Artykuł

Socha o niepokonanym Brusie

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Socha+o+niepokonanym+Brusie-66083
I wanna be your dog

Bruce Willis – kiedyś brunet, dzisiaj łysy. Aktor, restaurator, republikanin, od czasu do czasu muzyk, przez jakiś czas mąż Demi Moore. Niedawno zagrał w kapitalnym klipie grupy Gorillaz do kawałka "Stylo" i w żenującym filmie "Fujary na tropie", co oczywiście nie naruszyło ani jego wizerunku, ani statusu. Bruce jest monolitem i jest legendą. Na ekrany kin wchodzi właśnie jego nowy film, w którym gra u boku samego Johna Malkovicha.  

1.

"I wanna be your dog", słynna piosenka The Stooges, idealnie pasuje do Willisa, bo do kogóż by innego? To właśnie on powtarza całym sobą ten zwrot praktycznie w każdym swoim filmie, i robi to z klasą. Dlaczego akurat psem? Powodów jest wiele. Aktor problematyzuje "bycie psem", pies w jego wykonaniu nie jest już, jak w kawałku śpiewanym przez Iggy Popa, wyłącznie kochankiem, który dojrzał do decyzji, kochankiem, który wie już, że dla drugiej osoby, tej jednej, wybranej i niezastąpionej, gotów jest zamknąć oczy, zatrzasnąć umysł i stracić serce. Praktycznie zawsze gra on mężczyzn kochających po staremu, po bożemu, do grobowej deski. Nie skarży się, jest gotowy na poświęcenia, może wiele wycierpieć, a nade wszystko, jak to pies, jest wierny. Jeśli miałbym wybrać jedno słowo kojarzące się z filmowym dorobkiem gwiazdora, byłaby to właśnie "wierność". Wierność Bruce’a jest wiernością na każdym poziomie życia i w każdym jego przejawie, jest wiernością ojczyźnie, przyjaźni, rodzinie, a chyba nade wszystko – sprawie.

Ale jeszcze o psie. Z czym się kojarzy pies? No oczywiście, że kojarzy się z gliną, rasowym gliną, czyli takim, który nie pracuje w wydziale wewnętrznym, nie bawi się w rozgrywki personalne, nie stara się przesadnie o awans, gliną, który nigdy się nie skundlił. Na przestrzeni lat Willis grał właśnie chyba najczęściej policjantów. Kolejne części "Szklanej pułapki", "16 przecznic", "Sin city – miasto grzechu", "Osaczony", "Pole rażenia", znalazłoby się jeszcze kilka tytułów. Gdy Bruce nie grał policjantów, zazwyczaj i tak grał policjantów, czyli tych, którzy stoją na straży bezpieczeństwa, na straży przegranej sprawy. Bywał prywatnym detektywem ("Na wariackich papierach", "Ostatni skaut"), agentem FBI ("Kod Merkury", "Surogaci"), ochroniarzem ("Niezniszczalny") albo wojskowym ("Wojna Harta","Łzy słońca"). Nawet nie mając za sobą autorytetu państwa i tak ratował świat, czy to jako nafciarz ("Armagedon"), czy jako milczący cyngiel ("Ostatni sprawiedliwy").

Zdarzało mu się oczywiście nie raz, i nie dwa próbować sił w innym repertuarze i w innym rolach. W "Ze śmiercią jej do twarzy" był starym kapciem, alkoholikiem i chirurgiem plastycznym, który wpadł między dwa koła młyńskie – między Goldie Hawn i Meryl Streep. W "Stanie oblężenia" był wojskowym, wyraźnie zafascynowanym teoriami politycznymi Carla Schmitta, wierzącym, że "osiągnięty pokój jest stale odwlekaną w czasie wojną domową". W "Randce w ciemno" był młodym yuppie, który zrezygnował ze swojej gitary i kariery muzycznej na rzecz stabilizacji i bezpieczeństwa. Były też inne filmy: "Dzieciak", "Szósty zmysł", "Zachód słońca", "Byli tam"; jedne lepsze, inne gorsze. Jeśli Bruce Willis ma trwałe miejsce w historii kina, to z pewnością nie z ich powodu. Publiczność zapamięta go właśnie jako psa.

2.

"Z upodobaniem lubi wstawać późno, ale z konieczności musi czasem wstawać bardzo wcześnie. To samo zresztą dałoby się powiedzieć o każdym z nas", pisał o pewnym detektywie Rymond Chandler w liście do D.J. Ibbersona. Słowa te przywołuje w krótkim eseju "W hołdzie dla Philipa Marlowe’a" Andrzej Stasiuk. Polski pisarz tak charakteryzuje swojego bohatera: "Jego główną cechą jest zmęczenie, ale nigdy nie dowiadujemy się o tym od niego samego, bo jeśli pozwala sobie na autokomentarz, to mówi z ironią. Nie skarży się. Lecz brak snu, alkohol, rzadkie i pospieszne posiłki muszą robić swoje. Wychodzi bez pożegnania, chociaż wie, że może nie wrócić". Te kilka zdań Stasiuka idealnie oddaje charakter wielu postaci granych przez Bruce’a, postaci, którym najlepiej wychodzi nie stanie po żadnej ze stron, oprócz swojej, postaci, które nie lubią przepraszać, bo i tak naprawdę nie do końca mają za to, wreszcie, postaci, którym wszystko się przebacza: strzelanie piłeczkami golfowymi w ekologów, doprowadzenia do ruiny dzielnic, lotnisk, a nawet miast.

 
fot. ze "Szklanej pułapki"

W Hollywood chyba rzeczywiście nie dzieje się dobrze, skoro do tej pory nikt nie wpadł na pomysł, by nakręcić kolejne części kryminałów Chandlera właśnie z Willisem w roli głównej. Kilka lat temu pojawił się nawet informacja, że rusza maszyna produkcyjna, tyle że jej silnikiem, to znaczy odtwórcą roli Marlowe’a, miał zostać Clive Owen – aktor, który nadaje się na agenta Interpolu, ale nie na prywatnego detektywa z Los Angeles.

Co ma Bruce, a czego nie ma Clive? Dystans, i to przede wszystkim, zarówno do siebie, jak i do ról, które przyszło mu grać, zaraz potem do świata. Dalej trzeba by wymienić jeszcze coś: zmęczenie. Zmęczenie człowieka, który swoje już w życiu wydeptał, wycierpiał i wypił.  A zaraz potem: inteligencję i to coś, co można nazwać po części egocentryzmem, a po części narcyzmem. John McClaine czy Joe Hallenbeck z "Ostatniego skauta" dobrze oddają, o co tu chodzi. Wystarczy posłuchać, jak oni lubią słuchać swoich głosów, jak wręcz rwą się do tego, by zachwycić publiczność kolejną zgrabną ripostą. Wystarczy popatrzeć na ich działania – przecież zarówno jeden, jak i drugi, zachowuje się tak, jakby to on był w tym wszystkim najważniejszy, jakby to on był gwarantem tego, że kręci się świat i że ciągle utrzymuje się w nim chwiejna równowaga między siłami dobra i zła.  Trzeba naprawdę mieć w sobie sporo wiary w siebie, by zadeklarować, tak jak to czyni porucznik A.K. Waters w "Łzach słońca", że zmaże grzechy białego człowieka wobec Afryki. Trzeba być naprawdę pewnym siebie i swoich racji, by tak jak John Smith z "Ostatniego sprawiedliwego" wpaść do lokalu i wystrzelać jak kaczki kilkunastu facetów, tylko dlatego, że to według niego źli ludzie byli.


fot. z "Ostatniego sprawiedliwego"

Jeśli miałbym wskazać jakieś różnice między bohaterami, których grywa Willis, a detektywem o nazwisku Marlowe, to właśnie zatrzymałbym się przy tej sprawie. Postać Chandlera jednak częściej używała głowy i łatwiej radzi sobie bez pistoletu, a taki John Smith, jak mówi o nim jeden z gangsterów, "without gun he is nothing".  A więc raczej działanie, mózg wykorzystywany do niszczenia i zadawania ciosów niż rozwiązywania kryminalnych szarad. Duża to różnica czy nieduża? Sądzę, że to drugie. Kluczowa kwestia się zgadza: poczucie jakiejś elementarnej odpowiedzialności za świat, świat, który nic nikomu nie jest dłużny.

3.

Skąd to się bierze? Jak to jest być kimś takim, jak Willis? Sprawa jest o tyle trudna, że nie żyjemy ponoć w czasach sprzyjających tego typu zachowaniom; żyjemy w czasach ciekawych, to na pewno, ale nie heroicznych – często słychać, jak ktoś mówi, że dzisiaj nie ma już zwyczajnie za co umierać, utracone zostały szersze horyzonty działania, nastał, jakby to powiedział Nietzsche, czas "żałosnej wygody". Filozofowie tacy jak Allan Bloom obwieścili współczesność "erą łagodnego relatywizmu" i nie trzeba było długo czekać aż pojawiły się kolejne etykiety: "społeczeństwo permisywne", "eksplozja narcyzmu", "pokolenie egoistów". Harry Stamper, Hartigan, nawet człowiek z przyszłości, Korben Dallas ("Piąty element") są jednak ponad to wszystko. Nie zachłystują się techniką, nie można powiedzieć, że przesadnie dużo czasu spędzają przed lustrem albo na kursach biznesowych. Są indywidualistami, ale nie egoistami, nie chodzi im tylko o siebie, nie żyją owładnięci myślą, żeby swe wysiłki skoncentrować wyłącznie na pogłębianiu, ubogacaniu i rozwijaniu siebie. Nie żyją w czterech ścianach swojego domu, tylko w świecie, nie żyją w przekonaniu, że tak naprawdę wszystko ma takie same znaczenie, co by znaczyło, że nic tak naprawdę nie ma znaczenia. Nie stoją po stronie tych, którzy uważają, że "stanowiska moralne nie są w żaden sposób ugruntowane w racjonalności albo w naturze rzeczy, lecz w ostatecznym rachunku są po prostu przyjmowane przez każdego z nas, ponieważ nas pociągają". Bohaterowie Bruce’a praktycznie zawsze posiadają ten głos wewnętrzny, który pozwala im oddzielić dobro od zła i zrobić to, co należy. Ten głos to jednak byt problematyczny, mógłby pewnie być pochodną wiary, iść prosto od Boga, tyle że wierne psy praktycznie nigdy się na niego nie powołują i nigdy się do niego nie odwołują. Charakterystyczny jest tu tekst Harry’ego Stampera, który zwraca się do Boga o tylko trochę pomocy, bo z resztą sobie sam poradzi. Co więcej, na taką małą prośbę decyduje się dopiero w kosmosie, w obliczu zbliżającego się wielkimi krokami kresu ludzkości.


fot. z "Piątego elementu"

Tak więc, skąd oni wszyscy wiedzą, co robić i jak się zachowywać? Charles Taylor, autor "Etyki autentyczności", powiedziałby, że dzięki dialogowi, dzięki wpływowi znaczących innych, a także dzięki lekkiej słabości, zwykłej potrzebie uznania. Zapyta ktoś, jak to możliwe, skoro każdy z nich jest samotny i sam przeciw wszystkim. Gdzie ten dialog i skąd to uznanie? Na to pytanie dość precyzyjnie odpowiada świetny film Shyamalana "Niezniszczalny". Willis gra w nim Davida Dunna, faceta, który rano budzi się zawsze smutny. Jego życie to katastrofa: niespecjalna praca, niespecjalnie też jest po co wracać do domu – żona mieszka w innym pokoju, syn też wydaje się być Dunnowi daleki; jest tak, jakby nic nie miało się zdarzyć, ale się zdarza. Najpierw katastrofa kolejowa, z której Dunn wychodzi bez szwanku, potem na horyzoncie pojawia się Elijah Prince, miłośnik komiksów, który zaczyna perswadować i metodycznie przekonywać go do tego, że jest on herosem. Dunn połyka haczyk i wszystko się zmienia – zmienia się, bo Dunn zaczyna dialogować z jakimś silnym wzorcem, w tym wypadku wzorcem superbohatera, zaczyna mierzyć siebie ich miarą, podpatrywać ich gesty i zachowania, by ostatecznie pójść samotnie nocą w miasto – walczyć ze złem. I zdarza się cud: po wykonaniu zadania, uratowaniu dwóch dziewczynek, z Dunna schodzi całe napięcie i smutek. Czuje się wyraźnie lepiej, bo wie, że zrobił wreszcie coś sensownego, co oddaliło go od "społeczeństwa permisywnego" i na nowo scaliło jego świat. Poza tym zyskał uznanie w oczach syna, a pośrednio także w oczach wszystkich jego superbohaterów-poprzedników: Sama Spade’a, Philipa Marlowe’a, Lwa Archera, Batmana, Supermana i wielu innych.  Czy znaczy to, że potencjalni herosi współczesności mogą się rekrutować wyłącznie wśród czytelników komisów, czarnych kryminałów i filmów z Bruce'em Willisem? Trudno powiedzieć, jednakże takich, którzy mogli by wpaść na pomysł, by zbawić świat, na pewno prędzej znajdziemy w tej grupie, niż dajmy na to, wśród czytelników DeLillo czy fanów braci Coen.

4.

Oddajmy na zakończenie głos jeszcze jednemu apologecie psiej postawy:
Nie ma świata
Skończył się.
Nie ma czasu.
Skończył się.
Nie ma celu.
Skończył się.
Nie ma sensu.
Skończył się.

Teraz chcę być
twoim psem. (…)

(Marcin Świetlicki "I wanna be your dog").
 

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones