoszą się i upadają poruszane niewidzialną siłą. Oparty na prozie George'a R.R. Martina serial koncentruje się właśnie na tych symbolicznie przedstawionych wydarzeniach, ale mówi głównie o tym, CO dzieje się w teatrzyku na szczytach władzy. Na pytania DLACZEGO i JAK, odpowiadają inne seriale: "Wolf Hall" i "Biała królowa" - ich prawdziwi bohaterowie w dużej mierze zainspirowali Martina

"Gra o tron"
Od czterech lat wiemy, że zima przychodzi w kwietniu. "Gra o tron" to z pewnością kamień milowy gatunku fantasy - wreszcie smoki nie wychodzą z każdej szafy, a po magię sięga się tylko w ostateczności. Nikt nie ma monopolu na słuszne działanie, są tylko różne frakcje, z których każda pragnie sięgnąć po najwyższą władzę z nieco innych powodów.  Paradoksalnie, to właśnie "uziemienie" sprawia, że serial cieszy się taką popularnością. I choć twórcom oraz autorowi literackiego oryginału należy się uznanie za wytyczenie nowych ścieżek, to trudno nie zauważyć, że zachwyty nad polityczną dojrzałością serialu bywają przesadzone.

Czekając na kolejne odcinki "Gry o tron", warto sięgnąć po dwa historyczne seriale BBC, których fabuła jest nie mniej fascynująca, a refleksja nad mechanizmami polityki dużo wnikliwsza, zwłaszcza że występujące w nich postacie nierzadko stanowiły dla George’a R.R. Martina inspirację. "Biała królowa" przenosi nas w czasy Wojny Dwóch Róż czyli długoletnich walk o angielski tron między rodem Lancasterów i Yorków (podobieństwo nazwisk do Lannisterów i Starków nieprzypadkowe). O ile jednak w "Grze o tron" sięganie po władzę jest przede wszystkim rezultatem ambicji, dochodzeniem kiedyś odebranych praw, o tyle w "Białej królowej" to przede wszystkim walka o przetrwanie. Bohaterami nie kieruje żądza bogactwa i przywilejów, ale strach, że ich ugodowa postawa zostanie odebrana przez wrogów jako słabość i bezlitośnie wykorzystana. Niestabilny dwór królewski trzęsie się od intryg, jednak dla ich uczestników polityczne manewry nie są nigdy fascynującą rozgrywką, ale wyczerpującą mordęgą, która wyjaławia wewnętrznie oraz rozrywa rodzinne i przyjacielskie więzi. Pozbawiony poczucia bezpieczeństwa człowiek staje się zaszczutym zwierzęciem, któremu w każdej chwili  grozi zajęcie najdalszego miejsca w łańcuchu pokarmowym. 

"Wolf Hall"
"Wolf Hall" to całkowite przeciwieństwo "Białej królowej" - serial złożony jakby z odpadów po "Dynastii Tudorów" - tego co nieefektowne i przyziemne, co zazwyczaj wyrzuca się z seriali historycznych, aby nie osłabiać dramaturgii. Choć akcja dotyczy tych samych wydarzeń - problemów króla z małżeństwami, rozwodami i staraniami o potomka, które miało daleko idące konsekwencje dla przemian religijnych i ekonomicznych kraju, nigdy nie zaglądamy do jego sypialni, bo z perspektywy twórców serialu i autorki literackiego pierwowzoru, Hilary Mantel (za którego kolejne tomy dostała dwie Nagrody Bookera), nie tu i nie na polu bitwy, lecz na zapleczu królestwa, dzieją się rzeczy najważniejsze. 

W "Grze o tron" męczy mnie demokratyczne traktowanie wątków, sprawiające, że te najciekawsze nie są wystarczająco pogłębione. Choć mamy tu cały zastęp fascynujących postaci, główną atrakcją pozostaje jednak fabuła. W przeciwieństwie do "Gry...", wspomniane seriale przyjmują daleko oryginalniejszą perspektywę, rzadko wykorzystywaną dotąd w kinie historycznym. Philippa Gregory, autorka powieści, które stały się kanwą "Białej królowej", znana jest z ujmowania historii z punktu widzenia kobiet - jednak jej spojrzenie raczej nie zadowoli feministek i teoretyków gender. Kobiety mają tu ogromny wpływ na politykę, ale ich bronią jest przede wszystkim możliwość rodzenia dzieci i lawirowanie w cieniu męskiego świata, który nie tylko odmawia im głosu w polityce, ale też prawa decydowania o samych sobie. Mimo tego, to do nich najczęściej należy decydujący cios, jak ujęła to Margaret d’Anjou, szykując się do inwazji na Anglię:  "Jeśli królowa Elizabeth urodzi syna, będzie większym zagrożeniem niż cała nasza armia". Stawkę podbija George, pragnący odebrać tron Edwardowi IV,  w "czułej" rozmowie z żona Izabelą, która właśnie poroniła: "Królowa spodziewa się dziecka, musimy mieć syna przed nią". Ale nawet gdy prawa Darwina wydają się nieubłagane, bohaterki potrafią lepiej ocenić sytuację i dogadać ponad głowami swoich mężów, jak Elizabeth Woodville i Anne Neville zawierające sojusze ze swoimi znienawidzonymi teściowymi. Przedsiębiorcza Elizabeth (z uwagi na zawziętość, z jaką broni swoją rodzinę, stanowi prototyp Cersei) starała się jedynie odzyskać majątek swego męża - stronnika Lancasterów, a skończyła jako królowa, żona Edwarda Yorka. Małżeństwo Edwarda VI, podobnie jak jego literackiego "potomka" - Robba Starka przyczyniło się do politycznej katastrofy. Druga najciekawsza kobieca bohaterka serialu - nieśmiała i początkowo naiwna Anne, którą ojciec bezwzględnie wykorzystywał w rozgrywkach politycznych, swoim rozsądkiem i determinacją zaimponowała samej Margaret d’Anjou, a w efekcie zdobyła tron, którego ta nie była w stanie odzyskać. Równie intrygującą co irytującą postacią jest Margaret Beaufort - dewotka, która swoją wiarą i poczuciem misji pragnie zrekompensować sobie wszystkie życiowe niepowodzenia. Pozorna jednowymiarowość matki pierwszego intronizowanego Tudora sprawia, że jednoznaczna odpowiedź na pytanie, czy była ona wybornym politycznym graczem z wizją przekraczającą wszystkich sobie współczesnych, czy jedynie obłąkaną religią mistyczką, jest niemożliwa. 

"Wolf Hall"
Punkt wyjścia "Wolf Hall" jest jeszcze bardziej rewolucyjny - tu po dworze królewskim poruszamy się wyłącznie w towarzystwie Tomasza Cromwella, który, jeśli nie jest akurat rozmówcą ważnych osobistości, siedzi gdzieś w kącie i obserwuje. Wie, że wiedza to władza. Jego zawężona perspektywa sprawia, że jednocześnie jesteśmy uczestnikami zwykłego życia arystokracji renesansowej Anglii i szybko orientujemy się, że to właśnie tu - wśród dworzan i duchownych zapadają decyzje mające polityczny ciężar, a nie jak to zazwyczaj bywa - w głowie króla. O ile rozgrywka w "Białej królowej" przypomina antyszachy (w których mat nie kończy partii, a bicie jest obowiązkowe), tak ta w "Wolf Hall", ze względu na letnie tempo i skomplikowane układy między figurami, przypomina raczej chińskie Go. Cromwell w wyniku swego niskiego urodzenia bardzo powoli pnie się po szczeblach kariery, jest geniuszem samoukiem, wie, że każdy błąd kiedyś zemści się okrutnie, dlatego działa w sposób ledwie zauważalny. Cromwell to jedna z postaci, której cechy wykorzystał R.R. Martin przy tworzeniu podstępnego lorda Baelisha, daleko jednak przerastająca go politycznym kunsztem. Przede wszystkim Cromwell nie jest kanalią czy chytrym lisem, uśmiechającym się pod nosem za każdym razem, gdy odniesie zwycięstwo. Do samego końca starannie ukrywa swe zamiary, i choć jest wyjątkowo skuteczny w tym, co robi, nie nęka przeciwników, wie, że zasada "po trupach do celu" nie jest dewizą inteligentnego człowieka. Subtelnie zmieniające się stosunki z królową Anną Boleyn ujawniają, że w jego działaniach nie ma miejsca na osobistą urazę - obca jest mu nienawiść i pogarda dla oponenta, jeśli już żywi jakieś uczucia, to są one bardzo stonowane, jak lojalność wobec pracodawcy - najpierw wobec Wolseya, potem Henryka VIII. Gdy Boleyn pozostaje w królewskich łaskach, chroni ją mimo niechęci. Zaś gdy król zleca mu pozbycie się jej, pieczołowicie wypełnia swój obowiązek, dusząc w sobie współczucie dla nieszczęsnej kobiety, której jedyną winą jest niemożność urodzenia królowi męskiego potomka. Nigdy jednak nie kwestionuje nieuchronności decyzji monarchy. 

Przewagą "Gry o tron" jest z pewnością historia, poddana niezmiennej amplitudzie - jak pies Pawłowa czekamy na szokujące wydarzenie w przedostatnim odcinku każdego sezonu i zakończenie, które zamiast rozstrzygnięć mnoży tylko znaki zapytania. W wyżej wspomnianych serialach jesteśmy od tego uwolnieni, w końcu przedstawiają prawdziwe zdarzenia. Wartością tych produkcji nie jest jednak wierne odtwarzanie faktów, ale niezwykła imersja, z jaką przenoszą nas w tamte czasy. "Biała królowa" skupia się przede wszystkim na mentalności ludzi tamtej epoki, którzy żyjąc w ciągłym zagrożeniu stają się skłonni do zabobonu i niezwykle bezwzględni. Elizabeth Woodville i jej matka odprawiają czary - ciemne moce mają przynieść powodzenie bliskim im osobom i klęskę wrogom, z kolei poplecznikiem Margaret Beaufort jest bóg - wygodna rękojmia dla nieczystych działań, mających na celu posadzenie syna na tronie (mający na sztandarze smoka triumfator Wojny Dwóch Róż to prototyp Denearys Tangerian) Czary i objawienia to swoisty autospoiler - dzięki nim widz nie skupia się na tym, co się wydarzy, ale na tym, jak na rozwój wypadków zareagują bohaterowie i jakie kolejne tabu złamią, aby osiągnąć swój cel. W tej perspektywie to nie przyczynowo-skutkowy ciąg zdarzeń tworzy historię, ale odpowiedzialność wrzuconych w niego ludzi, nawet jeśli pozostają bierni i starają się jedynie zachować status quo.  

Twórcy pokazują, jak bardzo wrażliwość i moralność bohaterów tamtych czasów odległe są od naszych, jak kształtują ich okoliczności, z którymi nam nigdy nie będzie dane się zetknąć. To zupełnie inne podejście od produkowanych seryjnie history drama pokroju "Dynastii Tudorów" czy "Rodziny Borgiów", których bohaterowie na każdym kroku pokazują że od współczesnych nam elit różnią się jedynie szatą. Z drugiej strony, tym co silnie wiąże nas z bohaterami, są emocje niezależne od czasu i miejsca, wypływające na wierzch w sposobie filmowania konkretnych scen. Logika uczuć rządzi bliskimi zbliżeniami i montażem równoległym, przechodzącym od jednej do drugiej postaci. Nastroje podkreśla często zupełnie nienaturalne światło i pozbawianie drugiego planu ostrości. Skupienie na postaciach w podniosłych momentach zdejmuje z nich patynę - w scenie koronacji Elizabeth zachowuje się jak stremowana współczesna panna młoda a nie dumna monarchini, postacie ucztujące przy stole podczas dworskich uroczystości nie spiskują w tajemnicy, ale wymieniają się plotkami. Zwyczajne zachowania sprawiają, że widz nie patrzy na nich jak na wytrawnych graczy, ale na ludzi, którzy połączeni niewygodnymi koneksjami, zmuszeni są walczyć o swoje. 

"Biała królowa"
Jak każda fanka "Gry o tron" byłam zaskoczona bezpardonowym uśmiercaniem bohaterów, ale nie mogę powiedzieć, żebym któregoś bardzo żałowała - za mało czasu z nimi spędziłam. W "Białej królowej" postacie skonstruowane są tak, że obeszła mnie nawet śmierć nielubianego George’a, który ze swojej egzekucji uczynił narzędzie zemsty na bracie: mając do wyboru dowolny sposób odejścia, wybrał utopienie w beczce ulubionego wina jego żony. Wzruszył mnie los lorda Warwicka, którego bratanek Edward zmuszony był własnoręcznie zgładzić na polu bitwy, a moralny upadek Ryszarda III i Anne Neville - najuczciwszych postaci w całej tej historii - prawie złamał mi serce. Ich losy to najciekawszy przykład wypełniania przez autorkę książki historycznych białych plam. W jej ujęciu cieszący się złą sławą Ryszard (przede wszystkim za sprawą Szekspira) niekoniecznie był sprawcą tzw. "zniknięcia książąt z Tower" - kilkuletnich synów brata, którzy stwarzali zagrożenie dla jego tronu. Gregory snuje różne domysły, ale niczego nie rozstrzyga, a tę niejasność wykorzystuje konsekwentnie, aby pokazać jak lojalność i uczciwość obraca się okrutnie przeciwko ich wyznawcom, podczas gdy ludzie podstępni nie zostają nigdy należycie osądzeni. Tę gorzką konkluzję podkreślają skontrastowane sceny śmierci lorda Warwicka i Ryszarda: pierwszy ginie jak tragiczny bohater, drugi zostaje porzucony jak niepotrzebna rzecz na śmietnisku historii. Martin chyba podziela ten punkt widzenia, skoro na pierwowzór Neda Starka wybrał właśnie Ryszarda III.

Dewiza, że fabuła to tylko jeden z wielu elementów układanki i niekoniecznie ten najważniejszy, jeszcze staranniej jest testowana w "Wolf Hall". Realia pokazane są z niezwykłą dawką realizmu, ale - znowu jak w "Białej królowej" - nie chodzi tylko o odwzorowanie architektury i strojów z epoki, ale takie manipulowanie filmowymi środkami, aby, przenosząc widza w odległą epokę, stwarzać wrażenie, że jest on jej częścią. Twórcy doskonale maskują własną historyczną nadświadomość, pokazując wydarzenia z perspektywy postaci, które przecież jeszcze nie wiedzą, jakie skutki będą miały ich działania. Kluczowe rozmowy często obserwujemy z drugiego końca komnaty; ani montaż, ani kadrowanie, nie narzucają nam interpretacji, potrzeba więc koncentracji, aby w potoku długiej rozmowy wyłapać kluczowe kwestie. Długie sekwencje ciszy, spacery ciemnymi korytarzami z kamerą tuż za ramieniem Cromwella i spojrzenia w dal - czyli sekwencje pozornie nieistotne, dodatkowo dekoncentrują odbiorcę, czyniąc historyczne wydarzenia, wzięte w nawias codzienności, jeszcze mniej efektownymi. Czasem mamy wrażenie, że oglądamy jakieś renesansowe reality show a nie dramat historyczny. Choć pokazane w pierwszym sezonie wydarzenia rozgrywają się na przestrzeni kilku lat, czasowe elipsy zszyte są tak niewidocznymi nićmi, że wydaje się jakby wszystko rozgrywało się w ciągu kilku dni. Dawno nie widziałam produkcji, która z taką siłą przypomniała, że żadna z konwencji nie wymaga takich manipulacyjnych akrobacji jak realizm. 

"Biała królowa"
"Wolf Hall" nie daje się przyłapać na żadnej taniej sztuczce - nie ma ani jednej naturalistycznej sceny - przemocy, seksu czy załatwiania fizjologicznych potrzeb, które dość łatwo budzą w widzu poczucie, że ma do czynienia z prawdą przez duże "P". Schorowany kardynał Wolsey nie kaszle krwią ani nie trzęsie się w konwulsjach, o jego stanie zdrowia świadczy czas, jaki zajmuje mu zmiana pozycji wertykalnej w horyzontalną i położenie się do łóżka. Majstersztykiem jest scena egzekucji Anny Boleyn: żadnej muzyki i slow motion, całe zdarzenie wygląda jak oficjalna wizyta jakiejś osobistości uchwycona reporterską kamerą i transmitowana w wieczornych wiadomościach. Ostatnie słowa królowej pozbawione są patosu, jej zbolały głos zagłuszany jest dodatkowo przez szum wiatru. Kolejne ujęcia egzekucji poprzerywane są konsekwentnie retrospekcjami Cromwella, w których widzimy, jak załatwia formalności i dogląda najdrobniejszych szczegółów związanych z egzekucją - skrzypienie schodów na szafot i rozmowa z katem o technice cięcia i potencjalnych komplikacjach, jeśli była królowa nie stanie na wysokości zadania. Nawet tutaj twórcy konsekwentnie rezygnują z naturalistycznej poetyki, wszystko jest subtelne - drżący oddech Elizabeth, pełne szacunku gesty kata ubranego w normalny dworski strój, który zdejmuje buty, aby skazana nie mogła słyszeć jego nieuchronnych kroków. Dopiero, gdy dwórki czule podnoszą głowę zawiniętą w płótno, słychać muzykę. Tak bardzo przyzwyczailiśmy się do scen egzekucji, w których zwalisty, łysy i zamaskowany siepacz bierze zamach toporem nad biedna ofiarą, a zgromadzona wokół szafotu gawiedź wrzeszczy lub rozpacza, że nawet do głowy nam nie przyjdzie, że być może w bardziej prymitywnych od naszych czasach ludzie także starali się zachowywać jako taki humanitaryzm. 

W czołówce "Gry o tron" twierdze zbudowane z przekładni, trybików i kół zębatych wznoszą się i upadają poruszane niewidzialną siłą. Oparty na prozie Martina serial koncentruje się właśnie na tych symbolicznie przedstawionych wydarzeniach, ale ów mechanizm, nieustanny proces prowadzący do przełomu pozostaje raczej w sferze zainteresowań "Wolf Hall" i "Białej królowej". Pytanie, na które szukają odpowiedzi, to nie co, ale JAK się dzieje.           

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones