Artykuł

Terapia szokowa

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Terapia+szokowa-93557
Aż trudno uwierzyć, że "Gra o tron" ma już prawie 17 lat. Książka, pierwszy tom cyklu "Pieśń lodu i ognia", pojawiła się na amerykańskim rynku latem 1996 roku. I od tamtej pory rozpala wyobraźnię milionów osób na całym świecie, będąc popkulturowym fenomenem. A wszystko za sprawą motta przyświecającego cyklowi: oczekujcie nieoczekiwanego (i czekajcie na to bardzo, bardzo długo).



Przez lata uczestnikami tego niezwykłego doświadczenia byli tylko ci, którzy czytali książki George'a R.R. Martina. Jednak w 2011 roku, za sprawą HBO, wrota do niezwykłego świata Westeros i Essos otworzyły się przed milionami widzów. Twórcy serialu postawili sobie za punkt honoru nie tylko opowiedzenie historii wielkich rodów Starków, Lannisterów, Baratheonów i Targaryenów, ale i przeniesienie na ekran samego klimatu cyklu. I dlatego też "Gra o tron" to najniebezpieczniejszy program pokazywany obecnie w telewizji. Każdy widz, który nie zna literackiego pierwowzoru, musi zapomnieć o regułach, jakimi rządzą się seriale telewizyjne. "Gra o tron" to terapia szokowa. W kluczowych momentach wywołuje u widzów reakcje typowe dla osób cierpiących na zespół stresu pourazowego. To obraz, który uzależnia i rodzi obsesje.

Złapani w sieć fabuły


Podstawową pułapką zastawioną na Bogu ducha winnego widza jest sama fabuła, która daleko odbiega od powszechnych wyobrażeń na temat fantasy. Niestety wśród tych, którzy z fantasy nie mają do czynienia na co dzień, pokutuje opinia, że są to bajeczki o rycerzach, czarodziejach, elfach i krasnoludach. Pogląd ten wzmacnia dodatkowo niesamowita popularność romansów paranormalnych, które jakimś dziwnym trafem łatwiej trafiają z półek księgarskich na duży i mały ekran. Owszem, jest Tolkien i paru jemu podobnych, którzy kojarzeni są z monumentalnymi opowieściami o poświęceniu i wybawieniu, ale nawet w ich twórczości zakres poruszanych tematów jest dość ograniczony.

George R.R. Martin należy jednak do tych autorów fantasy, którzy nie znają pojęcia tabu. U niego może się wydarzyć wszystko. Wystarczy wspomnieć, że jednym z najważniejszych wątków "Gry o tron" jest seksualna relacja żony władcy krainy Siedmiu Królestw Cersei z jej bratem bliźniakiem Jaimem. Konsekwencjami tego związku jest wojna domowa, która rozpoczyna się w drugim sezonie serialu. Przemoc, seks i wątki moralnie wątpliwe to oczywiście chleb powszedni stacji HBO, dlatego też "Gra o tron" nie mogła sobie znaleźć lepszego domu.

 

Poza fabułą liczą się też bohaterowie. Martin stworzył całą drużynę wielowymiarowych, skomplikowanych postaci. Każdy widz znajdzie tu kogoś, komu będzie kibicować, kogo obdarzy chorobliwą fascynacją i kogo będzie mógł nienawidzić całym sercem – choć to ostatnie nie jest łatwe, bo nawet największe dranie mają u Martina swoje szlachetne momenty.

Bohaterowie robią jeszcze większe wrażenie za sprawą doskonale dobranej obsady. Jak do tej pory twórcy nie popełnili ani jednego błędu, a w przypadku niektórych postaci trafili nawet... zbyt dobrze. Przykładem tego może być Tyrion Lannister, brat Cersei. Gra go genialnie Peter Dinklage. Aktor jest tak dobry, że – obawiam się – może już na zawsze być kojarzony wyłącznie z tą rolą, a przecież jest to aktor na tyle utalentowany, że warto, by pamiętany był także i z innych kreacji (by wspomnieć tylko "Dróżnika" i brytyjski "Zgon na pogrzebie").

Obłęd muzyki

Nawet najlepiej pomyślany serial może nie znaleźć swoich widzów, jeśli nie będzie miał odpowiedniej oprawy. "Gra o tron" ma szczęście i w tym zakresie. Może poszczycić się nagradzanymi efektami specjalnymi, precyzyjnie opracowanymi popisami kaskaderskimi, dopracowaną scenografią, kostiumami i zdjęciami typowymi dla widowisk kinowych. I choć wszystko to robi odpowiednio duże wrażenie, fani na całym świecie i tak najlepiej zapamiętali czołówkę i muzyczną kompozycję Ramina Djawadiego.

Jego nazwisko może Wam nic nie mówić, ale jest pewne, że przed "Grą o tron" mieliście okazję poznać jego możliwości. Był podopiecznym Hansa Zimmera, dzięki czemu pracował przy "Batmanie: Początku" czy "Iron Manie". Skomponował muzykę do "Sezonu na misia" i "Starcia tytanów". Ale to melodia z początku "Gry o tron" zapewni mu wieczną sławę. A w zasadzie już to zrobiła, bowiem utwór szybko zyskał własne życie, stając się internetowym fenomenem porównywanym z Gangnam Style czy modnym teraz Harlem Shake. Kiedy "Gra o tron" pojawiła się w telewizji, ludzie zaczęli masowo realizować własne wariacje przewodniego tematu serialu i publikować je w sieci. Niektóre z nich są naprawdę bardzo udane i zyskały miliony widzów. Jak choćby to wykonanie:



Niektóre zaś zaskakują pomysłowością, jak choćby wersja wymiauczana przez kota:



Wstrząsy śmierci

Fabuła, obsada i czołówka sprawiły, że od samego początku "Gra o tron" mogła pochwalić się bardzo dobrą oglądalnością. Ale to jeszcze za mało, by przejść do historii telewizji. Jednak twórcy serialu mieli w zanadrzu wstrząs, jakiego przeciętny widz nie doświadczył nigdy wcześniej, oglądając swoje ulubione programy. Tym czymś była śmierć Neda Starka.

Dla widzów, którzy nie czytali książki, było to traumatyczne przeżycie. Tym bardziej że promocja pierwszego sezonu koncentrowała się wokół tej postaci. Grający Neda Sean Bean widniał przecież na plakacie! W opinii wielu był więc głównym bohaterem serialu, a głównego bohatera nie morduje się, w dodatku przed końcem sezonu. Kiedy więc zszokowani widzowie patrzyli, jak Ned pozbawiany jest głowy, burza była nieunikniona. Natychmiast po emisji odcinka w Internecie zawrzało. Wielu fanów groziło bojkotem HBO, jeśli Ned pozostanie martwy. Sean Bean był jedynym powodem, dla którego oglądałem "Grę o tron". Dzięki wielkie HBO, pora przerzucić się na Showtime – takich i podobnych komentarzy można było przeczytać setki tysięcy.

Oczywiście byli i tacy, którzy podeszli do sprawy z większym luzem:



Ci, którzy znali książki Martina, patrzyli na te reakcje z rozczuleniem. Oni wiedzą, że choć szokująca, ta śmierć jest niczym w porównaniu z tym, co Martin zgotował fanom później. W tej serii żaden bohater nie może być pewny swego życia. Każdy, dosłownie każdy może zginąć. Czytelnicy kupujący kolejne tomy zaopatrują się od razu w leki na uspokojenie, bo doskonale wiedzą, że czekać ich będzie czarna rozpacz.

Pułapka na czytelników

W przypadku adaptacji ci, którzy znają materiał źródłowy, wydają się w komfortowej sytuacji. Z "Grą o tron" pozornie jest podobnie. Przewaga książek Martina polega po pierwsze na tym, że mnóstwo jest w nich niedopowiedzeń. W serialu są one zastępowane jednoznacznym stwierdzeniem faktów. Tak jest chociażby w przypadku Renly'ego Baratheona i Lorasa Tyrella, którzy są pokazani jako kochankowie. W tomach "Pieśni lodu i ognia" ich orientacja seksualna pozostaje długo jedynie tematem insynuacji i plotek i co mniej uważni czytelnicy mogli w ogóle nie zwrócić na to uwagi.

Po drugie, dla czytelników książek wielkim zaskoczeniem są zmiany w zachowaniu bohaterów. Postaci, które na początku wydają się jednoznacznie negatywne, nagle zaczynają być, jeśli nie wprost pozytywne (jak Jaime), to przynajmniej bardziej skomplikowane, a ich motywacje łatwiejsze do zrozumienia i zaakceptowania (Cersei z "Uczty dla wron"). Serial z kolei od razu oferuje nam bardziej skomplikowane i niejednoznaczne moralnie portrety bohaterów.

 

Po trzecie, książki Martina mają dużą zdolność kreowania milionów teorii spiskowych. Jednym z ich głównych bohaterów jest Jon i kwestia tego, czyim jest naprawdę synem. Przez 11 lat dzielących wydanie "Nawałnicy mieczy" od "Tańca ze smokami" to właśnie te spekulacje i gorące dyskusje trzymały fanów sagi przy życiu. Serial, mając znacznie bardziej ograniczoną przestrzeń czasową, zrezygnował z większości aluzji i podchwytliwych pytań.

Twórcy telewizyjnej "Gry o tron" są jednak tych wszystkich kwestii świadomi i zamiast je ignorować, postanowili wykorzystać je na własną korzyść. Przy współpracy samego Martina opracowali misterny plan rekonstrukcji całej opowieści, wprowadzając z pozoru niewielkie zmiany w fabule. Ot, tu pojawia się postać, która albo nie występuje w książce, albo jest zlepkiem kilku bohaterów. Gdzieś z kolei znika pomniejszy bohater lub bohaterka znana z kart powieści. Te kosmetyczne zmiany wraz z kolejnymi odcinkami kumulują się i nawarstwiają, sprawiając, że nawet doskonale zaznajomiony z wszystkimi tomami sagi widz nie może być pewny tego, co też zobaczy na małym ekranie. W ten sposób motto serii "oczekuj nieoczekiwanego" jest prawdziwe także dla tych, którzy znają na wylot historię Westeros i Essos.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones