Artykuł

Konkurs "Powiększenie": Orphan Black: w głąb króliczej nory

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Konkurs+%22Powi%C4%99kszenie%22%3A+Orphan+Black%3A+w+g%C5%82%C4%85b+kr%C3%B3liczej+nory-107440
Dziś prezentujemy zwycięską pracę w Konkursie "Powiększenie" dla młodych krytyków. Laureatka Grand Prix, Klara Cykorz, oprócz eseju, który publikujemy, nadesłała na konkurs także recenzję serialu "Orphan Black" pt. "Orphan Black: ciało w miejsce McGuffina". Zwyciężczyni jeszcze raz serdecznie gratulujemy, a Was zapraszamy do lektury.

Tutaj znajdziecie prace pozostałych nagrodzonych w Konkursie "Powiększenie":
WYRÓŻNIENIE: Łukasz Grzegorowski, artykuł pt.: "Szukając found footage"
WYRÓŻNIENIE: Karol Kućmierz, artykuł pt.: "Artyści do wynajęcia – o reżyserach seriali"
NAGRODA PISF: Emilia Sieczka, recenzja filmu "Ida"

***

Na początek – kilka uwag na temat samego pisania o serialach.

1.

Niespodzianka stała się towarem, to jasne – ale hałas wytwarzany przez zjawisko określane na ogół słowem spoiler mówi, moim zdaniem, coś znacznie ciekawszego.

Otóż spoilery – i sposoby obchodzenia się ze spoilerami, codzienne praktyki omijania zdradliwych miejsc w sieci chociażby – wydobywają na wierzch nasze życie tekstami niedokończonymi, bycie w środku narracji, procesualność oglądania w ogóle (czytania, słuchania). Seriale, szczególnie oglądane na bieżąco, wyostrzają to – kluczowe w moim przekonaniu –  doświadczenie. Ponieważ różnorodność samych form serialowych znacznie przekracza możliwości niniejszego wstępu, pozwolę sobie zaznaczyć najważniejsze, tłumaczące formę artykułu: niespodzianki (nie tylko stricte fabularne, chociaż te akurat okazują się w pisaniu najbardziej kłopotliwe) są istotne. Czy raczej – nader często bywają kluczem do uchwycenia specyfiki opowieści. Serial "Orphan Black" wydaje mi się właśnie taką opowieścią – wesołym miasteczkiem czerpiącym swoją siłę z prostego "kto zabił, kto knuje, kto kogo kocha, co będzie dalej?". Stąd pewien rodzaj morfologii fabuły, próby przyjrzenia się gatunkowej niejednorodności poprzez wybrane, ważne rozwiązania fabularne. To ledwie wycinek z ośmiuset minut intensywnego narracyjnego biegu, ale znaczący. Nieuczciwie byłoby przed tym nie ostrzec. 



Mogłabym oczywiście zaprzeczyć, jakoby "co będzie dalej" było w ogóle pytaniem sensownym: jesteśmy przecież dorośli, oglądamy smutne seriale HBO o smutnych mężczyznach ze smutnymi twarzami, albo "House of Cards" Netflixa, który wcale nie jest serialem, tylko, póki co, 26-godzinnym filmem (film jest w tego rodzaju retoryce tak zwaną sztuką wysoką, to jest sztuką prawdziwą, zamkniętym, gotowym na wyjaśnienie tekstem reanimowanego bez końca Autora). Wcale nie wchodzimy w perwersyjną zażyłość z fikcyjnymi postaciami, wcale nie ekscytujemy się kolejnymi cliffhangerami. Nadmierna potliwość jest pozostałością z czasów, kiedy seriale jeszcze nie były sztuką i zaspokajały "najniższe instynkty widza" (tu często pojawiają się, rzucone pogardliwie, dwa kluczowe hasła: "opera mydlana" i "kura domowa"). Ale ten rodzaj argumentacji mnie nie interesuje – wierzę w siłę pierwszego seansu, nawet jeśli jest on jedynie inicjacją, jedynie "pierwszym czytaniem".

Oczywiście istnieje nieprzebrana ilość tekstów, analiz i metaopowieści, które od płaszczyzn fabularnych się dystansują, tak wkładając kij w mrowisko, że kolejne sensy, niczym armia wkurzonych mrówek, wychodzą ku nam bez wskazywania palcem tożsamości mordercy. Ale to nie mój kij i nie moje mrowisko, nie tym razem.

2.

"Orphan Black" nie działa pomimo gatunkowych konwencji, pomimo szalonego tempa; działa właśnie dzięki nim.

Przyjemność rodzi się tam, gdzie opowieści ześlizgują się ze ścieżki naszych gatunkowych przyzwyczajeń albo po prostu wykorzystują je przeciwko tym, którzy dotychczas definiowali Dobro, Prawo i Normalność.



Opowieści jest kilka – właściwie każdy kolejny klon grany przez Tatianę Maslany wprowadza osobną konwencję, które czasami biegną własnym torem, a czasami nieoczekiwanie się splatają. W centrum zainteresowania – ciała. Ciała zdrowe i chore, kochane i katowane; wszystkie naznaczone różnymi rodzajami przemocy. Ktoś rości sobie do nich prawo, ktoś chce nad nimi zawładnąć.

3.

Sarah jest trochę postacią z kryminału noir albo skandynawskiego snuja, jest jak detektyw o dobrym sercu, któremu nic nie wychodzi, a już najbardziej nie wychodzą relacje z dziećmi. Jako mężczyzna byłaby idealnym gliną na jakimś szwedzkim nigdzie. Tyle że Sarah jest kobietą pod trzydziestkę, która rok wcześniej zostawiła dziecko u swojej matki zastępczej, i zawodową oszustką.

Sarah jest postacią niezniszczalną.  Kino sensacyjne, czy w ogóle opowieści o tym, że ktoś ucieka, a ktoś inny spada, coś roztrzaskuje się lub wybucha, są w dużej mierze fantazją na temat praw fizyki. A Sarah jest mistrzynią tylnego wyjścia i fizyka gra w jej drużynie. Jeśli zły mężczyzna z bronią stoi tuż za drzwiami schowka, w którym Sarah się ukrywa – wykopie glanami dziurę w ścianie. Tak wygląda bycie siostrą i córką, ale przede wszystkim – matką. Wybijanie nogami dziur w ścianach, włamania, pościgi i strzelaniny. Ciężka fizyczna praca, która nigdy się nie kończy, ponieważ Sarah jako jedna z dwóch klonów nie jest jakimś cudem bezpłodna i zarówno Korporacja, jak i Religia, dobrać się chcą do jej córeczki. To oznacza starte łokcie, zdzieranie kolan. Sarah wychowała pani S., radykalna, uzbrojona działaczka lewicowa. Brat Sarah jest sex-workerem – prawdziwy thatcherowski koszmar.



Z prostytucją jest ten problem oczywiście, że "Orphan Black", jak w ogóle większość popkultury, przez większość czasu stoi plecami do ekonomii. Felix jest wyjątkową postacią jako pozytywny portret sex-workera, ale mam wrażenie, że na obrazku zdecydowanie brakuje większej, potwornej twarzy seksu jako pracy. Temat się narzuca. Ale piszę te słowa po dwudziestu odcinkach, "ze środka" opowieści. Może coś w tej kwestii jeszcze się wydarzy?

Bo poza tym – Felix jest wspaniały. Jest queer w takim sensie, w jakim to słowo zostało przygarnięte przez wszelkiej maści mniejszości seksualne i płciowe i przemienione tożsamość-dynamit pod heteroseksistowski porządek społeczny. Felix jest, "mówiąc Michaśką" (Michałem Witkowskim, autorem "Lubiewa"), ciotą totalną, przegięty w gestach i w angielskim akcencie. Felix jest ciotowskim Hanem Solo, idealnym towarzyszem przygód, zabawnym przyjacielem na śmierć i życie, zwycięsko wychodzącym z kolejnych testów lojalności. Jeśli chcę być Felixem – a chcę, tak jak kiedyś chciałam być Indianą Jonesem – to nie mimo jego manieryzmów, ale właśnie ze względu na ich rozbrajający czar. Felix jest trochę jak Królik Bugs, wiążący kokardkę na strzelbie Elmera. (Nawiązując do tego, co napisałam dwa akapity wyżej – kreskówki o uciekaniu, gonieniu i konstruowaniu wymyślnych pułapek są bardzo blisko spokrewnione z sensacją, niezależnie od jej tonu, jako że pokrewieństwo polega przede wszystkim na stosunku do grawitacji i laboratorium małego chemika).
 
4.

W idealnym domu z dużą piwnicą i dużym garażem mieszka Alison, żona i matka. Jak wiemy, idealni ludzie z przedmieść są zabawni i Alison, paranoiczka z dobrze zaopatrzonym barkiem w schowku krawieckim (w życiu nie widzieliście tylu nożyczek!), też jest zabawna. Na przykład kiedy torturuje swojego męża za pomocą gorącego kleju. Mąż nazywa się Donnie i w scenie tortur jest przywiązany do krzesła, a na oczach ma różową opaskę. Alison podejrzewa go o bycie obserwatorem, przekazywanie im informacji na swój temat. I oczywiście ma rację – nigdy nie powinniśmy lekceważyć osób tak znerwicowanych jak nasza bohaterka. Paranoicy mają rację, Władza pozostaje niewidzialna i rozproszona. Ale czasami – i to jest dobra wiadomość – jedną z tych niewidzialnych macek da się uchwycić, choćby tuż, tuż obok siebie, we własnym łóżku, i podążyć stromą dróżką emancypacji.



Donnie jest szpiegiem fatalnym i doskonałym jednocześnie. Fatalnym, bo głupim, ale doskonałym, ponieważ układ, w którym funkcjonuje, nie traktuje "kobiety" i "mężczyzny" po partnersku. Donnie funkcjonuje w czymś, co roboczo możemy nazwać wieloletnim eksperymentem Milgrama, tyle że zamiast rażenia prądem mamy odzieranie żony z intymności, ingerencję w ciało bez wiedzy osoby badanej itd. Autorytetem, któremu Donnie podlega, jest doktor Leekie – jedna z paskudniejszych postaci na horyzoncie, typ oślizgłego szalonego naukowca ukrytego za dyskursem nauki, nowoczesności, racjonalności, postępu itd. (Gra go Matt Frewer, znany także jako tytułowy Max Headroom z antyutopijnego science fiction z lat 80.; to ciekawy kontekst, ale też inna historia i opowiemy ją innym razem). Leekie ginie z ręki Donniego, gdy ten odkrywa prawdę o klonach – ginie idiotycznie, przez przypadek, nie na skutek rycerskiego gestu obrażonego mężczyzny, tylko faceta zrozpaczonego swoim udziałem w systemie patriarchalnej władzy, faceta, który chciał pogrozić Autorytetowi wykradzionym żonie pistoletem, ale nie umiał tego pistoletu zabezpieczyć. Z radia dobiega znana piosenka "Love is all around me", kawałki mózgu spływają po szybie i tapicerce. Piosenka ma rację, "leekie is all around" Donnie, co znaczy mniej więcej tyle, że Donnie jednak kocha Alison. Alison też kocha Donniego i satyra na przedmieścia niespodziewanie zamienia się w opowieść o odkupieniu, o odbudowie związku, o możliwości przebudowania swoich relacji, już poza patriarchalną matrycą. Małżonkowie zaczynają rozmawiać, a potem zakopują trupa pod podłogą w garażu i zalewają go cementem, jakby na nowo w sobie zakochani.

5.

Kolejna siostra, Cosima jest, no cóż, piękna. Ma dredy, tatuaże i garderobę w psychodeliczne wzorki, żyje wśród książek i w oparach trawy i nie boi się niczego. W pierwszym sezonie zły doktor Leekie próbuje zawładnąć genialnym mózgiem Cosimy za pomocą swojej kochanki (czy może wykorzystywanej seksualnie podwładnej), Delphine. Wydarzenia toczą się więc dwoma torami. Jest fasada, czyli udawane podchody, zaczątki przyjaźni, znajdowanie wspólnego języka i flirt. A za fasadą – strategia podchodów, czyli Cosima próbująca przez Delphine uzyskać informacje na temat eksperymentu i cyniczny, Mistrzowski Plan Leekiego. Który musi wygrać – heteroseksualni biali mężczyźni w czarnych limuzynach zawsze wygrywają. Tylko że wcale nie.



Jak wiadomo, nieheteroseksualne dziewczyny, jeśli w ogóle istnieją, to rosną głównie we francuskich i kalifornijskich winnicach (Cosima jest po Berkeley), więc jeśli twórcy "Orphan Black" pozwolili sobie na powtórzenie takiego truizmu, ja pozwolę sobie na pociągnięcie tej myśli dalej i stwierdzenie, że Delphine jest równie dobra w szpiegowaniu, co Francuski Ruch Oporu w pomocy angielskim lotnikom ("hello!"). Z kolei Cosima nie boi się Leekiego, swoim pożądaniem niszczy zardzewiałe struktury narracyjne i to fasada okazuje się prawdziwa – fascynacja między kobietami jest autentyczna, a szpiegowanie udawane.

Ale to dopiero pierwszy przystanek, mamy w końcu do czynienia z melodramatem. Cosima zapada na chorobę o podłożu genetycznym i razem z Delphine bada swoją biologię pod skrzydłami Korporacji, próbując Korporację wykorzystać od środka. Delphine jest więc jednocześnie kochanką, partnerką w laboratorium i lekarką; sceny pobierania krwi, badań i leczenia kręcone są w konwencji sekwencji miłosnych. A ponieważ "Orphan Black" lubuje się we wpisywaniu intymności w krwawy kontekst, scena, która w dużej mierze definiuje relację kobiet w drugim sezonie, ma miejsce w prosektorium: na stole siostra-klon, sobowtór Cosimy, kobieta zmarła w zupełnej nieświadomości swojego pochodzenia, a nad nią para kochanek ze skalpelami. Może dlatego  właśnie to Cosima ze wszystkich klonów ma dziewczynę; w serialu obsesyjnie tropiącym męską kontrolę nad głównie kobiecymi  ciałami tak mocne powiązanie seksu i medycyny, tak głęboka zależność od seksualnego partnera byłaby już czymś trudnym do udźwignięcia.

6.

"Orphan Black" ekonomię ignoruje (pięknie ubrani bohaterowie żyją w pięknych mieszkaniach z kradzieży, radosnej prostytucji, handlu narkotykami i naukowych stypendiów), ale buduje też metaforę powiązania kapitalizmu i patriarchatu, zastrzegając DNA klonów jako własność intelektualną Korporacji. Korporacja wychowała sobie zresztą własnego klona. Maslany gra ją niemal jak androida, wystudiowanymi, oszczędnymi ruchami. Rachel jest robotem, a kiedy robot się rozpada, wyłania się maska pierrota.



Jest tu sporo krytyki liberalnego feminizmu – Rachel pozostaje niewzruszenie niesolidarna względem swoich sióstr. Ta niesolidarność jest interesująca, nosi bowiem znamiona buntu względem systemu, który cały czas rozpoznaje ją jako ciało obce i w dużej mierze traktuje przedmiotowo. Rachel jest typem tak bardzo psychotycznym, że przekraczającym logikę kapitalizmu, logikę zysku. Według czysto cynicznego rachunku powinna siostrom-klonom pomagać – a jednak konsekwentnie im szkodzi. Tym samym jej bunt, zakleszczony w egoizmie, okazuje się tragicznie nieefektywny, okazuje się samospaleniem, wyrzuceniem zarówno poza prawa korporacji, jak i możliwość siostrzanej wspólnoty.

7.

Bunt Rachel się nie udaje, ale Helena, dziecko innej wielkiej instytucji, przekuwa własne traumatyczne doświadczenie w wywrotowy spektakl. Helena pisana jest z początku w konwencji "dzikuski", skądinąd wychowanej na Ukrainie (mapa Europy kontynentalnej w "Orphan Black" jest tak uboga, a orientalizacja tak oczywista, że chyba szkoda na nią znaków). Katowana od małego, jest bez ustanku wiązana, krępowana, porywana, zamykana w klatkach, bagażnikach itd. Z sercem po prawej stronie, plecami w grubych na palec bliznach i nieludzką wytrzymałością fizyczną, jest trochę figurą potwora, ale potwora, który obsesyjnie kocha i bywa jednocześnie nieobliczalnym Aniołem Stróżem.



Sarah twierdzi, że nie potrzebuje Heleny, ponieważ ma już swoją rodzinę – ale Helena Sary potrzebuje. Mało tego – ukazuje, że Sarah się myli. Paradoksalnie to od niej, początkowo zabójczyni siostrzanych klonów, wychodzi najklarowniej wyrażona potrzeba solidarności, zaufania Innemu na przekór logice i instynktowi samozachowawczemu; strach przed Heleną i jej infantylizowanie prowadzi w najlepszym razie do kłopotów, w najgorszym do matkobójstwa. Jako trickster Helena podważa narracje i wykorzystuje je na swoją korzyść, emancypuje się z zabójczą  konsekwencją: ubrana w byle co, umorusana jedzeniem niczym mała szczerbata łobuziara, obraca przemoc, której została nauczona, przeciwko swoim katom.

Religia jest tu tylko i wyłącznie instytucją władzy, gotową w jej imię bez mrugnięcia okiem przepisać swoje dogmaty. Henrik, właściciel rancza w kowbojskim kapeluszu, realizuje opętany plan zapłodnienia jak największej liczby kobiet dziećmi Heleny, których oczywiście on byłby ojcem. Czyni go to wielkim entuzjastą metody in vitro – o ile służy ona do kontrolowania kobiet po gruntownym praniu mózgu. Społeczność rancza jest tak bogobojna, jak przemocowa; bicie dzieci, zaszywanie warg, głodzenie itd. Henrik jest panem dyskursu, zamieniając "naukę" Leekiego na "Boga"; poza tym nie różni ich prawie nic, obaj są biali, sprawni, heteroseksualni, promieniujący pewnością siebie, "spokojni", "racjonalni".

Helena śmieje się jak dziecko, przywiązując Henrika do fotela ginekologicznego, przedrzeźnia go, w końcu rani jego własnymi narzędziami. A potem puszcza ranczo z dymem.

8.

Doktor Leekie, Henrik, Tomas, Olivier – pod koniec sezonu drugiego wszyscy już nie żyją, ale opowieść pędzi dalej, zgodnie z logiką thrillera spiskowego. Spisek zakłada bowiem istnienie całego systemu (tu: systemu opresji), narracja rozgałęzia się we wszystkie strony, a ludzie u władzy (źli ludzie) okazują się głowami Hydry.



Przyjemne jest jednak oglądanie kolejnych strategii radzenia sobie z potwornością, budowanie małych wspólnot oporu w sytuacji beznadziejnej, wysadzanie kolejnych narracji. Różnorodność gatunkowa powyższych historii odpowiada różnorodności doświadczeń ich bohaterek – i przecież te konwencje gdzieś się spotykają, splatają, wzbogacają, naświetlają, wchodzą w dialog. Rzeczywistość staje się na chwilę trochę bardziej znośna.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones