Relacja

Widzieliśmy w Gdyni "Różę" Wojciecha Smarzowskiego

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Widzieli%C5%9Bmy+w+Gdyni+%22R%C3%B3%C5%BC%C4%99%22+Wojciecha+Smarzowskiego-74473
"Róża", wbrew subtelnemu tytułowi, zwala z nóg. To wielka Historia, choć poza-podręcznikowa, prywatna, nieutrwalona w powszechnej świadomości. Konkurentom trudno będzie przebić Wojtka Smarzowskiego.

Nad Festiwalem w Gdyni unosi się jakaś strasznie mocna potrzeba "dziania się". – Coś się dzieje w Piekiełku? Gdzie się coś dzieje? – pytają wszyscy wieczorami i przenoszą się z jednego klubu do drugiego, jakby gdzie indziej miało być zupełnie inaczej. I podobnie, seansom filmów, w większości z kategorii "ok, ale...", towarzyszy atmosfera oczekiwania na coś wyjątkowego, co wreszcie zlikwiduje poczucie niedopełnienia. Jednak pointa okazuje się w tym roku na Festiwalu wcale nie czechowowska – nuda zostaje cudem przełamana. Wreszcie STAJE SIĘ. Sala, wypełniona do ostatniego miejsca na schodach, zamiera w poruszeniu. Brawa rozlegają się dopiero pod koniec napisów.

"Róża" to przeżycie intensywne i brutalne, ale atakujące widza w innym stylu niż wcześniejsze filmy Smarzowskiego. Nie ma tu nadrealizmu "Domu złego", szczypty groteskowości "Wesela", formalnej zabawy z "Małżowiną". Smarzowski jest do bólu realistyczny i traktuje swoich bohaterów nad wyraz poważnie – tak, jak na to zasłużyli, bo ich losy były więcej niż ciężkie.

Jest schyłek II Wojny Światowej. Żona Tadeusza, granego przez Marcina Dorocińskiego, zostaje zgwałcona i zastrzelona w ruinach miasta przez niemieckich żołnierzy. Ginie również kompan Tadka. By wypełnić jego ostatnią wolę, mężczyzna udaje się na Mazury do wdowy po nim. Wojna się kończy, ale to, co dzieje się wokół, trudno nazwać pokojem. Nadchodzą czasy w klimacie trochę pionierskie, jednocześnie okrutne. Władza ludowa, tutaj o twarzy prostaka jakiegoś jej lokalnego reprezentanta, zaprowadza swoje porządki. Rosyjscy żołnierze, dzika zbieranina przysłana z najdalszych zakątków imperium, wyprawiają wszystko, na co im przyjdzie ochota: gwałcą kobiety, grabią chłopów i oczywiście piją na umór. Niemcy mają zostać wysiedleni. Polacy przybyli z Kresów zajmują opuszczone gospodarstwa. Ale film pokazuje jeszcze jedną nację, wprowadzając problematykę słabo u nas rozpoznaną: chodzi mianowicie o Mazurów, którzy tak do końca nie czują się Niemcami. Chcą zostać na ziemi przodków, nawet kosztem upodleń. Bo oczywiście komuniści nie wprowadzają rozróżnienia na Mazurów i Niemców – wszystkich klasyfikują jako wrogów klasowych: rodziny SS-manów i zwolenników Hitlera.  



Dość skomplikowane i hermetyczne tło historyczne dodatkowo zostało przedstawione niełopatologiczne: z zewnątrz nie tak łatwo będzie się w nim rozeznać. W tych okolicznościach rozwija się z trudem, w wielkich bólach i wbrew traumatycznym doświadczeniom obojga miłość Tadka i Róży. Ich codzienne trudności w pewnym momencie zaczną przekraczać zdolności tolerancji przeciętnego człowieka. Reżyser wraz ze scenarzystą Michałem Szczerbicem nie mają litości: gdy już nam się wydaje, że wreszcie nadejdzie przynajmniej jakaś pozorna normalność, zło dopada bohaterów znowu, ze zdwojoną siłą. Jednak nie sprawia to wrażenia, że twórcy pastwią się nad bohaterami bez powodu. W ten sposób, jakkolwiek patetycznie by to zabrzmiało, składają hołd grupie nieprzedstawionej, zapomnianej: tych z tyłów frontu, którym nie stawia się pomników i których groby, jeśli jeszcze gdzieś są, to w opłakanym stanie. Choć powojenne gwałty nie są tematem w ogóle nierozpoznanym w kinie, to w "Róży" uderzają bezkompromisowością podejścia reżysera. Mazurka, kobieta – podwójne wykluczenie Róży (rewelacyjna Agata Kulesza) okazuje się zbyt dużym balastem, by znaleźć sobie miejsce w powojennej, nowej Polsce. Jednak widz, koniec końców, zostaje z Tadeuszem – szlachetnym i niezłomnym. Rola wymagała talentu Dorocińskiego, by taką niemal krystaliczną postać uczłowieczyć. Prócz zakończenia, jak dla mnie już zbytnio idealistycznego, nie ma tu fałszywych nut. Całość domyka fantastyczna, minimalistyczna muzyka Mikołaja Trzaski.



W pierwszym odczuciu "Róża" to film dość klasyczny. Dopiero w pewnym momencie nagromadzenie nieszczęść okazuje się w nim zupełnie nietypowe. Pod tym względem obraz trochę przypomina "Szczęście moje" Siergieja Łoznicy, w którym ludzie również stali się bestiami i znikąd nie było ratunku, ale jednocześnie wchodziliśmy w nim w klimat oniryczny. Smarzowski nie daje nam takiej furtki bezpieczeństwa, nie pozwala poczuć się komfortowo, daje za to odczuć z całą mocą prawdziwość opowiadanej przez siebie historii. I dopiero pod koniec delikatnie zmienia styl, pokazując ostrze, wprowadzając bardziej współczesne elementy formalne. Tymi kilkoma zdecydowanymi odstępstwami od gatunkowej normy potwierdza swoją wielką klasę reżysera, który rozwija się we wspaniały, nieprzewidywalny sposób.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones