Relacja

NETIA OFF CAMERA: Licho nie śpi

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/NETIA+OFF+CAMERA%3A+Licho+nie+%C5%9Bpi-128043
Na festiwalu Netia Off Camera budzą się demony. W "Wind River" Taylor Sheridan zabiera nas na zaśnieżone amerykańskie pustkowie, gdzie diabeł nie tylko mówi dobranoc, ale i aktywnie nawołuje do złego, tymczasem Erik Poppe w "Utoyi - 22 lipca" rekonstruuje potworny atak terrorystyczny, który wstrząsnął Norwegią. Relacjonuje Jakub Popielecki. 

Wiatr w oczy (recenzja filmu "Wind River", reż. Taylor Sheridan)

Nie wiem czy większe wrażenie zrobiło na mnie to, co powiedział, czy to, jak to powiedział - mówi grany przez Jeremyego Rennera Cory Lambert, relacjonując pewną ważną dla siebie rozmowę. Brzmi to niczym autorski komentarz Taylora Sheridana, najpierw aktora, potem scenarzysty, teraz również reżysera. Debiutując za kamerą, Sheridan może przecież na własną rękę zbadać różnicę między tym, co się mówi, a tym, jak się mówi. "Wind River" to film ułożony z podobnych fabularnych klocków, co "Sicario" (2015) i "Aż do piekła" (2016), ale tym razem Sheridan samodzielnie doprowadził projekt aż na ekran, bez wsparcia Denisa Villeneuvea czy Davida Mackenziego. Wrażenia jednak - podobne.


Rodem z "Sicario" mamy postać wrzuconej na głęboką wodę agentki FBI. Rodem z "Aż do piekła" - portret amerykańskiego zaplecza, gdzie diabeł mówi dobranoc i gdzie - w surowym krajobrazie - wciąż żyje wspomnienie Dzikiego Zachodu. Wszystkie trzy filmy łączy też figura twardziela o miękkim sercu mierzącego się z egzystencjalną pustką. Tutaj twardzielem jest Lambert (Renner), lokalny tropiciel, który spędza dnie na przemierzaniu okolicy i polowaniu na drapieżniki. Znalezione przez niego w dziczy zamarznięte zwłoki nastoletniej dziewczyny przyciągają do Wind River agentkę Jane Banner (Elizabeth Olsen), która ma ocenić, czy doszło do morderstwa i czy sprawa podpada pod jurysdykcję FBI. Autopsja potwierdza, że ofiara została zgwałcona, ale w wyniku biurokratycznego impasu Banner zostaje sama na placu boju. Nie pozostaje jej nic innego, jak poprosić o pomoc specjalistę od polowania na drapieżniki.

Otoczenie nie sprzyja jednak śledztwu: lokalnych policjantów jest za mało, by sprawować kontrolę nad zbyt dużym terytorium, kapryśna pogoda skrywa wszelkie dowody pod grubą warstwą śniegu, a niska temperatura skutecznie zamraża wszelkie odruchy inicjatywy i poczucia sprawiedliwości. Szczęście tu nie mieszka, podsumowuje Lambert. Nic dziwnego: jak na uruchamiający matrycę westernu film przystało, "Wind River" opowiada o starciu człowieka z przyrodą, o napięciu między naturą a kulturą. Nieprzypadkowo na ścieżce dźwiękowej straszą upiorne, przypominające wyjący wiatr wokalizy, a Sheridan wypełnia ekran tyleż twarzami bohaterów, co połaciami zaśnieżonych lasów i równin. Raz za razem reżyser oddala kamerę, by uświadomić małość człowieka wobec bezlitosnej potęgi żywiołów. Biała kartka krajobrazu działa tu jak wyzwalacz złych impulsów: we wszechobecnej pustce, ciszy i nudzie głosy prześladujących człowieka demonów brzmią głośniej niż zwykle. 

Całą recenzję Kuby Popieleckiego przeczytacie TUTAJ


Noga słonia (recenzja filmu "Utoya - 22 lipca", reż. Erik Poppe)

"Nigdy tego nie zrozumiecie", mówi do kamery, patrząc nam prosto w oczy, nastoletnia Kaja (Andrea Berntzen). To inscenizacyjny trik: zdanie jest wyrwane z kontekstu, a bohaterka w rzeczywistości zwraca się nie do nas, tylko do słuchawki telefonu, której początkowo nie widzimy w kadrze. Dziewczyna łamie więc tak zwaną "czwartą ścianę", ale nieświadomie: konwencja filmowego "realizmu" zakłada przecież, że tam, w świecie przedstawionym, żadnej kamery nie ma. I choć po seansie możemy zachwycać się "maestrią zdjęć", cała zabawa polega na tym, że rama kadru jest jednokierunkowym oknem do innego świata, zwyczajowo "niewidzialnym". A jednak nie sposób podczas oglądania "Utøya 22. juli" o tej "przezroczystej" kamerze zapomnieć. Postulująca impas poznawczy wypowiedź Kai jest bowiem początkiem trwającego ponad 70 minut nieprzerwanego ujęcia, operatorskiego popisu hardkorowej szwenkierki. "Nigdy tego nie zrozumiemy", mówi ustami swojej bohaterki reżyser Erik Poppe i zamiast owego rozumienia proponuje next best thing: pokazywanie.


Zanim jednak zaczniemy próbować cokolwiek rozumieć, zapoznajmy się z faktami. 22 lipca 2011 roku prawicowy ekstremista zdetonował bombę w centrum Oslo, a parę godzin później otworzył ogień do uczestników letniego obozu na wyspie Utøya, zabijając w sumie kilkadziesiąt osób. Film Poppego otwierają dokumentalne ujęcia eksplozji, po nich następuje zaś próba odtworzenia doświadczenia ofiar drugiego zamachu. Reżyser podąża ze swoją kamerą za Kają, inscenizując kilkadziesiąt minut z jej dnia: od banału obozowego poranka po terror desperackiej walki o życie. Od przekomarzanek z kolegami, kłótni z siostrą i jedzonych z uśmiechem gofrów, po chaotyczną ucieczkę przed zbliżającymi się odgłosami karabinowych wystrzałów. Jeden do jednego, bez cięć (albo z cięciami ukrytymi w postprodukcji, co w zasadzie na jedno wychodzi), w "realistycznym" roztrzęsieniu, z ideałem "immersji" na sztandarze. 

Gdyby "rozpisać" "Utøyę" na inne filmy, trzeba by przywołać "Victorię" Sebastiana Schippera (jako podobny operatorski wyczyn), "Syna Szawła" (jako podobną, "gorącą" relację z "nieopisywalnego" piekła na ziemi), i, oczywiście, Vansantowskiego "Słonia". Jest również w filmie Poppego silny komponent "growy", coś bliskiego poetyce Third Person Perspective z kamerą wiszącą wiernie nad głową bohaterki, raz biegnącej, raz czołgającej się, raz zwiniętej w kłębek. Gotowość reżysera (i operatora) do tarzania się w błocie razem z nią, do łowienia grudek ziemi na jej twarzy bądź wlepiania się w uciekający tył jej głowy to jednak nic nowego. Tak przecież wygląda kinowy "realizm" po, dajmy na to, "Szeregowcu Ryanie" i "Blair Witch Project". Realizm, w którym operatorskie brudy konotują ekranową prawdę, a im bardziej się trzęsie, tym bliżej niedoskonałej, "rzeczywistej" rzeczywistości. To taki rodzaj reżyserskiego triku retorycznego (interpretacja cyniczna) albo metafory (interpretacja optymistyczna): manifestujesz kryzys epistemologiczny, rozkładasz ręce, demonstrując, że "cóż ja mogę, to tylko kamera", po czym heroicznie ową kamerę włączasz, owiany estymą "mówiącego, jak jest". 

Całą recenzję Kuby Popieleckiego przeczytacie TUTAJ

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones