Wywiad

WYWIAD: Andrzej Wajda o spotkaniu sztuki ze śmiercią

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/WYWIAD%3A+Andrzej+Wajda+o+spotkaniu+sztuki+ze+%C5%9Bmierci%C4%85-55278
Kilkanaście dni temu w sklepach pojawiło się wydanie DVD z najnowszym filmem Andrzeja Wajdy pt."Tatarak". Mistrz polskiego kina łączy w nim wątki z opowiadań Jarosława Iwaszkiewicza i Sándora Márai'ego z niezwykle intymnymi wspomnieniami Krystyny Jandy dotyczącymi śmierci jej męża Edwarda Kłosińskiego

W wywiadzie udzielonym dla Filmwebu Wajda opowiada o duchach i pracy nad filmem, a także tłumaczy, dlaczego lubi przenosić na ekran opowiadania Iwaszkiewicza. "Tatarak" to trzecie, po "Brzezinie" i "Pannach z Wilka", spotkanie reżysera z twórczością wybitnego pisarza.


Nie myślał Pan nigdy, aby w dowodzie osobistym obok zawodu reżyser dopisać jeszcze "egzorcysta"?

Andrzej Wajda: Egzorcysta? Ale w jakim sensie?

Przecież bohaterami większości Pana filmów są duchy. Zarówno te wielkie, mające znaczenie dla całego narodu (jak w "Popiołach" czy "Katyniu"), jak i te małe, prywatne – jak we "Wszystko na sprzedaż" czy "Tataraku". Pan próbuje te duchy obłaskawić.

Ale czy to nie jest w ogóle domena sztuki? Oczywiście, że u nas te duchy nabierają innej wyrazistości, bo łączą się z naszymi nieszczęściami narodowymi. Ogromna część naszego świadomego życia to zmaganie się z sytuacją polityczną, która odbiera nam możliwość działania, odbiera wolność - najpierw przez sto lat niewoli, potem przez krótki okres dwudziestolecia międzywojennego, potem pięć lat okupacji i prawie pięćdziesiąt lat zależności od Związku Radzieckiego. I nieustannie, choć duch musi istnieć, natrafia na różnorakie ograniczenia. Myślę, że może w tym sensie wszyscy polscy artyści, którzy chcą odmienić tę sytuację, odwołują się jakoś do tego ducha. Ponieważ nie mamy armat, staramy się, żeby duch przetrwał. Muszę powiedzieć, że polska literatura, a po wojnie polskie kino, w dużym stopniu taką rolę odegrały. Przeszliśmy przez te wszystkie ciężkie lata i zachowaliśmy swoją narodową tożsamość.

Teraz powiedział Pan o narodowych duchach. A co z tymi prywatnymi? Przecież w "Tataraku", który jest po części opowiadaniem Jarosława Iwaszkiewicza, a po części niezwykle intymnym monologiem Krystyny Jandy, próbuje Pan ze swoją aktorką obłaskawić ducha jej męża, zmarłego w ubiegłym roku wybitnego operatora Edwarda Kłosińskiego.     

Jeżeli tak pan myślał, to każdy pisarz oraz niektórzy reżyserzy mogliby nazywać siebie egzorcystami. Oswajaliby człowieka ze śmiercią, niepowodzeniami oraz faktem, że nie wszystko potoczy się tak, jakby tego chciał. W tym sensie, tak. Można by nazwać nas, którzy staramy się odkryć, na miarę swojego talentu, duszę ludzką. Staramy się wesprzeć człowieka, który zawsze żyje w otoczeniu mu przeciwnym. Przeciwna jest przyroda, państwo, często rodzina. Bardzo niewiele rzeczy wspiera człowieka w jego dążeniu i dlatego tematem sztuki są silne charaktery i dążenia. To staramy się wyeksponować, bo wydaje nam się, że to jest jedyna droga, aby człowiek wyznaczał własne perspektywy, przesuwał jak najdalej granice zniewolenia.

Miłość i śmierć to chyba Pańskie dwa ulubione tematy?

(śmiech) No wie pan, "ulubiony" to może nie jest akurat dobre słowo, ale faktycznie te tematy pojawiają się u mnie najczęściej. Powiem panu dlaczego. My, którzy przeżyliśmy wojnę, mieliśmy świadomość, że lepsi, odważniejsi i śmielsi nie przeżyli jej, bo zaangażowali się, zginęli w lesie, w  akcjach albo w Powstaniu Warszawskim. Staliśmy się więc głosem tamtych, którzy głosu już nie mieli. Śmierć nie była dla nas czymś odległym. Nie mówiliśmy sobie, że to się może gdzieś tam kiedyś stać. Śmierć była na każdym kroku. Jednego człowieka zastrzelili przy mnie. Wieźli go bryczką, najprawdopodobniej  na przesłuchanie z jednego więzienia do drugiego. On wyskoczył z tej bryczki i zaczął uciekać. I szedł ulicą taki żołnierz, spojrzał tylko, zrzucił karabin, złożył się, strzelił i trafił zbiega w plecy. Wtedy zobaczyłem, że w każdej chwili każdy może być zlikwidowany.

Pamięta Pan swoje pierwsze spotkanie z Edwardem Kłosińskim?  Ponoć o mało nie wylał go Pan z posady szwenkiera na planie "Brzeziny", ponieważ miał problemy z obsługą głowicy korbkowej.

Edwarda przywołał ze szkoły filmowej robiący zdjęcia do "Brzeziny" Zygmunt Samosiuk. Nie ingerowałem w tę decyzję, bo zawsze uważałem, że operator powinien dobrać swoich ludzi. Widziałem jednak, że Edwardowi bardzo trudno szło. Był po prostu strasznie zdenerwowany. Praca szwenkiera wymaga refleksji. Wszystko, co się dzieje, dzieje się szybko i tylko człowiek, który ma w sobie spokój, zdąży uchwycić to, co się dzieje. Ktoś, kto jest nerwowy, nie może tej nerwowości złapać. Kamera nie działa wówczas tak, jakbyśmy chcieli. Mnie zależało na tym, żeby kamera w "Brzezinie" płynęła. Rzeczywiście, był taki moment, gdy zastanawiałem się, czy nie szukać kogoś innego, ale Zyzio pięknie stanął w obronie swojego podopiecznego (śmiech). Obronił go do tego stopnia, że w niedługim czasie staliśmy się z Edkiem Kłosińskim dobrymi przyjaciółmi. Wkrótce powierzyłem mu zdjęcia w jednym z moich najtrudniejszych projektów.

"Ziemi obiecanej"...

A potem zrobiliśmy jeszcze niezwykle ważnego "Człowieka z marmuru", no i "Człowieka z żelaza".

Były jeszcze "Bez znieczulenia" i "Panny z Wilka". Ale potem, w latach 80., Państwa drogi zawodowe się rozminęły.

Edward zaczął pracować o wiele więcej na Zachodzie, w Berlinie. Ja z kolei przez całe życie poszukiwałem różnych ludzi do różnych filmów. Czym innym jest "Ziemia obiecana", czym innym jest "Wesele" albo taki film jak "Człowiek z żelaza", który powstaje in statu nascendi – wtedy, kiedy te wydarzenia polityczne mają miejsce.

Pierwsza wersja scenariusza "Tataraku" powstała wiele lat temu...

Jeżeli chce się robić filmy polityczne, to od czasu do czasu, aby nie stać się maniakiem tego gatunku, trzeba poszukać jakiejś odtrutki. Iwaszkiewicz jest pod tym względem dobry. U niego polityka nie gra głównej roli. On wolał pochylać się nad życiem i wiedzieć, dlaczego jego bohaterowie żyją. Wyławiać z tego wszystkiego jakąś głębszą refleksję. Film polityczny idzie szybko, bo jest agitacyjny i musi poruszać widownię. A przy dziełach w rodzaju ekranizacji Iwaszkiewicza nie trzeba się z niczym śpieszyć, tylko przyjrzeć się temu, co jest dookoła. I tekst "Tataraku" wywarł na mnie duże wrażenie dawno temu.

Z tego, co Pan mówi, wynika, że "Tatarak" był odtrutką na "Katyń".

Po "Katyniu" zrozumiałem, że jeżeli mam dalej robić filmy, to muszę szukać innego świata. Problem polegał wyłącznie na tym, że "Tatarak" jest krótkim opowiadaniem. Żeby nie wiem jak się starać, to opowiadanie nie może wyjść poza 40 minut. A film musi mieć przynajmniej półtorej godziny. Od samego początku myślałem, że jeżeli mam wprowadzić drugą część, to muszę uzmysłowić widzowi, iż ja się po latach spotykam z Krystyną Jandą, iż robię ten film dla postaci, którą ona gra. Na drugą część były różne pomysły. Miałem inne opowiadanie, które też się nie dawało powiększyć do całego metrażu. Jego bohaterem był aktor, ale równie dobrze mógł stać się aktorką. Jednak w momencie, gdy Krystyna Janda dała mi do przeczytania swoje wyznanie, problemem stało się dla mnie tylko to, czy ona zdecyduje się to powiedzieć przed kamerą.

"Tatarak" był pierwszym od 27 lat filmem, przy którym pracował Pan z Krystyną Jandą.

Dosyć dawno żeśmy się ze sobą rozstali, ale w międzyczasie ona starała się jakoś odnaleźć nie tylko jako aktorka, ale i w ogóle osobistość świata kultury, który otworzył się, gdy nastąpiła wolność. Jestem wielkim zwolennikiem jej decyzji, że znalazła miejsce w swoim teatrze. Ten teatr gra to, co ona chce. Krystyna ma stałą widownię czekającą na jej kolejne przedstawienia. Tyle teatrów bierze pieniądze od Państwa, ale tylko Krysia potrafi zrobić przedstawienie za darmo na MDM-ie. Niektórzy ludzie widzą pierwszy raz aktorów na własne oczy, dowiadują się, że takie przedsięwzięcie w ogóle jest. Myślę, że jej działalność społeczna jest w jakimś sensie zakotwiczona w tych filmach, które razem zrobiliśmy.

Córka Jarosława Iwaszkiewicza stwierdziła jakiś czas temu, że jest Pan najlepszym adaptatorem twórczości jej ojca. Ponoć w Pańskiej relacji z pisarzem były "dobre fluidy". Skąd się one brały?

Może to się brało stąd, że obaj byliśmy bardzo zajętymi ludźmi. Ale wielkie w Iwaszkiewiczu było to, że on potrafił się odnaleźć w chaosie  wydarzeń i obowiązków wynikających z pełnienia funkcji prezesa literatów. Iwaszkiewicz potrafił znaleźć taką izolację dla siebie, żeby napisać o tym, co się dzieje tuż obok. Jechał do Rzymu albo leciał na Sycylię po to, żeby napisać, co się dzieje w Brwinowie między zwykłymi ludźmi. To mnie zachwycało. Ponieważ brakowało mi czegoś takiego w moich filmach, szukałem materiału literackiego, w którym mógłbym to znaleźć. Wydawało mi się, że dobrze jest spotkać się z takim niespiesznie, ale za to dokładnie obejrzanym światem.  

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones