Wywiad

Pociąga mnie atmosfera Chin - rozmowa z Jackiem Bromskim

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Poci%C4%85ga+mnie+atmosfera+Chin+-+rozmowa+z+Jackiem+Bromskim-30688
"Kochankowie roku tygrysa" są pierwszą w historii koprodukcją polsko-chińską. Praca nad tym filmem była więc swoistym przecieraniem szlaków dla przyszłej filmowej współpracy naszych krajów. Jak Pan ją ocenia i wspomina?
Jacek Bromski: Na początku była pewna nieufność, bo współpracowaliśmy głównie z ekipą chińską. Na szczęście bardzo szybko udało nam się przełamać pierwsze lody. Chińczycy są bardzo przyjaźnie nastawieni do wszystkich, zatem po kilku dniach tworzyliśmy już zgraną ekipę. Ponieważ wszystkie decyzje artystyczne należały do nas, ekipa chińska starała się zaspokoić nasze wymagania i zrobiła to doskonale.
Współpracowaliśmy z bardzo oryginalnym dźwiękowcem, który na planie praktycznie nie rozstawał się z papierosem. Jednak efekty jego pracy przeszły nasze najśmielsze oczekiwania. Kręciliśmy film starą, rozklekotaną kamerą, korzystając z hałaśliwego agregatu. Ponieważ zdjęcia realizowaliśmy w mandżurskiej ciszy, gdzie nie było praktycznie żadnych dźwięków poza naturalnymi, to wszystko składało się na prawdziwy hałas. Jednak jemu udało się tak wszystko nagrać, że praktycznie nie musieliśmy pracować na postsynchronach i mogliśmy korzystać z dźwięków zarejestrowanych na planie. Doskonale spisali się również scenografowie i pirotechnik. To co robili, to prawdziwe przedwojenne rzemiosło.

Podczas konferencji prasowej Chińczycy deklarowali, że na pewno będziecie jeszcze współpracować, mieli na myśli jakiś konkretny projekt?
"Kochankowie roku tygrysa" zostali bardzo dobrze ocenieni w Chinach, a ja otrzymałem propozycje z innych studiów, między innymi z Szanghaju i z Pekinu. Mam pomysł na film, którego akcja rozgrywa się w okolicach Hongkongu. Niewykluczone więc, że tam będę pracował.

Scenariusz filmu pisał Pan z myślą o Michale Żebrowskim, co zafascynowało Pana w tym aktorze?
Wolski z "Kochanków" to romantyczny bohater. Ikoną tego typu w polskim kinie jest Michał Żebrowski i, w moim przekonaniu, nikt inny nie mógł zagrać tej roli.
Staraliśmy się jednak potraktować tego romantycznego bohatera w nieco inny sposób, czyli zrobić z niego antybohatera. Wolski jest facetem, który właściwie nie potrafi podejmować decyzji. Los nim popycha i okoliczności nim rządzą. Pod tym względem jest podobny do współczesnych mężczyzn. "Kochankowie roku tygrysa" są bardziej filmem o Song, o jej miłości do przystojnego Polaka, niż o nim.





Film miał swoją premierę w Polsce podczas ubiegłorocznego festiwalu w Gdyni. Co się z nim działo przez ten czas?
W Gdyni pokazaliśmy roboczą wersję wideo i przez długi czas nie mieliśmy możliwości zrobienia dobrej kopii. Chińska cenzura domagała się ode mnie usunięcia kilku scen z filmu, ja się sprzeciwiałem i trwało to dobrych parę miesięcy Kiedy wreszcie negatyw dotarł do nas z Chin, okazało się, że został sklejony zwykłą taśmą klejącą wiele tygodni zajęło nam usuwanie śladów. Ostatecznie film był gotowy w kwietniu. Wtedy jednak dystrybutor uznał, że to nie jest dobry moment na premierę, a później były mistrzostwa świata w piłce nożnej. Stąd obecna data premiery - 1 września.

Nie kryje Pan swojej fascynacji kulturą Chin. Co takiego Pana w niej pociąga?
W Chinach pociąga mnie może nie tyle kultura, co panująca tam zupełnie niedekadencka atmosfera, jakiej nie znajdziemy w żadnym innym kraju. Chińczycy, tak jak Polacy, są gościnni i otwarci w stosunku do obcych. Watro zauważyć, że nigdy ani Chiny ani Polska nie prowadziły wojen zaczepnych. Cechuje nas ta sama bezinteresowność, ale mamy też wspólne kompleksy narodowe. Chińczycy podobnie jak my są łasi na pochwały, więc świetnie się dogadujemy. Zjeździłem cały świat i nigdzie nie czułem się tak dobrze jak w Chinach. On mają wspaniałą kuchnię, w końcu pierwsze restauracje na świecie powstały właśnie w Chinach, gdzie do tego aspektu życia przywiązuje się niezwykłą wagę. Nawet "dzień dobry" po chińsku w dosłownym przekładzie brzmi "czy już jadłeś".

Jest Pan częstym gościem w Chinach, podobno otrzymał Pan od rządu chińskiego mieszkanie w Pekinie, to prawda?
Nie, kupiłem je za własne pieniądze. (śmiech) To dobra inwestycja, w przeciągu zaledwie 2 lat, zyskało na wartości 30 proc.

Jest Pan prezesem Stowarzyszenia Filmowców Polskich, jak z Pana perspektywy zmieniło się polskie kino od momentu powstania PISF? Jaka czeka nas przyszłość?
Powstanie Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej było bardzo ważnym wydarzeniem w polskim kinie. Nie tylko pojawiła się instytucja mająca zająć się produkcją i promocją polskich filmów, ale przede wszystkim pozyskiwaniem pieniędzy na ten cel. PISF rozdał już pierwsze pieniądze, pod jego kuratelą powstały pierwsze filmy i myślę, że efekty pracy Instytutu będzie można ocenić podczas tegorocznego festiwalu w Gdyni, gdzie część z nich zostanie zaprezentowana.
Instytut to wielkie osiągnięcie środowiska filmowego. W 2 lata po wejściu do Unii udało nam się stworzyć wreszcie strukturę na miarę przynależności do Europy.

Czy działalność którą Pan prowadzi w SFP nie przeszkadza Panu w robieniu filmów?
Oczywiście, że przeszkadza. Gdybym tego nie robił, na pewno kręciłbym więcej filmów. Jednak moja działalność wydaje mi się ważna i bardzo istotna dla środowiska, a na razie nie bardzo widzę kogoś, kto mógłby przejąć moje obowiązki w Stowarzyszeniu.

Czyli poświęca się Pan tym zajęciom trochę z konieczności?
Z wyboru, działalność w SFP sprawia mi naprawdę olbrzymią satysfakcję. Jesteśmy prężnym stowarzyszeniem, chronimy prawa autorskie, spełniamy rolę lobbingu politycznego. Robimy rzeczy pożyteczne i ważne dla środowiska. Tego rodzaju aktywność jest również potrzebna mężczyźnie do szczęścia. (śmiech)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones