Artykuł

Ula Śniegowska oprowadza po Sundance

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Ula+%C5%9Aniegowska+oprowadza+po+Sundance-57564
Sundance, festiwal filmowy odbywający się w styczniu w Utah, w niewielkim kurorcie narciarskim w Górach Skalistych niedaleko Salt Lake City, jest ważny dla branży z co najmniej trzech powodów. To najważniejszy festiwal filmowy w USA, pierwsza w kalendarzu impreza prezentująca filmy amerykańskie i najlepsza okazja, by obejrzeć produkcje niezależne, często niskobudżetowe. Choć w ramach festiwalu odbywają się dwa konkursy zagraniczne (World Cinema Dramatic i Documentary Competitions), a w sekcji Spotlight prezentowane są filmy z całego świata, Sundance uchodzi za główne źródło filmów amerykańskich, pokazywanych potem na europejskich festiwalach. Niektóre z nich w ogóle nie wejdą do dystrybucji w Stanach, a zdobędą uznanie krytyki i publiczności we Francji czy w Polsce. Ciekawe, co z kina europejskiego podoba się selekcjonerom Sundance. Od tego roku dyrektorem programowym festiwalu jest jego dotychczasowy szef rozwoju i marketingu John Cooper,  który wprowadził nowe podkreślające charakter festiwalu sekcje. Jedną z nich jest Spotlight, złożona z osiemnastu filmów, z których większość to wyłapane na europejskich wydarzeniach perełki, w tym włoskie "Io sono l'amore" z Tildą Swinton prezentowane na Mostra w Wenecji czy "Enter the Void" skandalisty Gaspara Noego znanego u nas dotąd z filmu "Nieodwracalne" oraz "Lourdes" Jessiki Hausner, które już wkrótce wejdzie do polskich kin. Filmy nieamerykańskie pojawią się też w ramach dwu międzynarodowych konkursów (12 dokumentów, 14 fabuł).  Różnorodność zagranicznych produkcji sprawia wrażenie, jakby programerzy festiwalu chcieli zabłysnąć znajomością geografii. Filmy pochodzą z odległych krańców świata, do tego z kilku nieszczycących się dotąd szczególnie rozbudowaną produkcją filmową: Grenlandii, Nowej Zelandii, Boliwii, Kolumbii, Iranu i Iraku oraz Estonii. Jacek Borcuch z "Wszystko, co kocham" ma szczęście być pierwszym Polakiem, którego film został przyjęty do konkursu w Sundance i – jestem przekonana – będzie się podobał zarówno publiczności jak i krytykom, wróżę mu więc karierę zagraniczną. Sundance to jednak głównie premiery amerykańskie. Twórcy ze Stanów czynią wielkie starania, by dotrzeć do wszystkich gości z reklamą filmów. Festiwal – jeszcze zanim się zaczął – wygląda jak ogromne targowisko, na którym pierwszą szansę zwrócenia na siebie uwagi mają nowi twórcy, debiutanci, amatorzy, realizatorzy pomysłów za 200 tysięcy dolarów (ale obok nich pojawiają się też produkcje o 7-milionowym budżecie). Rolę Sundance jako showcase’u nowych talentów potwierdza fakt, że w konkursie amerykańskim nie ma nazwisk, które byłyby dotąd znane szerokiej publiczności, nawet wśród twórców najdroższych filmów (i najbardziej gwiazdorskich). Wprawdzie w "Sympathy for Delicious", opowieści o sparaliżowanym DJ-u, który próbuje znaleźć ukojenie w religii, grają Orlando Bloom i Juliette Lewis, ale reżyser był dotąd także aktorem. Spencer Susser zaś, autor filmu "Hesher" z Natalie Portman, ma na swoim koncie zaledwie dwa filmy krótkometrażowe. Najbardziej znanym w Polsce spośród dokumentalistów z konkursu Sundance jest Davis Guggenheim, reżyser wchodzącego właśnie do kin "Będzie głośno". Tym razem jednak nie podejmuje tematu rozrywkowego. Jego "Waiting for Superman" analizuje kryzys amerykańskiego systemu wychowawczego i przypomina raczej akcje interwencyjne Michaela Moora. Da się jednak zauważył, że zarówno fabuły, jak i dokumenty często traktują o znanych osobistościach. Można nawet zauważyć pewne odrodzenie filmu biograficznego. Z niecierpliwością oczekiwane przeze mnie "Howl" to fabularyzowany życiorys (skupiający się jednak na okresie młodości) Allena Ginsberga, spiritus movens ruchu beatników i słynnego poety. Wśród dokumentów natomiast znajdują się się filmy o czarnoskórym malarzu wylansowanym przez Andy'ego Warhola "Jean-Michel Basquiat: The Raidiant Child" i aktorce "Joan Rivers: A Piece of Work". Tematem wzbudzającym w nas emocje – i najwyraźniej poruszającym także Amerykanów – jest ustawodawstwo związane z hazardem. W konkursie Sundance pojawią się dwa filmy dotyczące tego problemu: "Casino Jack and The United States" o aferze korupcyjnej Jacka Abramoffa i "Lucky" o tym, w jaki sposób wielkie wygrane w grach losowych zmieniają życie zwykłych śmiertelników. Ważnym tematem pojawiającym się w zeszłorocznej amerykańskiej produkcji filmowej, zarówno fabularnej jak i dokumentalnej, okazuje się też wojna w Afganistanie. Zwraca uwagę "The Dry Land", w którym po powrocie z wojny żołnierz z Teksasu próbuje na nowo przystosować się do codzienności. Być może obraz ten zapowiada falę filmów rozrachunkowych typu "Łowca jeleni". Jego odpowiednikiem spod znaku "Urodzonego 4 lipca" byłby z kolei "I’m Pat____ Tillman" o słynnym sportowcu, który porzucił karierę piłkarską i zaciągnął się do wojska po zamachu na WTC. Najwięcej jednak filmów konkursowych – o ile można zorientować się po pobieżnej lekturze zapowiedzi festiwalowych filmów – dotyczy relacji rodzinnych, burzliwych kontaktów między rodzicami a dziećmi, odkrywania po latach więzów krwi i innych komplikacji emocjonalno-rodzinnych. Najciekawiej zapowiada się chyba skromny "Winter's Bone" o nastolatce, która próbuje nawiązać relację z ojcem-narkomanem. Mam nadzieję na odkrycie w jego autorce, Debrze Granik, drugiej Kelly Reichardt ("Old Joy", "Wendy i Lucy"). Najciekawsza sekcja festiwalu to Next, "wynalazek" nowego dyrektora, który w ten sposób postanowił przywrócić pierwotny zamysł Festiwalu Sundance: prezentacji niskobudżetowych odkryć, oryginalnych pomysłów zrealizowanych za parę groszy, twórców autentycznie niezależnych. Takimi filmami były "The Blair Witch Project" czy ostatnio "Paranormal Activity", które w samej Ameryce zarobiło niemal dziesięć tysięcy razy więcej niż kosztowało (przyniosło ponad sto milionów dolarów przy zainwestowanych jedenastu tysiącach). Są to więc filmy wyprodukowane za maksymalnie 500 000 dolarów, choć podobno tegoroczna lista sekcji Next nie uwzględnia żadnego filmu, na który wydano więcej niż 200 000 dolarów. Wśród nich znalazły się: "The Taqwacores" Eyada Zahry o islamskiej grupie punkrockowej w Buffalo, komedia "Armless" Habiba Azara, trzydziestolatka, także o arabskim nazwisku, oraz "Bilal's Stand" Sulana Shariffa o czarnoskórym Muzułmaninie, który za wszelką cenę chce się uczyć, a nie sprzedawać kebab. Czyżby nowa fala filmu amerykańsko-arabskiego? Sundance zainicjował Robert Redford w 1985 roku. Przyświecała mu misja dowartościowania amerykańskiej produkcji niezależnej, z którą normalnie kino z USA nam się nie kojarzy. W pierwszej edycji festiwalu wygrało "Śmiertelnie proste" Joela Coena, a "Inaczej niż w raju" Jima Jarmuscha otrzymało Special Jury Prize – a są to filmy, które zmieniły oblicze kina. Ciekawe, co z ogromnej oferty tegorocznej dwudziestej szóstej edycji festiwalu przejdzie do historii. O tym, co zwróciło moją uwagę, ze stanu Mormonów już za kilka dni w następnej relacji.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones