Felieton

Pułapka nadrzeczywistości

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Pu%C5%82apka+nadrzeczywisto%C5%9Bci-91395
Pechowca Trumbulla wiele łączy z wielkim szczęściarzem Cameronem. Dla obu kluczową rolę w filmowych projektach gra technika. W autorskich projektach Trumbull wyprzedzał swój czas, a sukces nie mógł za nim nadążyć.

Jako twórca efektów specjalnych Douglas Trumbull osiągnął w kinie wszystko: pracował przy "Odysei kosmicznej" Kubricka, "Łowcy androidów" Ridleya Scotta, "Spotkaniach trzeciego stopnia" Spielberga. Jako reżysera prześladował go jednak pech. W 1972 roku, przy minimalnym budżecie, zrealizował "Niemy wyścig" – opowieść o dryfującej w kosmosie Arce Noego. Film powstał w ramach specjalnego programu studia Universal, oświeconego sukcesem "Easy Ridera". Gdy film Dennisa Hoppera niemal bez promocji stał się wielkim przebojem, okazało się, że wolność artystyczna może opłacać się także finansowo. Studio zaplanowało więc powstanie kilku filmów, których niski budżet (poniżej miliona dolarów) rekompensować miał talent i swoboda twórcza. Powstały dzięki temu pomysłowi debiut reżyserski Trumbulla (który doczekał się w "Efektach specjalnych" osobnego tekstu, TUTAJ) ma wiele znamion wielkości, ale zbrakło mu scenariuszowego rygoru. Ziarno jednak zostało posiane – gdyby nie "Niemy wyścig", nie powstałyby pewnie zainspirowane nim "Moon" Duncana Jonesa czy "WALL•E" Andrew Stantona.

Szansa na poprawkę przyszła dekadę później, przy okazji "Burzy mózgów". Tym razem budżet był już poważny, jednak okazało się, że wolność artystyczną może ograniczać zarówno nadmiar, jak i niedobór pieniędzy. Studio MGM nie zgodziło się, by kluczowe sceny zrealizować na kosztownym formacie Showscan. A potem, tuż przed zakończeniem zdjęć, w tajemniczych okolicznościach utonęła gwiazda filmu – Natalie Wood. W międzyczasie studio przestało wierzyć w sukces projektu, robiono więc wszystko, by Trumbull nie dokończył pracy, co pozwoliłoby ubiegać się o wypłatę odszkodowania od firmy ubezpieczeniowej. Ale jeśli filmowca dopuszcza się do głosu raz na dekadę, potrafi być uparty. Trumbull postawił się, zrobił poprawki w scenariuszu, zrealizował dokrętki (sceny z Wood były w większości zrealizowane) i zmontował film, który po dwóch latach doczłapał na ekrany i został niemal całkowicie zignorowany przez widownię. Szkoda.

 

Może "Burza…" doczekałaby się ponownego odkrycia, gdyby co jakiś czas nie odgrzewano samej kwestii śmierci Natalie Wood, do której – jak sądzą niektórzy – mógł mocno przyczynić się jej zazdrosny mąż – Robert Wagner (media informowały w zeszłym roku o wznowieniu śledztwa). Historia ma bowiem atrakcyjną filmową otoczkę – do tragedii doszło na małym jachcie, na pokładzie którego, poza Wood i jej mężem, znajdował się wtedy Christopher Walken. I to właśnie o partnera z planu "Burzy mózgów" miał być zazdrosny mąż aktorki. Czy fabuła eksperymentalnego science fiction może konkurować z taką telenowelą?

Trumbull opowiada o grupie naukowców pracujących nad systemem umożliwiającym realistyczny zapis i odtwarzanie wrażeń zmysłowych. Takie wypasione wideo, kask do wirtualnej rzeczywistości (tu nazywany "czapeczką"), który nie ogranicza się do obrazu i dźwięku, ale pozwala niemal wejść w czyjeś ciało i umysł. Między członkami zespołu iskrzą emocje i konflikty, praca przysłania życie prywatne, a kiedy do eksperymentu zaczyna mieszać się wojsko, atmosfera naukowego pikniku zaczyna się zagęszczać i robić nieprzyjazna. W centrum opowieści stoi postać grana przez Walkena – młody błyskotliwy naukowiec, który lubi światło reflektorów, ale jednak próżność przegrywa w nim z ciekawością poznawczą. Wśród zarejestrowanych za pomocą "czapeczki" przejażdżek na rollercosterze czy "eksperymentalnego" seksu, w wyniku tragicznego wypadku, na specjalnych taśmach zapisało się także przeżycie transcendentalne. Gdy bohater Walkena zostanie odsunięty od projektu, nie złoży broni i zrobi wszystko, by przekroczyć kolejną granicę poznania.

Na tle filmów poruszających temat wirtualnej rzeczywistości, "Burza…" wyróżnia się wyczuleniem na konkret i realizm. Reżyser czuły na technikę, znający od podszewki zabawki pozwalające na kreowanie nieistniejących światów, potrafił stworzyć przekonujący obraz laboratorium i pokazać technologię z przyszłości tak, jakby opowiadał o swojej kamerze. Nie robi uników, nie stroni od detali, nie ucieka się do figury "maszyny, która robi <>" – tajemniczego pudła produkującego czary za naciśnięciem magicznego przycisku. Cały proces jest u niego logiczny, zrozumiały i przemyślany. Wiadomo, na jakim nośniku zapisywane są emocje, jaka jest strategia hackerskiego ataku na system laboratorium i jakie jest źródło metafizycznych wizji, których doświadcza główny bohater. Drogę do fantazji, widz przebywa ścieżką nauki. Szkoda tylko, że ta staranność nie odcisnęła piętna na strukturze scenariusza. Jeśli czegoś "Burzy mózgów" zabrakło, to twardego kośćca dramatycznego, czegoś, co utrzymałoby wizję w ryzach, a widza na krawędzi fotela.

 
"Burza mózgów"

To techniczne doświadczenie stałoby się większym stopniu udziałem widza, gdyby nie storpedowano planów reżysera, który momenty wizyjne (sceny zarejestrowanych eksperymentalnie przeżyć) chciał zrealizować w swoim autorskim formacie Showscan. Wyróżniał się on nie tylko wyższą rozdzielczością (dzięki zastosowaniu taśmy o szerokości 65 mm zamiast standardowych 35), ale także większą liczbą klatek filmowego obrazu wyświetlanych na sekundę (60 zamiast standardowych 24). W trakcie prac nad Showcanem Trumbull ustalił związek między płynnością obrazu a emocjonalną reakcją widza. Widz "Burzy mózgów" nie musiałby więc wierzyć na słowo w realizm doświadczanych przez postaci wizji, ale odczułby go na własnej skórze. Jednak koszty nowego formatu liczy się po obu stronach ekranu. Obraz trzeba nie tylko zarejestrować na nowy sposób, ale także projekcja musi odbywać się w zupełnie nowych warunkach. Po raz kolejny Trumbull musiał więc pójść na kompromis.

Pechowca Trumbulla wiele łączy z wielkim szczęściarzem przemysłu filmowego Jamesem Cameronem. Dla obu kluczową rolę kolejnych projektach odgrywa technika realizacji. Jednak twórca "Burzy mózgów" zwykł wyprzedzać swój czas, co w autorskich projektach skutkowało tym, że sukces nie mógł za nim nadążyć. Cameron przeciwnie – uważnie wsłuchuje się we współczesność i uderza ze znakomitym timingiem. Już od premiery "Avatara" promuje jego sequel, który ma być zaprezentowany światu w "zupełnie nowym formacie" – o parametrach, które odpowiadają Showscanowi. Jakiś czas temu głośno było też o, korzystających z podobnych dopalaczy, przedpremierowych pokazach fragmentów "Hobbita" Petera Jacksona

Douglas Trumbull zraził się do przemysłu filmowego. W ciągu ostatnich 30 lat zgodził się jedynie konsultować efekty specjalne w "Drzewie życia" Terrence'a Malica. Zastosowanie dla swojego pionierskiego systemu znalazł w filmikach realizowanych jako "symulacyjne" atrakcje parków rozrywki.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones