Wywiad

WENECJA 2014: Rozmawiamy ze zwycięzcą festiwalu, Royem Anderssonem.

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/WENECJA+2014%3A+Rozmawiamy+ze+zwyci%C4%99zc%C4%85+festiwalu%2C+Royem+Anderssonem.-107141
Jego "Egzystencjalne refleksje gołębia siedzącego na gałęzi" zdobyły właśnie weneckiego Złotego Lwa, lecz Szwed Roy Andersson jest w panteonie gwiazd europejskiego kina już od dawna. W rozmowie z Piotrem Czerkawskim szarga świętości, krytykuje Bergmana i zapowiada apokalipsę.

Film  taki jak "Egzystencjalne refleksje gołębia siedzącego na gałęzi" prowokuje wiele pytań o ukryte w nim sensy i znaczenia. Czy jesteś na to przygotowany?

Wal. Mam tylko nadzieję, że podołam, bo wypiłem wczoraj trochę za dużo wina.

Bez obaw, polscy czytelnicy na pewno cię rozgrzeszą. W filmie opowiadasz o śmierci, samotności i przemijaniu. Podczas gdy większość reżyserów zrobiłaby na ten temat przygnębiający dramat, ty prowokujesz nas do śmiechu. Dlaczego?

Uwielbiam słowo "tragikomiczny" – jego brzmienie, charakter i znaczenie. To trochę jak przy rzucie monetą. Zazwyczaj wypada orzeł albo reszka, ale czasem zdarza się przecież, że moneta zatrzymuje się na krawędzi. Właśnie takie momenty interesują mnie najbardziej. Odnajdziesz je w życiu ludzi z pierwszych stron gazet, twoich bliskich, a przede wszystkim w swoim własnym.

Film - tak jak poprzednie części twojej "trylogii o byciu człowiekiem" - przykuwają uwagę także swoją wyrazistą formą. Większość scen rozgrywa się w czystych, sterylnych, a przez to niepokojących wnętrzach. Czy taki styl wyrasta z inspiracji jakimś konkretnym artystą?

Zafascynowała mnie cała generacja artystów niemieckich, których twórczość naznaczyły okropne przeżycia z czasów I wojny światowej. Najważniejszy punkt odniesienia stanowił dla mnie Otto Dix, który nie był może najzabawniejszym facetem pod słońcem, ale miał znakomite wyczucie groteski.  Za jej pomocą docierał do jedynego w swoim rodzaju autentyzmu. Spójrzmy chociażby na sposób w jaki przedstawiał relacje człowieka z przestrzenią. Człowiek może kłamać i często to robi, nawet na obrazach, przez pryzmat swoich gestów, mimiki czy przyjętej pozy. Przestrzeń, w której się znajduje zawsze powie jednak o nim prawdę. Poza tym, zawsze będę miał sentyment do Dixa, bo właśnie z jego obrazów nauczyłem się wszystkiego o "pełnej głębi ostrości", którą w kinie spopularyzował Orson Welles.



Nie zapominajmy również o Pieterze Bruegelu. To właśnie wizerunek ptaków z jego obrazu "Myśliwi na śniegu" podsunął  ci pomysł na ekscentryczny tytuł filmu.


Tak jest, zawsze zresztą podziwiałem Bruegela. Pomyśl na przykład o jego "Wieży Babel". W powietrzu czai się katastrofa, a na pierwszym planie król ze swoją świtą w najlepsze przyjmuje hołdy od swoich poddanych. Wiele osób mówi mi, że najbardziej wstrząsająca jest w moim filmie scena ludobójstwa, w której europejscy kolonizatorzy z kieliszkiem szampana w ręce obserwują męki czarnoskórych jeńców. Uwierz mi, że nie wpadłbym na ten pomysł, gdybym nie fascynował się malarstwem Bruegela.

Oprócz malarstwa inspirowała cię także literatura. Otwarcie przyznajesz, że przewijająca się przez twój film para sprzedawców zabawek przypomina duet Don Kichota i Sancho Pansy.

Cervantes doskonale wiedział, że gdy zestawisz ze sobą wizjonera i sceptyka, automatycznie sprowokujesz masę zabawnych sytuacji. Lustrem, w którym przeglądają się moi bohaterowie jest jednak nie tylko "Don Kichot", ale i stare, poczciwe komedie duetu Stan Laurel - Oliver Hardy. Jest coś ujmującego w tej dwójce nieudaczników, którzy bez przerwy próbują wspinać się po kolejnych szczeblach społecznej drabiny, ale za każdym razem widowiskowo z niej spadają.

Niektórzy porównują komizm twoich filmów także do humoru Monty Pythona. Uznajesz to za komplement?

Jeśli mam być szczery, niekoniecznie. Monty Python mnie bawi, ale gdy dłużej się nad tym zastanawiam, często mam wrażenie, że ich ekscentryczny dowcip tylko pozoruje głębię, a w rzeczywistości bazuje na stereotypach i komunałach. John Cleese właściwie jest dobry, ale cała reszta mu nie dorównuje… Mój Boże, zdajesz sobie sprawę, że właśnie skrytykowałem właśnie Monty Pythona? Mam nadzieję, że ich fani nie złapią mnie teraz w ciemnej uliczce.



Skoro tak dobrze idzie ci szarganie świętości, to może zapytam teraz o Ingmara Bergmana. Jaki jest twój stosunek do słynnego rodaka?

Gdy studiowałem w szwedzkiej filmówce, Bergman był tam kimś w rodzaju "nadrektora". Każdego roku musieliśmy więc pojawiać się u niego w gabinecie i wysłuchiwać uwag na temat naszej pracy. Traf chciał, że trwała akurat ta okropna wojna w Wietnamie, a ja gorliwie uczęszczałem na antyamerykańskie demonstracje i filmowałem je pożyczoną ze szkoły kamerą. Bergman, o czym rzadko się dziś wspomina, był zatwardziałym prawicowcem. Gdy więc dowiedział się o moim zachowaniu, wpadł w szał.  Oczywiście wezwał mnie na dywanik i zagroził: Jeśli jeszcze raz zauważę, że angażujesz się politycznie, osobiście dopilnuję, by twoja kariera była skończona!

Zabrzmiało groźnie. Jak zareagowałeś na takie ultimatum?

Wzruszeniem ramion. Dziś pewnie umarłbym ze strachu, ale wtedy miałem zaledwie 24 lata, byłem bardzo pewny siebie i zbuntowany przeciwko autorytetom. To ostatnie zostało mi zresztą do dziś. Tak jak i brak specjalnego szacunku dla Bergmana. Facet zrobił z 50 filmów, z których mogę znieść tylko trzy: "Milczenie", "Personę" i "Gości Wieczerzy pańskiej".

"Egzystencjalne..." to przykład filmu mocno autorskiego. Czy możesz z ręką na sercu powiedzieć, że zrealizowałeś go zupełnie tak jak chciałeś?

Jeśli ktoś chciałby sprawić mi przykrość, powinien powiedzieć, że nie jestem perfekcjonistą. Doszedłem już do takiego etapu w życiu, że gdy nie mam pieniędzy, by nakręcić jakąś scenę tak jak chcę, to po prostu zawieszam produkcję i czekam aż zdobędę fundusze. Ogłaszam wszem i wobec: nienawidzę kompromisów!  Zbyt często zgadzałem się na nie w życiu, by nie wiedzieć jak wielki sprawiają ból.

Naprawdę nie ma od tych wyjątków żadnej reguły?

Jak być może wiesz, zdarza mi się czasem realizować filmy reklamowe. Nie wtrącam się wtedy do sloganów, bo przywykłem już do tego, że są po prostu bezdennie głupie. Cały czas muszę jednak zachowywać pełną kontrolę nad obrazem.



Domyślam się, że twoja skrupulatność widać już na planie. W jaki sposób zdarza ci się ją manifestować?

Jeden z profesorów w szkole filmowej powiedział mi kiedyś: Cała sztuka polega na znalezieniu odpowiedniego miejsca, w którym postawisz kamerę. Wtedy wydawało mi się to efekciarską pedanterią. Myślałem sobie, że skoro masz film w głowie to i tak z łatwością przystosujesz otoczenie do swojej wizji. Dziś, po latach, bez wątpienia przyznaję jednak rację profesorowi.  Gdy jestem na planie, potrafię godzinami przestawiać kamerę i szukać jej odpowiedniego ustawienia aż poczuję, że znalazłem ten jeden punkcik, na którym od początku mi zależało. Brzmi to pewnie dziwnie, ale zaręczam, że komfort, który wówczas uzyskuję jest wart wszelkich poświęceń.

Skoro mowa o technice, zamieniłeś  starą kamerę na model cyfrowy. Jesteś zadowolony z tej decyzji?

Jeszcze jak! Początkowo byłem wobec cyfrówki nieco podejrzliwy, ale szybko pozbyłem się wątpliwości. Przy starszych typach kamer musiałeś oddawać materiały do laboratorium i dopiero po jednym dniu zyskiwałeś dostęp do efektów własnej pracy. Teraz natomiast wystarczy kilka sekund i już wiesz, czy nakręciłeś właśnie arcydzieło, czy kompletne gówno.

Te zmiany nie wpływają jednak na tempo twojej pracy. Między "Do ciebie, człowieku", a "Egzystencjalnymi..." minęło aż 7 lat. Co właściwie robiłeś przez ten czas?


Przez trzy i pół roku czekałem na fundusze, co jakiś czas kręciłem kolejne sceny i pilnowałem, by nie wybić się z rytmu, nie stracić kontaktu z filmem. A w międzyczasie? Sam nie wiem, dobre pytanie… Żeby mieć z czego żyć zrealizowałem parę filmów oświatowych, które nie mają jednak nic wspólnego z tym, czego poszukuję w kinie.



Powróćmy więc jeszcze na chwilę do tematów, które cię pasjonują. Twoi aktorzy mają zwykle kamienne twarze, wygłaszają swoje kwestie w sposób pozbawiony ekspresji. Skąd bierze się ta zamierzona sztuczność?

Inspirują mnie pod tym względem aktorzy japońskiego teatru nō, ale przede wszystkim cyrkowi klauni. Imponuje mi spokój z jakim znoszą na scenie wszystkie upokorzenia i niepowodzenia. Wydaje mi się, że - choć mało komu przychodzi to do głowy - w walce z udrękami codzienności jesteśmy do nich bardzo podobni.

Pierwsza część twojej trylogii - "Pieśni z drugiego piętra" z 2000 roku - była interpretowana jako film o Apokalipsie. Podobne wątki daje się odnaleźć także w "Egzystencjalnych...". Jak przez te 14 lat zmienił się twój sposób myślenia o końcu świata?


Pewnie spodziewasz się po mnie teraz dowcipnej puenty, ale będę musiał cię rozczarować. Całkiem serio uważam, że jesteśmy dziś tak blisko Apokalipsy jak nigdy dotąd. Zauważ jak napięta jest sytuacja polityczna na świecie. Zagrożenie może przyjść z każdej strony, niekoniecznie od Rosji bądź krajów arabskich. Mało kto mówi choćby o Dalekim Wschodzie. A przecież mamy tam Japonię i zbrojące się potęgi w rodzaju Filipin czy Malezji. Trzeba być bardzo ostrożnym. Wystarczy jeden fałszywy ruch i wszyscy możemy zniknąć, ot tak.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones