Relacja

NETIA OFF CAMERA: Pokoje i hotele

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/NETIA+OFF+CAMERA%3A+Pokoje+i+hotele-117299
Jedną z nowych sekcji na tegorocznej edycji festiwalu Off Camera jest cykl "Strach się bać". W jego ramach zobaczyliśmy "Green Room", nowy thriller Jeremy'ego Saulniera, twórcy "Blue Ruin". Tymczasem w ramach "Festiwalowych hitów" pokazano nagrodzoną na Berlinale "Śmierć w Sarajewie" w reżyserii Danisa Tanovića.

***

Zielono mi ("Green Room", reż. Jeremy Saulnier)

Jeremy Saulnier bierze na tapetę kolejny kolor i znowu przepisuje matryce kina gatunków na niezależny filmowy realizm. W "Blue Ruin" reżyser pokazywał kino zemsty w wersji indie, gdzie suspens i akty przemocy nabierały egzystencjalnego i realistycznego ciężaru, jakiego z reguły nie ma w standardowych mordobiciach. W "Green Room" twórca próbuje powtórzyć ten trik – z gorszym skutkiem. Nie jest bowiem konsekwentny i w końcu daje się porwać skrótom myślowym oraz przejaskrawieniom konwencji. A te mają się nijak do jego autorskiej strategii.


Szkoda, bo "Green Room" wyróżnia się między innymi nieoczywistą warstwą obyczajową. Swoją świeżością i prostotą uwodzi już pomysł wyjściowy: zainscenizujmy coś w rodzaju "Ataku na posterunek 13", w którym członkowie niezależnej hardcore'owej kapeli stawaliby naprzeciw bandy neonazistów. Jeśli kino gatunkowe bywa termometrem społecznych nastrojów, a kino niezależne lubi zgłębiać społeczne marginesy, to Saulnier zgrabnie wykorzystuje potencjał obu. Pokazuje nam Amerykę, jakiej nie znamy raczej z kina. 

Ciułająca się po Stanach małym busem kapela nie prowadzi więc zbyt romantycznego żywota, a za swoją niezależność płaci wieczną niepewnością, co przyniesie jutro. Żeby związać koniec z końcem, zespół nie może przebierać w ofertach i – jeśli trzeba – zagra nawet dla widowni prawicowych ekstremistów. Amerykańska prowincja tymczasem straszy nie – jak zazwyczaj – bandami rednecków, tylko zastępami wygolonych i ciężko obutych zabijaków, którzy lubią sobie od czasu do czasu popogować przy głośnej muzyce. Trudno o jaśniej zarysowany konflikt: mamy tu dwie wyklęte twarze Ameryki zwrócone przeciwko sobie. Katastrofa wydaje się nieunikniona. I rzeczywiście: kiedy jeden z członków kapeli zagląda do garderoby w najmniej odpowiednim momencie, kończy się gościnność gospodarzy. Gospodarzy, którzy nie zwykli rozwiązywać problemów w pokojowy sposób.

Całą recenzję Jakuba Popieleckiego można przeczytać TUTAJ.


***

Hotel Babel ("Śmierć w Sarajewie", reż. Danis Tanović)

Kiedy francuski aktor Jacques Weber wchodzi na scenę teatru, by odegrać monodram Bernard-Henriego Lévy'ego "Hotel Europa", w pewnym momencie przerywa swój monumentalny monolog, bo musi skonsultować się z Internetem. "Google to twój przyjaciel”, pozwala sobie na żart, kiedy wyszukuje w sieci nazwisko, jakie wyleciało mu z głowy. Chodzi o Gavrilo Principa, mężczyznę, który 28 czerwca 1914 roku dokonał w Sarajewie zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda i uruchomił lawinę wydarzeń prowadzących do wybuchu I wojny światowej. "Śmierć w Sarajewie", najnowszy film Danisa Tanovića, jest luźno oparty na sztuce Lévy’ego i pokazuje, że tytułowe miasto to wciąż beczka prochu i istna polityczna wieża Babel. Susan Sontag napisała, że to w Sarajewie symbolicznie rozpoczął się i zakończył wiek XX. Tanović pokazuje zaś, że XXI-wieczna Europa wciąż ma sporo wniosków do wyciągnięcia z historii tego miejsca. Reżyser sugeruje wprost: nie możemy pozwolić sobie, by Sarajewo "wyleciało nam z głowy". Google nas nie uratuje.


Sztuka Lévy'ego ma tylko jednego protagonistę: zamkniętego w pokoju hotelowym mężczyznę, który kontempluje na głos, co też stało się ze Starym Kontynentem. Tanović wzorem pierwowzoru wprowadza wątek aktora (Weber), który przygotowuje się do wystawienia monodramu. Ale reżyser buduje wokół tego jednego apartamentu całą wielopiętrową strukturę. Akcja filmu toczy się w najlepszym hotelu w Sarajewie w setną rocznicę zamachu na arcyksięcia. Obsługa "Europy" oczekuje przybycia delegacji dyplomatów, którzy wezmą udział w uroczystościach mających na celu promowanie idei pokoju na świecie. W holu godnie prezentują się niebieskie unijne flagi, na półpiętrze chór dziecięcy ćwiczy śpiewanie "Ody do radości", a na dachu krząta się ekipa telewizyjna, przygotowująca okolicznościowy program. Problem w tym, że ten podnoszący na duchu obrazek to jedynie fasada. Hotel tonie w długach i niezapłaconych rachunkach, budynek lada chwila zostanie odcięty od prądu, pracownicy jak gdyby nigdy nic planują strajk, żeby zakłócić rocznicową fetę, a dyrektor przybytku miota się po obiekcie, próbując załagodzić sytuację. Wystarczy, że kamera podąża za którymś z kilkunastu bohaterów, a z wystawnego wnętrza momentalnie przenosimy się na hotelowe zaplecze, które chyba pamięta jeszcze czasy zimnej wojny. Ta "Europa" stoi na bardzo chwiejnych fundamentach.

Całą recenzję Jakuba Popieleckiego można przeczytać TUTAJ. 

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones