Wywiad

KINO: Z tęsknoty za cudownością - rozmowa z Andrzejem Maleszką

www.kino.org.pl /
https://www.filmweb.pl/article/KINO%3A+Z+t%C4%99sknoty+za+cudowno%C5%9Bci%C4%85+-+rozmowa+z+Andrzejem+Maleszk%C4%85-42814
Z tęsknoty za cudownością z Andrzejem Maleszką rozmawia JAKUB SOCHA

- Telewizyjny serial "Magiczne drzewo" jest pokazywany na całym świecie i zdobywa dziesiątki nagród, w tym EMMY Award. Obecnie powstaje film kinowy. Skąd bierze się ten sukces? Czy czuje się pan artystą czasów globalizacji, który pokonuje kulturowe bariery?

- To nie ma nic wspólnego z globalizacją. Moje filmy to baśnie i mówią o tym, co jest wspólne: o tęsknotach, szczególnie o tęsknotach dzieci, o głębokiej potrzebie cudownych zdarzeń, która jest naturalną potrzebą każdego dziecka (i wielu ludzi dojrzałych). Ta cudowność nie oznacza oderwania od realnego świata, a raczej próbę uzupełnienia niekompletnego obrazu, jaki dają nasze zmysły. Robię też filmy o relacji między małym człowiekiem i wielkim światem. O tym, że w starciu z wielkim, anonimowym zagrożeniem nie jesteśmy bez szans. Dlatego w naturalny sposób odnajduję porozumienie z widownią w różnych krajach. Myślę też, że kiedy jesteśmy dziećmi, odczuwamy świat podobnie, niezależnie od miejsca, w jakim wyrastamy. Wiele emocji jest identycznych. "Magiczne drzewo" ma dużą widownię np. w krajach iberoamerykańskich czy w Skandynawii. Oglądałem film z tamtą widownią i reakcje były niemal identyczne jak w Polsce. Chociaż jedni woleli surrealistyczną historię o bibliotece, w której książki można zjadać, a inni opowieść o kredce do makijażu, która pozwala namalować sobie inną twarz. To była dramatyczna historia dziewczyny, która namalowała sobie twarz gwiazdy filmowej i żyła podwójnym życiem.

- Czy sukces filmu zależy także od promotorów, ludzi zajmujących się PR-em?

- Promocja jest absolutnie niezbędna, bo film nie istnieje bez widza. Ale nie wierzę, by można było wypromować nieudany obraz. Na pewno nie w przypadku widowni dziecięcej. Budżet na promocję w wielkich produkcjach to około 30 milionów dolarów. Na to nigdy nie będzie nas stać. Dlatego do promocji swoich filmów szukam ludzi kreatywnych, próbujących nowatorskich metod dotarcia do widza. To nie jest robota dla zimnych ludzi od reklamy. Oni nie zbudują więzi między filmem a widzem, bo najczęściej nie lubią ludzi, do których mówią.

- W jakiś sposób przypomina "Dekalog" Kieślowskiego - są to krótkie historie mówiące o elementarnych wartościach, których w codziennym życiu nie dostrzegamy. Czy realizując "Magiczne drzewo" myślał pan o wspólnej idei spinającej cały cykl czy raczej koncentrował się na poszczególnych filmach?

- Motyw główny cyklu to historia Cudownego Drzewa, z którego zrobiono setki zwykłych przedmiotów. Każdy z nich zachował cząstkę magicznej siły i trafił do rąk zwykłych ludzi. To jest mityczna idea rozproszonej mocy. Filmy przenika wiara, że coś cudownego stanie się częścią życia każdego z nas. Ale każda część cyklu jest odrębna i ma innych bohaterów.

- Jak opowiadać, bazując na baśniach i archetypach, historie, które już tysiąc razy były opowiadane?

- Ja realizuję współczesne, oryginalne baśni filmowe. Łączę codzienne, realne zdarzenia z cudownością, bo tak odczuwają świat dzieci. Ale przede wszystkim to są filmy. Muszą mieć to, co stanowi o energii filmu - silne emocje i wyrazistych bohaterów. I zaskoczenie, które każe nam czekać w napięciu na następną scenę. Tym, co najbardziej lubię w tym gatunku kina, jest gra między oczekiwanym a zaskoczeniem. Dziecko pragnie, aby historia miała coś, co zna, bo to daje poczucie bezpieczeństwa - a jednocześnie chce być nieustannie zaskakiwane. To jest ciągłe rozbijanie lustra, w jakim odbija się świat i sklejanie go na nowo.

- Czy młodzi aktorzy wzbogacają role własną wrażliwością, doświadczeniami?

- Pracuję w ścisłym kontakcie z aktorami, szczególnie dziecięcymi, już na etapie tworzenia scenariusza. Nie chodzi o to, by pytać, jaki ma być scenariusz, lecz by wiedzieć, co wywołuje emocje. Często prowadzę próby na niegotowym scenariuszu, a dopiero potem zamykam go w wersję produkcyjną.

- Realizuje pan filmy w założeniu dla młodego widza, ale mają one dużą widownię dorosłą. Co według pana ją przyciąga: jakość tych filmów czy może raczej nostalgia za czasem minionym?

- Moje filmy wymykają się typowym podziałom. Adresatem są ci, którzy na co dzień twardo stoją na ziemi, a po cichu wierzą w cudowne zdarzenia. Na przykład tacy, którzy po zmroku wstydliwie wypełniają kupony totolotka... Wiek jest mniej ważny. Poza tym, kiedy dorośli patrzą na dziecko zmagające się z przeciwnościami, to po prostu widzą odpowiednik siebie. Człowieka dorosłego, który walczy z czymś, co go przerasta. Ciągle spotykamy potężnych przeciwników. Szefa w pracy, polityków, ludzi mocniejszych i bogatszych. Dlatego lubimy oglądać jak ktoś jeszcze mniejszy radzi sobie, zdobywa cudowną moc i nie pozwala się pokonać. Poza tym nasze dzieciństwo zawsze trwa zbyt krotko. Chcemy wracać do tej krainy.

- W pana filmach nie ma żonglowania motywami popkulturowymi, jak choćby w odnoszącym na całym świecie sukcesy "Shreku". Nie lubi pan ironii i dystansu?

- Wydaje mi się, że parodia czy cytat to nie jest język dziecka. Dzieci wolą jeść lody a nie parodię lodów. Ironia i dystans są po przeciwnej stronie szczerości.
Trzeba szukać nowego języka filmowej baśni, także tej dla dorosłych ludzi, ale to nie polega na redukowaniu jej do formy parodii. Jeśli ośmieszymy wilka, to ludzie poszukają sobie innego potwora, który wyraża ich lęki. To naturalne. Ale alternatywą dla głupich filmów nigdy nie będą filmy nudne. Obok głodu i bólu, nuda jest najgorszym doznaniem. Szczególnie dziecko nienawidzi nudy. Dlatego staram się robić filmy gęste od niezwykłych zdarzeń, prowadzić widzów przez fascynujący świat. Poza baśnią inspiracją są klasyczne historie przygodowe, te wszystkie cudowne opowieści, które pachną egzotyką i niebezpieczeństwem. Przetwarzam je po swojemu, ale szanuję ich zasady.

- Powiedział pan kiedyś, że rzeczywistość jest taka, jak ją zbudujemy. Jaką rolę widzi pan dla swojego kina w tym budowaniu?

- Mówiłem o tym, że nienawidzę bierności. Biernej zgody na to, co przynosi los. Jedna z części "Magicznego drzewa" to historia chłopaka, który znalazł kostkę do gry. Ma ona tylko czarne i białe boki. Jeśli spadnie na czarną stronę - to masz pecha, jak na białą - to szczęście. Filipowi wciąż spada na stronę czarną i prześladuje go nieustanny pech. Ma więc dwie możliwości: niczego nie próbować albo ryzykować. Mały kombinuje i szuka trzeciej drogi: chce pomalować całą kostkę na biało. Chce łatwego życia bez ryzyka. Ale to nie jest możliwe. Tej kostki nie da się przemalować. Można tylko próbować dalej rzucać, tak długo, aż się uda.
Nie lubię mówić o filmie w kontekście jakichś zadań. Ufam, że najważniejsze jest otwieranie wyobraźni. Ludzie, którzy umieją sobie wyobrazić, co czuje inny człowiek, to najczęściej dobrzy ludzie. Dlatego jeśli kino ma jakieś zadanie, to jest nim otwieranie wyobraźni.

- Mówi się o "Magicznym drzewie", że prezentuje niełatwy optymizm. Czy pan się z tym zgadza?

- Fantastyczną cechą dzieci jest ich odporność na zły los. Dzieciaki stają wobec niewiarygodnie trudnych doświadczeń, ale mają w sobie źródło jakiejś niesamowitej siły. Wiary w dobre zakończenie. One nawet w najcięższej sytuacji znajdują tajemniczą energię, która pozwala im zachować ufność. Ja to przenoszę do filmów.