Artykuł

Spielberg: wojna jak malowana

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Spielberg%3A+wojna+jak+malowana-81224
Steven Spielberg nie podejmuje w kinie wycieczek ku temu, co się widzowi w głowie nie mieści. Najmocniejszą stroną jego kina nie jest ryzyko, rzucanie wyzwań czy przecieranie szlaków. Spielberg polega na mechanizmie oswajania.  Zamiast rewolucji proponuje stabilizację. Siła oddziaływania jego filmów rodzi się w kontakcie z widzem, a raczej z wielomilionowym audytorium.

Mistrz kina, ikona reżyserii, żyjący pomnik – Steven Spielberg stał się na przestrzeni lat kreatorem masowej wyobraźni. Miliony widzów patrzyło jego oczyma na największe wojny XX wieku, wyobrażało sobie niewyobrażalne, wybiegało w przyszłość, zagłębiało się w procesy sądowe, wnikało w przyczyny największych tragedii ludzkości. Spielberg bez wątpienia kształtuje postrzeganie rzeczywistości i spełnia w ten sposób misję założoną przez kinematografię. Ale w tym wypadku można uznać tę umiejętność zarówno za talent, jak i przekleństwo.
    
Steven Spielberg nie podejmuje w kinie wycieczek ku temu, co się widzowi w głowie nie mieści. Najmocniejszą stroną jego kina nie jest ryzyko, rzucanie wyzwań czy przecieranie szlaków. Spielberg polega na mechanizmie oswajania. Przybliża obrazy, które zdążyły wyryć się w naszych głowach, budzi wizje, czekające od dłuższego czasu na reanimację. Zamiast rewolucji proponuje stabilizację, w miejsce ewolucji wprowadza stagnację.

Dotyczy to zwłaszcza filmów wojennych, które stanowią jeden z filarów twórczości Spielberga. "Szeregowiec Ryan", "Imperium słońca" czy "Lista Schindlera" stały się kamieniami milowymi w kinie wojennym – nie wynika to z ich nowatorstwa, ale właśnie z siły przyciągania tłumów, autorskiej umiejętności wzbudzania zaufania w widzach i dramaturgii, która natychmiastowo umożliwia proces projekcji i identyfikacji. Nawet przedstawiając odległe w czasie konflikty, Spielberg unika wycieczek do stylu retro; wprost przeciwnie, posługuje się współczesnym obrazowaniem, nowoczesnym montażem, bliską widzowi kreacją bohaterów. Bez względu na to, czy akcja toczy się w Japonii, Auschwitz czy Normandii, mamy do czynienia z amerykańskim oglądem dziejów. Nie ma większego znaczenia, skąd wywodzą się postaci – osobiste opowieści wpisane w tło wielkiej historii zawsze nabierają znamion uniwersalnych.
    
Trudno analizować fenomen filmów Stevena Spielberga pod względem ich struktury, narracji, tematyki czy wykorzystanych środków.  Siła oddziaływania jego filmów rodzi się w kontakcie z widzem, a raczej z wielomilionowym audytorium. Masą, która oczekuje zaszczepienia obrazu i wyręczenia jej w pracy wyobraźni.


"Imperium słońca"
    
Prawdziwym początkiem przygody Spielberga z kinem poruszającym tematy wojenne było "Imperium słońca" z 1987 roku. Widowiskowy obraz opowiadający historię syna brytyjskiego ambasadora, który próbuje przetrwać w Szanghaju zaatakowanym przez Japonię, został oparty o wspomnienia Jamesa G. Ballarda i ujęty w scenariusz przez Toma Stopparda. Ten background oraz wybitna obsada sprawiły, że każda z pojawiających się na ekranie postaci jest naznaczona własnym charakterem pisma. Jednak o ile można to powiedzieć o bohaterach, trudno powiedzieć to samo o opowieści lub raczej sposobie prowadzenia jej przez Spielberga.
    
Problem tkwi głównie w wyborze narracji – z pozoru mamy do czynienia z opowieścią o wojnie widzianą oczyma małego chłopca (i prawdopodobnie nie udałoby się uzyskać żadnego efektu, gdyby pozbawić film przewrotnej obecności trzynastoletniego Christiana Bale’a, który jest anarchistycznym ładunkiem wybuchowym w ustrukturyzowanym dorosłym świecie). Ale w istocie oglądamy obraz wojny stylizowany na coś obiektywnego, uniwersalny portret fragmentu rzeczywistości. Dziecko służy w tym wypadku za uzasadnienie przeprowadzenia linearnej i składnej fabuły o wojennych realiach posiadających charakter najbardziej realistyczny z możliwych.


"Imperium słońca"

Zewnętrzny obserwator, odgrywający w filmie Spielberga funkcję Innego, ma wprowadzić zawirowanie w przedstawioną rzeczywistość. W "Imperium słońca" mały chłopiec tak naprawdę potwierdza reguły rządzące wojennym porządkiem. Aklimatyzuje się bez pytań i wątpliwości, uczy się języka, wdraża w środowisko. Spielberg błyskawicznie oswaja Innego – tak samo postąpił w "E.T.", gdzie bohater z kosmosu wprawdzie ciężko znosi ziemskie warunki atmosferyczne, ale nie ma problemu z przyswojeniem sobie poszczególnych sylab, wypowiedzeniem własnego imienia i przyzwyczajeniem się do telewizora. Wszystkie klocki pasują do układanki, nic nie jest w stanie rozsadzić ram rzeczywistości.

To droga skrajnie odmienna od tej, którą wybrał Ang Lee w "Ostrożnie, pożądanie" – opowiadając o wojnie przez pryzmat destrukcyjnej namiętności i żądzy, która zawładnęła opowieścią. I nie posiadająca tej siły, co inne historie o dzieciach wplątanych w tryby wojny – jak "Zerwać pąki, zabić dzieci" Kenzaburo Oe, gdzie osamotnieni chłopcy przeradzają się  w bezwzględnych oprawców. Ale widzowi łatwiej i wygodniej podążać za młodym, pomocnym i energetycznym Brytyjczykiem, który kocha ojczyznę i na terror patrzy z szeroko otwartymi ze zdumienia oczyma. Szczególnie kiedy te oczy należą tak naprawdę do Spielberga.
    
Sprawa wygląda podobnie w "Szeregowcu Ryanie". Amerykańscy żołnierze na brzegu Normandii, niekończące się sceny walk, wojenny harmider, rany postrzałowe, rzeki krwi – na pierwszy rzut oka ten film sprawia widzowi większą trudność, a na pewno wywołuje w nim dyskomfort. Jednak także w tym wypadku niepodważalne wartości honoru i poświęcenia, wiara w walkę mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, nie pozostawiają miejsca na narodziny jakichkolwiek wątpliwości. Spielberg operuje prostą metaforyką, symbolami odczytywanymi w mig – już  w jednej z pierwszych scen widzimy kapitana Johna Millera (Tom Hanks), wylewającego z hełmu morze krwi. Hełm za chwilę znajdzie się na jego głowie, stając się bolesnym chrztem bojowym. Szeregowcy będą odchodzić na jego oczach, ale żadna ze śmierci nie będzie, rzecz jasna, śmiercią na marne. Absurdalna misja ściągnięcia z frontu szeregowca szybko traci znamiona absurdu – stanowi kolejne zadanie do wykonania, idealne dla dowiedzenia bohaterstwa, bezkompromisowości na polu bitwy i honoru.
    
Wizje wojny, prezentowane przez Spielberga, nie dotykają kwestii moralnej ambiwalencji, współwiny, nie stanowią oskarżenia kraju czy rządzących, nie podważają walki jako takiej. Mają za to wiele wspólnego z wojną taką, jaką chcielibyśmy widzieć. Stanowią wprost sformułowaną odpowiedź na społeczne oczekiwania i powszechne wyobrażenia o wojennym etosie. Przypominają pod tym względem albumy Madonny, które również nie wyznaczają nowych szlaków, ale doskonale wpasowują się  w obowiązujące trendy. Nie przewidują zapotrzebowań widzów, lecz je diagnozują.
    
Być może największym odstępstwem od tego stylu w filmografii Spielberga jest "Monachium" – film, w którym kryzys wojenny pozostaje w tle, na pierwszy plan natomiast wysuwa się zamach terrorystyczny w czasie Igrzysk Olimpijskich w 1972 roku. Zamiast kreślić hiperrealistyczną wersję wydarzeń, Spielberg zbliżył się w tym wypadku do konwencji kina z lat siedemdziesiątych. Widać w tym filmie echa dzieł Sydneya Pollacka, Coppoli, Williama Friedkina. Scenariusz Tony'ego Kushnera i Erica Rotha pozwolił na subtelne pomieszanie małych i wielkich narracji, niejednoznaczne oświetlenie poszczególnych wątków, wprowadzenie misternych relacji między postaciami – czyli elementy nowatorskie w kinie Spielberga. Nietypowym akcentem okazała się także kwestia ideologicznego rozdarcia Avnera, granego przez Erica Banę (przeprowadzona już nie tak delikatnie, ale wywołująca ferment w narracji).

 
"Monachium"

Kolejny film w dorobku Spielberga, "Czas wojny", wchodzi właśnie na ekrany. Przeprowadza widza przez fronty pierwszej wojny światowej, ale tym razem epicka historia koncentruje się na zwierzęcym bohaterze – koniu Joeyu. Rumak przechodzi z rąk do rąk, wbrew swojemu powołaniu pracuje na roli, walczy na linii ognia, staje się milczącym bohaterem wojny. Spielberg znów postawił akcent na perspektywę jednostkowego obserwatora. I bez względu na to, czy zwyciężył w tej rozgrywce, film trzeba zobaczyć. Chociażby po to, żeby dowiedzieć się, jak chcemy wyobrażać sobie pierwszą wojnę światową. I jaką odpowiedź na nasze zapotrzebowania wystosował Steven Spielberg.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones