Dziś ostatni, a zarazem niezwykle ciekawy w filmowe wydarzenia dzień projekcji festiwalowych. W konkursie zostaną pokazane miedzy innymi
"Black Dahlia" Briana De Palmy, a poza konkursem głośny
"Ostatni król Szkocji" według scenariusza
Petera Morgana oraz
"Fade to Black" - fikcyjna opowieść o perypetiach młodego
Orsona Wellesa wplątanego w romans i aferę szpiegowską na planie jednego ze swoich filmów.
Wczorajszy dzień Camerimage 2006 mogę zaliczyć do spokojniejszych. W łódzkim Teatrze Wielkim pokazano co prawda aż sześć filmów, ale o większości z nich mogliście już przeczytać na naszych łamach zatem po wielu zarwanych nocach mogłem się wreszcie wyspać (oczywiście w granicach przyzwoitości).
Siódmego dnia festiwalu obejrzałem tylko dwa filmy. Zrealizowany w ubiegłym roku
"Vinterkyss" to norweski kandydat do Oscara, z kolei zdjęcia do amerykańskiego horroru
"Thr3e" z
Billem Moseleyem (
"Bękarty diabła") w jednej z głównych ról powstawały w Polsce przy aktywnym współudziale polskich filmowców.
Nakręcony za bardzo niewielkie pieniądze i w bardzo szybkim czasie dramat
"Vinterkyss" (ang. Kissed by Winter) okazał się jedną z największych niespodzianek tegorocznego festiwalu. Obraz, po którym - przyznam szczerze - wiele się nie spodziewałem zachwycił mnie doskonałym aktorstwem i ciepłą, wzruszającą oraz niezwykle dojrzałą fabułą.
Bohaterką filmu jest lekarka Victoria, która po nagłej, niespodziewanej śmierci swojego dziecka przeprowadza się do niewielkiej norweskiej wioski. Pracując w lokalnej przychodni stara się zapomnieć o tragedii i rozpocząć nowe życie. Spokój niewielkiej społeczności burzy odnalezienie zamarzniętych zwłok młodego irańskiego imigranta - mieszkańca miejscowego ośrodka dla uchodźców. Policja podejrzewa, że mógł on zostać potrącony przez pracujący w okolicy pług śnieżnych i oskarża o zabójstwo jego kierowcę. Victoria nie zgadza się z tym i na własną rękę stara się rozwiązać tajemnicę śmierci obcokrajowca.
Kadr z filmu "Vinterkyss" "Vinterkyss" to opowieść o rozpaczy i pogodzeniu się ze stratą. Wydarzenia, które stają się w filmie udziałem Victorii pozwalają jej zrozumieć, że ponosi częściową winę za śmierć swojego dziecka, czemu wcześniej podświadomie zaprzeczała i znajduje w sobie siłę by stawić temu czoła.
W swoim filmie reżyserka i scenarzystka
Sara Johnsen porusza bardzo poważne tematy. Przedstawia w nim nie tylko historię matki, która straciła swoje dziecko, ale również jej sąsiadów - policjanta, którego żona cierpi na depresję, samotnego kierowcę pługu śnieżnego, czy wreszcie rodziców tragicznie irańskiego imigranta. Udało jej się jednak opowiedzieć te historie w ciepły i nie pozbawiony humoru sposób. Dodatkowe wplecenie w całość wątku kryminalnego przykuwającego uwagę widza i rozbudzającego jego ciekawość sprawia, że mimo niespiesznego tempa narracji projekcja mija bardzo szybko.
Po seansie z widzami spotkał się
Odd Reinhardt Nicolaysen, autor zdjęć do
"Vinterkyss". Historia opowiadana w filmie posiada - jak powiedział
Nicolaysen - dwa klucze kolorystyczne, odpowiadające jego różnym częściom. Cieplejsze kolory charakteryzują szwedzką część opowieści, natomiast zimniejsze ? norweską. Największy problem sprawiały temperatury. I chociaż filmowcy posługiwali się sztucznym śniegiem, to spadająca nawet poniżej 25 stopni Celcjusza temperatura nie ułatwiała pracy. Taśma filmowa w takich warunkach staje się bowiem bardzo delikatna i łatwo ją uszkodzić, dlatego konieczne było jej stałe podgrzewanie.
Odd Reinhardt Nicolaysen Dla operatora był to debiut fabularny jednak z większością twórców tego obrazu spotkał się jeszcze na studiach. - Praca na planie nauczyła mnie tyle, ile 3 lata szkoły filmowej. Na planie zdarzały się nieprzewidywalne sytuacje, o których nie mówią w szkole ? opowiadał operator.
Scenariusz wspomnianego na wstępie
"Thr3e" powstał w oparciu o powieść Teda Dekkera i opowiada o Kevinie, studencie seminarium teologicznego piszącym pracę na temat dobra i zła. Niespodziewanie chłopak staje się celem ataków psychopatycznego mordercy wciągającego swoje ofiary w okrutne gry. Od tej chwili życie Kevina zmienia się, już nic nie jest tym, czym się wydaje.
Reżyserowi
Robby'emu Hensonowi najwyraźniej spodobało się w Polsce, bowiem po
"Thr3e" zrealizował u nas jeszcze jeden horror zatytułowany
"Dom", w którym u boku
Michaela Madsena i
Billa Moseleya wystąpili również polscy aktorzy:
Weronika Rosati i
Paweł Deląg. Po obejrzeniu
"Thr3e" poważnie zastanawiam się jednak nad tym, czy warto czekać na premierę
"Domu". Pierwsze dzieło
Robby'ego Hensona zrealizowane na polskiej ziemi mocno bowiem rozczarowuje.
"Thr3e" jest z całą pewnością jednym z najmniej oryginalnych filmów zaprezentowanych na tegorocznym festiwalu. Praktycznie wszystkie elementy jego fabuły pojawiły się już w innych produkcjach, a w obrazie Hensona zostały po prostu skompilowane w inny sposób. Główny bohater pada ofiarą ataków mordercy, który jak Jigsaw w
"Pile" wciąga ludzi w okrutne gry, a rozmawiając z nimi używa elektronicznego modulatora głosu. Wzorem Ryana Gaerity z
"Eksplozji" korzysta głównie z materiałów wybuchowych nie pomijając - podobnie jak Howard Payne w
"Speed: Niebezpieczna prędkość" - autobusów. Całość okraszono natomiast zaskakującym finałem będącym w rzeczywistości bardziej niż wyraźnym zapożyczeniem pomysłu z jednego z wielkich kinowych przebojów ostatnich lat.
Ponadto przez cały czas projekcji widać, że
"Thr3e" jest produkcją niskobudżetową. Przeciętne aktorstwo i jeszcze bardziej przeciętne efekty specjalne składają się na przeciętny w sumie film, który spośród masy podobnych projektów wyróżnia się tym, że zdjęcia do niego powstały w Polsce. W tym miejscu trzeba oddać honor reżyserowi, bowiem bardzo dobrze wykorzystał on naturalne łódzkie plenery tworząc ponure i nieprzyjazne tło doskonale pasujące do mrocznej historii.
Kadr z filmu "Thr3e" "Thr3e" na pewno pojawi się w Polsce na DVD. Nie wiem, czy ktoś zdecyduje się go wprowadzić do kin. Na razie film został pokazany jedynie w Polsce, a wczorajszy seans był jego pierwszą publiczną projekcją.
Wczoraj z publicznością spotkali się również
Peter Strietmann i
Jerzy Zieliński, jurorzy oceniający filmy w konkursie
"Nokia Mobile Movie Competition" odbywającym się w trakcie Camerimage 2006. Celem konkursu jest promowanie nowych twórców oraz propagowanie nowych "narzędzi" dla sztuki filmowej.
Jerzy Zieliński tak tłumaczył powody, dla których przyjął zaproszenie do tego jury - Wahałem się, ale skoro można robić telefonem zdjęcia to można też użyć go jako narzędzia w sztuce filmowej. Poza tym najważniejsza jest historia, a nie narzędzie którym się ją opowiada.
Strietmann podkreślał znacznie nowej technologii. - Pomyślałem dlaczego nie, może to będzie szansą dla młodych? Telefon może działać jak inkubator pomysłów, dzięki któremu można je łapać na gorąco.
Jurorzy ujawnili też kryteria oceniania mini-filmów. - Najważniejsza była dla nas treść, a nie forma, chcieliśmy aby z tych fragmentarycznych obrazów tworzono historie" ? mówił
Zieliński.
Strietman dodał: - Miałem bardzo duże oczekiwania co do tego konkursu i jestem mile zaskoczony, studenci podeszli do filmów bardzo poważnie. Potwierdził to
Zieliński: - Tempo pracy było zawrotne, jestem pod wrażeniem ich zaangażowania.
Tematyka filmików była bardzo różnorodna. Od zabawnego dzieła Andrzeja Bączyka, który do kilku komórkowych dzwonków polifonicznych, dopasował tańczących ludzi, po romantyczną historię miłosną Borisa Dobrovolskiego. Jurorzy podkreślali, że nowinka technologiczna nie jest konkurencją dla kamery filmowej i nie zdegraduje sztuki operatorskiej. Więcej. Może dać operatorom pomocne narzędzie do pracy nad filmem. - Malarz nie maluje obrazu, od razu w całości, ale szkicuje jego części, które dopiero później kompiluje w jedną zwartą całość. Taka może być przyszłość telefonów z kamerami - powiedział
Peter Strietmann.
O swojej pracy opowiadał gościom Camerimage 2006 również
Yves Cape, autor zdjęć do pokazywanej w konkursie głównym
"Flandrii" oraz współpracownik kontrowersyjnego francuskiego reżysera
Bruno Dumonta.
- Z
Bruno pracuje się bardzo dobrze, bo jasno i klarownie tłumaczy o co mu chodzi. Podoba mi się, że on robi filmy dla ludzi, a nie dla siebie. Dlatego przeżywa bardzo, gdy jego filmy nie mają dużej oglądalności - mówił
Cape. Operator tłumaczył, że autor zdjęć nie musi zgadzać się z wizją twórczą reżysera, ale ją konsekwentnie realizować. I ważniejsza jest nie sama wizja, a sposób jej zwerbalizowania.
Kadr z filmu "Flandria" Cape opowiadał o specyficznym trybie pracy przy
"Flandrii". - Osoby występujące w filmie nie są profesjonalnymi aktorami.
Bruno nie dał im scenariusza, a opowiadał o kolejnych scenach. Pytał wówczas co powiedzieliby w takiej sytuacji - mówił operator.
Taki system pracy powodował jednak trudności. Zdarzyło się, że grupa mężczyzn mająca grać scenę gwałtu na dziewczynie, rano przed rozpoczęciem zdjęć, zaprotestowała i odmówiła występu. - Każdy z nich miał wyrok za gwałt, dlatego reżyser ich wybrał. Bali się jednak, że zostaną aresztowani ? tłumaczył operator.
Yves Cape przywołał także zabawną historię związaną ze zdjęciami. - W ostatniej scenie główni bohaterowie mieli się czule całować. Jednak aktor powiedział, że kilka dni wcześniej ożenił się i nie może całować innych kobiet. Dlatego zamieniliśmy czuły pocałunek na przyjacielski uścisk.
Film uhonorowano w tym roku nagrodą specjalną w Cannes, ale nie zmieniło to życia
Cape. - Nagrody mnie nie zmieniają. Umożliwiają dalszą pracę, bo reżyserzy widzą efekt mojej pracy i chcą ze mną współpracować. Nagrody zwiększają frekwencję na filmach, a to bardzo ważne. Operator podkreślił jednocześnie paradoks kinematografii francuskiej: - Jeśli osiągniesz sukces za granicą, to we Francji nikt do ciebie nie zadzwoni. Nie wiem z czego to wynika, może reżyserzy myślą że jesteś za drogi?
Dziś ostatni dzień festiwalowych projekcji. Jutro rozdanie nagród i... do domu. :) Zapraszam do lektury jutrzejszej relacji.
Informacje o festiwalu Inland Empire wyzwaniem dla widzów. [2006-11-26] Graffiti kontra system. Dzień drugi festiwalu Camerimage [2006-11-27] "Labirynt fauna" wydarzeniem festiwalu Camerimage 2006 [2006-11-28] Premiera "Sztandaru chwały" na festiwalu Camerimage [2006-11-29] "Iluzjonista" oczarował publiczność festiwalu Camerimage [2006-11-30] "Królowa" rządzi! Szósty dzień festiwalu Camerimage [2006-12-01] "Black Dahlia" De Palmy na festiwalu Camerimage 2006 [2006-12-03]