Wywiad

Rozmawiamy z Asią Argento, reżyserką "Dziewczynki z kotem"

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Rozmawiamy+z+Asi%C4%85+Argento%2C+re%C5%BCyserk%C4%85+%22Dziewczynki+z+kotem%22-108668
Z okazji premiery "Dziewczynki z kotem" Asia Argento, aktorka, reżyserka i córka ikony giallo, Dario Argento, tłumaczy Piotrowi Czerkawskiemu, dlaczego nienawidzi kompromisów, woli dzieci od dorosłych, a na rozmowę przyszła w koszulce z napisem "Fuck Everything".



Piotr Czerkawski: Na nasze spotkanie przyszłaś w koszulce z napisem "Pieprzyć wszystkich". Co w ten sposób chcesz przekazać światu?

Asia Argento: "Pieprzyć wszystkich", czyli sprzeciwiać się każdemu, kto obnosi z dumą swoją ignorancję, nienawidzi innych ras i kultur. Pieprzyć główny nurt i popkulturę, która chce, aby ludzie mieli te same ambicje i upodobania. W praktyce powoduje to bowiem, że jesteśmy coraz bardziej nijacy.

Domyślam się, że Ty akurat zawsze wyróżniałaś się na tle otoczenia, także ze względu na swoje pochodzenie. Choć jesteś Włoszką, w Twoich żyłach płynie również krew brazylijska.

To zasługa mojej babci, która zaszczepiła we mnie miłość do używanej w Brazylii odmiany portugalskiego i wykonywanej w tym języku muzyki. Właśnie dzięki babci dowiedziałam się także o pewnym amazońskim plemieniu, którego motto brzmi: "Chcę być kimś innym niż powinnam". Przyznasz, że to świetna dewiza na nasze czasy?

Oczywiście. W jaki sposób odnosisz ją do własnego życia?

Mam już prawie 40 lat, więc szkoda mi czasu na strach, kłamstwa i uległość. Może to niepoprawne politycznie, ale przyznam, że nienawidzę kompromisów. Każdy z nich uważam po prostu za mniej dotkliwą formę porażki.



Mówi się jednak, że kto nie umie osiągać kompromisów, nie ma szans na karierę w filmie.

O tak, szczególnie we Włoszech. Robię jednak wszystko, by być wyjątkiem potwierdzającym regułę. Z dumą opowiadam ludziom, że mój najnowszy film "Dziewczynka z kotem" nie otrzymał ani centa od włoskiego Ministerstwa Kultury. Stało się tak dlatego, że nie jestem typem kokietki, która wdzięczy się na bankietach, żeby poważni panowie w garniturach sięgnęli do portfela i finansowali moje fanaberie. Wybrałam drogę outsiderki i – choć czasem wyję z wściekłości – nigdy nie zmieniłabym podjętej decyzji.

Wchodzącą na nasze ekrany "Dziewczynkę z kotem" i Twój poprzedni film dzieli jednak aż dziesięcioletnia przerwa. Czy to cena, jaką płaci się za bezkompromisowość?

Zdecydowałam się na tak długie wakacje z własnej inicjatywy, ale zapewniam, że mam dla niej dobre uzasadnienie. Między realizacją kolejnych filmów wyszłam przecież za mąż i urodziłam drugie dziecko. Nie znaczy to oczywiście, że przez całe dnie zajmowałam się zmienianiem pieluch albo gotowaniem obiadów. Wolne chwile spędzałam na szkicowaniu kolejnych scenariuszy, ale nigdzie nie spieszyłam się z ich realizacją. Doszłam do wniosku, że na tym etapie życia po prostu szkoda mi czasu na kręcenie filmu, do którego nie byłabym w pełni przekonana.

Czy zdarza Ci się  czasem tworzyć pod wpływem impulsu?

Na pewno nie jestem na tyle zuchwała, by traktować kino jako przestrzeń mojej intelektualnej refleksji. Uważam siebie za medium dla nieuświadomionych treści, które płyną prosto z mojego wnętrza. Nawet jeśli wymykają mi się czasem spod kontroli, jestem do nich bardzo przywiązana. Dlatego nigdy nie interesowało mnie tworzenie filmu będącego hołdem dla stylu  bądź wrażliwości jakiegoś reżysera. Jeśli w czołówce pojawia się napis "Reżyseria: Asia Argento", traktuję ten komunikat jako zobowiązanie wobec widza i siebie samej.

W związku z tym domyślam się, że na planie przejawiasz zapędy dyktatorskie.

Wręcz przeciwnie. Biorę pełną odpowiedzialność za film, ale jestem ostatnią osobą, która ignorowałaby wkład moich współpracowników. Dobry reżyser potrafi uszanować najmniej ważnego z członków ekipy, bo wie, że jeden zepsuty trybik uniemożliwi działanie całej machiny. Zajmuję się filmem także dlatego, że – jak chyba żadna inna ze sztuk – rozwija poczucie solidarności. Czym innym może być osławiona magia kina, jeśli nie płaszczyzną dzielenia się marzeniami i wspólnego przeżywania snów?



Jesteś nie tylko twórczynią filmów, lecz także znaną aktorką. Swoją karierę na tym polu rozpoczęłaś  już jako mała dziewczynka i gwiazda filmów ojca – znanego reżysera Daria Argento. Właśnie dlatego w swoich filmach sama chętnie obsadzasz dziecięcych aktorów?


Uwielbiam pracę z dziećmi głównie dlatego, że jest dla mnie znacznie łatwiejsza niż reżyserowanie dorosłych. Także w życiu codziennym lubię otaczać się młodymi ludźmi, bo czuję, że w relacjach z nimi mogę być znacznie bardziej szczera niż z moimi rówieśnikami. Ponadto uważam, że dzieci mają w sobie coś, czego później wszyscy im zazdrościmy – kontakt z naturą, poczucie zgodności ze światem i wiary w kierujący nim porządek. Bardzo żałuję, że z biegiem czasu nasza bezpośredniość musi ugiąć się najczęściej pod ciężarem systemu reguł, nakazów i konwenansów.

Co właściwie sprawiło, że uznana aktorka taka jak Ty w pewnym momencie postanowiła chwycić za kamerę i spróbować sił w reżyserii?


Przez całe lata bezskutecznie starałam się znaleźć pomysł na siebie. Największe sukcesy odnosiłam jako aktorka, ale wykonywałam też muzykę, robiłam zdjęcia, projektowałam stroje. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że praca reżysera umożliwia połączenie wszystkich tych aktywności, pozwala być jednocześnie wizjonerem i rzemieślnikiem.

Reżyseria okazała się absorbująca tak bardzo, że kilka miesięcy temu ogłosiłaś zakończenie kariery aktorskiej. Nie żałujesz tej decyzji?

Nie, bo zrozumiałam, że aktorstwo po prostu przestało sprawiać mi przyjemność. Jak sam zauważyłeś, zaczęłam swoją przygodę bardzo wcześnie. Po 30 latach pracy mam więc prawo do wcześniejszej emerytury. Poza tym, dojrzałam już na tyle, by zamiast spełniać czyjeś fantazje na ekranie,  skupić się na realizowaniu własnych. Pamiętam, że niedawno spytano mnie, czy zrobiłabym wyjątek i zagrała w filmie mojego przyjaciela Abla Ferrary. Odpowiedziałam, że teraz nie chcę być już jego muzą, lecz co najwyżej asystentką na planie.



Przy okazji "Dziewczynki…" po raz pierwszy miałaś okazję reżyserować gwiazdę formatu Charlotte Gainsbourg. Dlaczego zależało Ci na zaangażowaniu akurat tej aktorki?

Parę lat temu spotkałyśmy się na chwilę na planie filmu jej męża, Yvana Attala. Od razu nawiązałyśmy porozumienie, bo obie zaczynałyśmy kariery już w dzieciństwie i dzięki temu znamy branżę od podszewki. Pamiętam, że Charlotte zachwyciła się scenariuszem do "Dziewczynki…" i była gotowa do wielu poświęceń, byleby tylko zagrać w filmie. Choć zwykle wciela się w postacie ciche i kruche, u mnie bez problemu przeistoczyła się w nadekspresyjną furiatkę. Przeszkodą nie był w tym przypadku nawet brak znajomości włoskiego – Charlotte nauczyła się wszystkich kwestii fonetycznie. Oto dlaczego nazywam ją aktorką prawdziwie nieustraszoną.

Jak skomentujesz popularną opinię, że "Dziewczynka…" okazuje się zdecydowanie najpogodniejszym ze wszystkich Twoich filmów?

Może i wciąż noszę koszulkę z napisem "Pieprzyć wszystkich", ale wierz mi, że przez ostatnie 10 lat przeżyłam głęboką przemianę, ustabilizowałam swoje życie, wyzbyłam się buntu i agresji. W związku z tym odczułam naturalną potrzebę zrobienia mniej ekstremalnego filmu niż poprzednie. W języku włoskim mój film nosi tytuł "Incompresa", a więc "Niezrozumiana". Wygląda na to, że paradoksalnie potrzebowałam nakręcić ten  film, aby wreszcie pozbyć się uczucia, o którym opowiada.

Akcja "Dziewczynki…" toczy się w latach 80., a więc w czasie Twojego dzieciństwa. Czy często wracasz wspomnieniami do tego okresu?

Nie uważam się za osobę nadmiernie ckliwą, ale tęsknię za swoją młodością z jednego powodu. Wobec braku maili, czatów i telefonów komórkowych, komunikacja między ludźmi w latach 80. musiała być bardziej bezpośrednia i oparta na empatii. Może i jestem starej daty, ale gdy mam komuś do przekazania coś ważnego, wciąż wolę zrobić to w cztery oczy niż napisać wiadomość na Facebooku.