Relacja

WENECJA 2017: Rodzinne porachunki

autor: , /
https://www.filmweb.pl/article/WENECJA+2017%3A+Rodzinne+porachunki-124753
Za nami pokazy kolejnych filmów walczących na Lido o Złotego Lwa. Łukasz Muszyński zobaczył świetne "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri", podczas gdy Piotr Czerkawski zwiedził równie dobrą "La Villa".

***


Sama przeciw wszystkim (rec. "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri")

Na drodze prowadzącej do miasteczka Ebbing w stanie Missouri stoją trzy niewykorzystywane od dekad tablice reklamowe. Użytek postanawia z nich zrobić dopiero Mildred Hayes (Frances McDormand), której córka została zgwałcona i zamordowana przez nieznanych sprawców. Na kolejnych planszach zrozpaczona matka z wyrzutem pyta miejscowego szeryfa Billa Willoughby'ego (Woody Harrelson), dlaczego policji wciąż nie udało się wykryć i aresztować bandytów. Billboardy mają wzbudzić w mundurowych poczucie winy i wstyd, zadać rany wypielęgnowanej męskiej dumie, zmusić do działania. Choć na efekty prowokacji nie trzeba długo czekać, nie do końca pokrywają się one z zamiarami bohaterki.


Nowe dzieło Martina McDonagha jest dokładnie tak samo dziwne jak jego tytuł. "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri"? Brzmi jak zapis w księdze wieczystej, a nie nazwa filmu, którego nie możecie przegapić! Twórca rewelacyjnego "In Bruges" (odmawiam używania durnego polskiego tłumaczenia) zawsze lubił jednak droczyć się z widownią. Jego znakiem rozpoznawczym stało się przecież swobodne przenikanie konwencji filmowych, nastrojów oraz emocji. Jedni powiedzą, że "Billboardy" to współczesny western o ostatniej sprawiedliwej mierzącej się z "nieprawością samolubnych i tyranią złych ludzi". Inni, że to nieobliczalna czarna komedia. Ktoś jeszcze dostrzeże tu egzystencjalną z ducha opowieść o nieznośnym poczuciu pustki oraz żałobie po stracie ukochanej osoby. Każde skojarzenie będzie słuszne, każdy trop dokądś nas zaprowadzi.

Tym, co czyni ten film wyjątkowym, jest jednak empatia twórcy. McDonagh może puszczać oko do kinomanów, zderzać śmiertelną powagę z groteską, ale na końcu i tak najważniejsi są dla niego bohaterowie. Równie wyraziści co niejednoznaczni, ciągnący za sobą bagaż doświadczeń, lęków i wspomnień. Mildred zaciska szczękę i naciera jak czołg, jednak pod tym bojowym pancerzem skrywa poczucie humoru i współczucie. Willoughby sprawia wrażenie twardogłowego służbisty, ale w rzeczywistości to wrażliwy facet, troskliwy mąż i ojciec. Jego podwładny Jason Dixon (Sam Rockwell) jest nadużywającym alkohol, porywczym rasistą i homofobem. Jednak i on nosi w sobie pokłady szlachetności. W postaciach drzemie sporo agresji, która raz na jakiś czas eksploduje w scenach przemocy. Mimo to nie sposób pozbyć się wrażenia, że w opowiadanej przez McDonagha historii triumfuje miłość, a nie nienawiść. Mieszkańcy Ebbing ostatecznie potrafią wznieść się ponad uprzedzenia i animozje, wyciągnąć rękę na zgodę i zatroszczyć się o innych.

Całą recenzję Łukasza Muszyńskiego można przeczytać TUTAJ.


***

Nie ma jak w domu (rec. filmu "La Villa")

Z pozoru nie ma nic prostszego niż realizacja filmu obyczajowego o rodzinnym spotkaniu po latach. Pojawiające się przy tej okazji tematy zawiedzionych nadziei, straconych złudzeń i niespełnionych oczekiwań to przecież dramaturgiczny i emocjonalny samograj. Klęski poniesione ostatnio przez reżyserów formatu Michaela Hanekego i Xaviera Dolanaprzypominają jednak, że sprawa bywa w rzeczywistości znacznie bardziej skomplikowana. Na szczęście Robert Guédiguian doskonale wie, co zrobić, by uniknąć błędów popełnionych przez sławniejszych kolegów po fachu. Świetnie wyreżyserowana "La Villa" pozostaje bardziej wyważona niż histeryczny "To tylko koniec światai zabawniejsza od humorystycznego na siłę "Happy endu".


Guédiguian rozpoczyna swoją fabułę od mocnego uderzenia. Oto nestor bogatego francuskiego rodu, podczas pobytu w swej letniej rezydencji, niespodziewanie dostaje wylewu. Na tę wieść rzadko widujący się krewni przybywają do posiadłości, by obserwować ostatnie chwile papy, a zapewne i przypilnować ustaleń dotyczących jego pokaźnego testamentu. Wbrew pozorom, "La Villanie staje się jednak kolejną, ostrą satyrą na antyburżuazyjną hipokryzję. W miejsce Bunuelowskiej z ducha zajadłości, reżyser prezentuje subtelność bliską Ericowi Rohmerowi.

Tak jak często robił to twórca "Mojej nocy u Maud"Guédiguian przygląda się bohaterom oddalonym od miejsca swego zamieszkania i codziennych obowiązków. W takich warunkach reżyser zyskuje możliwość, by lepiej poznać swoje postacie i bardziej zagłębić się w ich psychikę. Trzeba przyznać, że "La Villa" dostarcza sporo materiału do podobnych analiz. Wśród rezydentów tytułowej posiadłości znajdują się postacie tak barwne jak starzejąca się aktorka, obsesyjnie zafascynowany nią krewniak oraz atrakcyjna dwudziestoparolatka przeżywająca kryzys związku ze znacznie starszym profesorem. Rzeczony belfer (wyśmienita, warta wszelkich nagród rola Jean-Pierre'a Darroussina) okazuje się zresztą zdecydowanie najciekawszym okazem tej ludzkiej menażerii i kradnie show, gdy tylko pojawia się na ekranie. Joseph ujmuje pogrążonym w depresji, boleśnie samoświadomym obserwatorem rzeczywistości, którego ironiczne komentarze spokojnie mogłyby wyjść spod pióra Woodyego Allena.

Całą recenzję można przeczytać TUTAJ

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones