Artykuł

Kto zabił Laurę Palmer?

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Kto+zabi%C5%82+Laur%C4%99+Palmer-72259
W tym zadawanym po wielokroć pytaniu nie chodziło wcale o udzielenie jednoznacznej odpowiedzi. David Lynch w "Miasteczku Twin Peaks"  po raz pierwszy tak szeroko otworzył drzwi telewizyjnego medium na tajemnicę i niedopowiedzenia.

Doskonale zdaję sobie sprawę, że dzisiaj "Miasteczko..." ogląda się inaczej. Przypuszczalnie gorzej. Zbyt wiele pojawiło się w międzyczasie seriali wybitnych, żeby "Twin Peaks" nadal mógł dzierżyć palmę pierwszeństwa. A jednak dla mnie seria Lyncha realizowana w latach 1989-1990 zawsze będzie miała wartość szczególną.



"Miasteczko..." to były podstawówkowe czasy. Spotkanie z perwersją zbrodni, kryminałem zderzonym z komedią, surrealistycznymi omamami i rzeczywistą grozą, przyjmowałem z wypiekami na twarzy. "Twin Peaks" był także manifestem - że  Polska nowobogacka, Polska po dekonstrukcji dziejowej, diskopolowa i buraczana, na początku lat dziewięćdziesiątych może przeglądać się również w zwierciadle filmowego postmodernizmu. Tęsknota za Laurą Palmer była nie tylko westchnieniem za mitem amerykańskiego raju, ale także amerykańskiego piekła. Piekło było ciekawsze.

NOWA JAKOŚĆ

Przed "Miasteczkiem Twin Peaks" w USA serialami raczej nie zajmowali się artyści z prawdziwego zdarzenia. W Polsce było inaczej. Mieliśmy "Lalkę" Bera, "Noce i dnie" Antczaka, "Czterdziestolatka" Gruzy, "Karierę Nikodema Dyzmy" Rybkowskiego, nie wspominając o "Czterech pancernych i psie" czy "Stawce większej niż życie", ale w Stanach dominowały luksusowe, komercyjne serie w rodzaju "Dynastii", telenowele w stylu "Santa Barbara" oraz sitcomy.

Seriale pełniły wówczas przede wszystkim funkcję terapeutyczną. Pokazując życie w luksusie, obnażały codzienną szarpaninę miliarderów, a czyniąc megagwiazdy z komików w rodzaju Billa Cosby'ego, podprogowo uczyły tolerancji dla mniejszości etnicznych i kulturowych.

Pomysłodawcy "Miasteczka Twin Peaks" - Mark Frost i David Lynch - przed przystąpieniem do pisania scenariusza zestawili poszczególne charakterystyczne cechy obowiązujące w amerykańskich serialach. Trochę zbrodni, trochę zazdrości, elementy horroru i telenoweli. Mieszając te elementy, stworzyli nową jakość.

   

Pozornie było jak zawsze. Konwencja się zgadzała, ale  mechanizm oddziaływania na widzów tym razem działał inaczej. Zamiast tradycyjnej empatii lub zniecierpliwienia, pojawił się autentyczny strach i alienacja. Lynch z Frostem postmodernistycznie przejaskrawili oswojone gatunkowe profile. W "Twin Peaks" wszystkiego było za dużo: aktorzy grali nadekspresyjnie, a schematy  obowiązujące w soap operach w rodzaju nagłych zwrotów akcji, niechcianych ciąż, pojawiania i znikania członków rodziny, a nawet odwiedzin kosmitów zostały potraktowane z dystansem, ironicznie.

Lynch, działając w zgodzie ze schematem, jednocześnie z niego zadrwił. "Miasteczko..." było krainą fantazji - zdeprawowanym królestwem bajek dla dorosłych, w którym sielska atmosfera amerykańskiego południa rymuje się z brutalnym odkryciem grzesznej podszewki ludzkich zachowań. Do tego dochodziło oryginalne, charakterystyczne dla Lyncha poczucie humoru, a w warstwie  estetycznej - skłonność do surrealistycznej stylizacji. Widz był zdenerwowany i zakłopotany. Widz był zachwycony.


FENOMEN

Serial został znakomicie pomyślany. Zwłaszcza w pierwszym sezonie suspens narasta z odcinka na odcinek, a widzowie raz po raz są zaskakiwani kolejnymi pomysłami. Główny scenarzysta, Mark Frost, zadbał, żeby "Miasteczko Twin Peaks" od początku do końca było lynchowskie, czyli przenosiło na mały ekran enigmatyczny klimat znany z fabularnej twórczości autora "Blue Velvet".

W gronie świetnych aktorów charakterystycznych (moim faworytem jest Ray Wise w roli ojca Laury) w serialu debiutowała cała grupa młodych aktorów. Perełką była nie tylko kreacja Kyle'a MacLachlana jako agenta Coopera, ale także epizodyczne postaci - choćby przygłuchy policjant Gordon Cole grany przez samego Lyncha czy kobieco-męski agent Dennis vel Denise - w tej roli debiutujący David Duchovny, późniejszy Mulder w "Z archiwum X".

 

Serial stał się socjologicznym fenomenem na skalę światową. Pierwszy odcinek obejrzało 35 milionów widzów. "Twin Peaks" został błyskawicznie sprzedany do ponad pięćdziesięciu krajów. W Polsce został pokazany już w 1991 roku. Stał się przebojem nie mniejszym niż w USA.
    
O bohaterach "Miasteczka..." rozpisywały się wszystkie media: od popularnych popołudniówek, po najbardziej opiniotwórcze tytuły. Czytelnicy magazynu "People" wybrali zamordowaną, fikcyjną postać Laury Palmer "Człowiekiem roku 1990".

"Twin Peaks" złamało przy tym podstawową, obowiązującą w największych stacjach telewizyjnych zasadę, że w prime-timie mogą być pokazywane jedynie pozycje, które zostały zaadresowane dla masowej widowni. Nowatorska produkcja spółki Davida Lyncha i Marka Frosta realizowana dla stacji ABC, udowodniła, że tłumy mogą zakochać się także w produkcji, której do końca nie rozumieją.

Twórcy "Miasteczka..." byli początkowo zaskoczeni tą popularnością. Nie zrobiliśmy niczego innego, jak tylko zlepiliśmy w całość te elementy, które "wydala" popkultura - tłumaczył się Frost. Lynch prowokował dziennikarzy, twierdząc, że jak zwykle przesadzają. "Miasteczko Twin Peaks" to bardzo zwyczajny, standardowy serial telewizyjny - mówił z enigmatycznym uśmieszkiem.



Niestety, nakręcony w 1992 roku fabularny prequel serialu, opowiadający o ostatnich dniach życia Laury - "Twin Peaks: Ogniu krocz za mną", to jeden z największych niewypałów w reżyserskiej karierze Lyncha. Przebojem rynku muzycznego była natomiast kilkakrotnie wznawiana ścieżka dźwiękowa do serialu skomponowana przez Angelo Badalamentiego przy udziale samego Lyncha. Córka reżysera, Jennifer, opublikowała powiązaną z filmem książkę zatytułowaną "Sekretny dziennik Laury Palmer", w którym opisała zarówno dziecięce zabawy bohaterki filmu z podarowanym jej kucykiem, jak i pierwsze wizyty ponurego Boba. Kontynuacji jednak nie było.

Dzisiaj wiadomo jednak, że bez fenomenu "Twin Peaks" nie powstałyby seriale w rodzaju "Sześciu stóp pod ziemią" czy "Z archiwum X". Producenci "Zagubionych" reklamowali pierwszy sezon serii jako "Miasteczko Twin Peaks XXI wieku", a niebanalne metody śledcze agenta Coopera ochoczo przejęli bohaterowie "Dextera" czy "Trawki". "Twin Peaks" ewidentnie wyprzedził swój czas.

"Miasteczko Twin Peaks" to w sumie trzydzieści filmów - pilot i siedem czterdziestopięciominutowych odcinków w serii pierwszej oraz dwadzieścia dwa odcinki w części drugiej. Widownia pierwszych odcinków była imponująca, ale z czasem malała. Drugi sezon "Miasteczka..." miał również mniej pochlebne recenzje. Widzom i krytykom zdecydowanie nie spodobało się wyjawienie tożsamości zabójcy, z kolei postać Windowa Earle'a, dokonującego kolejnych zbrodni podczas gry w szachy, wydawała się zanadto wyabstrahowana od oswojonych mieszkańców miasteczka. Dla części publiczności serial w końcu wydał się zbyt skomplikowany, innych zirytował podstawowy brak bezpieczeństwa odbiorczego. Nigdy na sto procent nie było wiadomo, czy oglądamy obraz rzeczywisty czy kolejny rozbuchany sen agenta Coopera.



W pierwszym, pilotowym odcinku serialu, wszyscy głównie szlochają. Laura była taka wspaniała, dlaczego jej nie ma. Oniryczna muzyka Angelo Badalamentiego oraz fascynujący głos Julee Cruise śpiewającej tematy "Nightingale" czy "Into The Night" nadbudowywały znaczenia. Coś niezwykłego wisiało w powietrzu, jakaś tajemnica.

Kolejne odcinki nie posuwały jednak wyjaśnienia zagadki do przodu. Dyskomfort poznawczy rozgrywał się na wielu płaszczyznach. Serial nie sprawdzał się nie tylko jako kryminał ("kto w końcu zabił tę nieszczęśnicę?"), ale wydawał się do pewnego stopnia półamatorskim miksem filmu młodzieżowego, dramatu obyczajowego, horroru, a nawet wywrotowej komedii. A jednak, mimo wszystko, opowieść o ekscentrycznym detektywie i jego nietypowych metodach śledczych zaczynała w końcu intrygować. Mniejsza o Laurę Palmer, liczy się atmosfera. Do pewnego stopnia serial opowiadany był klasycznie. Intryga, zróżnicowani bohaterowie, dobre dialogi. Ale z perspektywy czasu najbardziej interesujące w "Twin Peaks" jest sprzeniewierzenie dyktatowi solenności. Zjawiska paranormalne czy elementy przeniesione z rzeczywistości koszmaru sennego, początkowo budzą opór, ale stosunkowo szybko zostaną zaakceptowane.     
   
CIASTKO Z WIŚNIAMI

U Lyncha, również w jego fabularnych podróżach w rodzaju "Mulholland Drive" czy "Zagubionej autostrady", logika przegrywa z furią i feerią,  przerażeniem i szaleństwem. Wydaje się, że oglądamy miasteczko jak każde inne. Leżąca przy granicy z Kanadą słodka prowincja na północnym zachodzie Stanów Zjednoczonych jest zwyczajna. Tartak, domki z ogródkiem, piękne daglezje, a w wyszczekanej budzie śpi pies. Dalej - pola, lasy, zwierzęta. I mieszkańcy. Żyją w zgodzie z naturą, hołdują odwiecznym wartościom. Kochają swój kraj, brzydzą się przemocą. Ale sielanka Twin Peaks ma również drugie imię. To perwersja. W "Miasteczku... niewinność i naiwność nie istnieją. Każde czyste mieszkanie to rojowisko brudnych myśli. Każda twarz oznacza zagrożenie. Ty także możesz być mordercą Laury Palmer.

Laura była ideałem. Prymuska, społecznica, królowa piękności, dziewczyna obdarzona wspaniałym uśmiechem. Została jednak zgwałcona i zamordowana, a jej ciało znaleziono w foliowym worku, nad brzegiem rzeki. Kto to zrobił, kto zabił anioła?

Zagadkę ma rozstrzygnąć świeżo przybyły do miasteczka ekscentryczny agent FBI - Dale Cooper. Twin Peaks nie jest wprawdzie miejscem, o którym powiedzielibyśmy od razu, że chcemy tutaj zamieszkać, jednak Dale Cooper czuje się jak ryba w wodzie. Akceptuje wszystko. Nie rozstaje się także z dyktafonem, na który nagrywa kolejne odkrycia w śledztwie. Adresatką tych materiałów jest niejaka Diane, która - obok wynurzeń na temat zabójstwa Laury Palmer - dowie się jeszcze m.in., kto mógł zastrzelić Kennedy'ego, jaką aktorką była Marilyn Monroe i jak smakuje ciastko z wiśniami.

Śledztwo prowadzone jest jak gdyby przy okazji. Im usilniej Cooper stara się dociec prawdy o Laurze, tym zagadka coraz bardziej się wymyka. Zresztą, agent kompletnie nie pasuje do stereotypu "policjanta z Miami" (czy jakiegokolwiek innego). W jego śledztwie zawierzenie intuicji liczy się w tym samym stopniu, co klasyczne metody detektywistyczne. Nazwisko mordercy Laury pozna w końcu we śnie...

Po pewnym czasie Cooper traci również pozycję przybysza, który szeroko otwartymi oczami przygląda się degrengoladzie miejsca. Staje się jednym ze współuczestników tragicznego wydarzenia. Jest mieszkańcem Twin Peaks. W ten sposób realność zderza się z fantomem. Myślenie przegrywa ze śnieniem. Widz również jest zbrodniarzem.

Sielanka Twin Peaks to ściema. Każdy z bohaterów zachowuje się niepewnie, jakby coś  ukrywał. Niektóre zagadki zostaną wyjaśnione, inne do końca pozostaną tajemnicą. W każdym razie, w uroczych domkach z ogródkiem szmugluje się narkotyki, prowadzi nielegalne interesy, testuje wytrzymałość ciała. W Twin Peaks obowiązuje przemoc i zepsucie. Plus szatan we własnej osobie. Plus uśpiony anioł.

 

Kolejne odsłony serii to portrety mniej lub bardziej oczywistych potencjalnych morderców Laury. Zło czai się wszędzie - w czarnym lesie i na rozsłonecznionym podwórzu. Własne śledztwo prowadzą najlepsze przyjaciółki Laury - Donna Hayword, Audrey Horne i James Hurley. W tym czasie Pieńkowa Dama prowadzi niekończące się rozmowy z kawałkiem drewna. Kelnerka Schelly jest bita przez męża. Narzędzie zbrodni to mydło schowane w skarpecie. Piękna właścicielka tartaku, Josie Packard, pochodzi z Chin. Psychiatra  udziela "dziwnych" rad. Benjamin Horne dzieli swój czas na część oficjalną i zakulisową. Na dom, sklep, burdel.  

Duszne, ognistoczerwone zasłony w infernalnym burdelu. We śnie Coopera wyłania się z nich perwersyjny karzeł mówiący w zwolnionym tempie: od tyłu. Monstrualny, milczący Olbrzym patrzy na nas martwymi oczami bez wyrazu. Lynch mnoży kolejne wątki, zapominając o domknięciu poprzednich; kamera nieprofesjonalnie zatrzymuje się na niektórych przedmiotach, znamionując ich nadzwyczajność, w dalszych odcinkach nie będą one jednak miały żadnego znaczenia. Zanim odbędzie się scena przesłuchania potencjalnego mordercy, agent Dale Cooper stoczy batalię ze źle funkcjonującym taboretem. To przecież podstawowy błąd w sztuce. Czekamy na akcję, a pokazywane są nam jakieś montażowe brudy - do wyrzucenia. O co w tym chodzi?

***

Każde pokolenie czeka na własny, kultowy serial. "Stawka większa niż życie", "Wojna domowa", "Alternatywy 4", "Cudowne lata", "Przystanek Alaska", "Beverly Hills", "Z archiwum X", "Rodzina Soprano", "Lost"... Moim kultowym serialem było "Miasteczko Twin Peaks".

Pamiętam wszystko: zdarzenia, emocje albo serialowe złote myśli w rodzaju: "sowy nie są wcale tym, czym się wydają" oraz "ogniu krocz za mną". Dale Cooper powtarzał: "genialna kawa", po czym wypluwał ją na podłogę. Wszyscy zajadali  placek z wiśniami. Mniam, mniam, mniam.



Kiedy mój przyjaciel po wakacyjnym wyjeździe do USA  przywiózł mi w prezencie oryginalny T-shirt z logo "Twin Peaks", pękałem z dumy. Nie było wtedy żadnych gadżetów. Nie istniał Internet, nie było telefonów komórkowych, prawie nikt nie miał komputera. W czarnej koszulce "Twin Peaks" czułem się tajemniczy i wyjątkowy. Jak Dale. Jak ciastko z wiśniami. Rozumiecie ten szpan?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones