To czy polska premiera "Łowcy" po 3 latach od światowej była właściwym wyborem jest kwestią sporną. Z jednej strony nadaje się on na duży ekran ze względu na piękne zdjęcia Tasmanii, które raz po raz podkreślają jak wspaniale wygląda tamtejsza przyroda. Z drugiej, sposób prowadzenia akcji jest typowy dla kina telewizyjnego. Nie znajdziemy tu porywającej formy, ani żadnych sugestywnych scen. To jedynie nieźle wykorzystana opowieść, która jeśli już budzi w widzu refleksje, to prawdopodobnie dlatego że takie było zadanie książkowego oryginału.
Daleki jestem jednak od skreślania "Łowcy". Z początku wszystko jest okrutnie przewidywalne (twardy najemnik przejdzie przemianę dzięki uroczym dzieciom i ich matce), lecz z czasem zacząłem zauważać żelazne zalety tego dzieła.
Pierwszą z nich mamy na widoku niemal bez przerwy. Willem Dafoe to zdecydowana czołówka jeśli chodzi o amerykańskich aktorów. Na innym kontynencie nadal czuje się on świetnie: grając zagubionego, rozdartego wewnętrznie drania zdecydowanie wie co robi. O dziwo nieźle spisała się także dziecięca obsada, zostawiając w tyle Frances O'Connor (której się chyba wydawało że gra w komedii romantycznej) oraz Sama Neilla (on jest w porządku, ale dostała mu się płaska postać, w dodatku goszcząca na ekranie jakieś 10 minut).
Drugą zaletą, są wspomniane zdjęcia. Dawno nie widziałem tak świetnie sfotografowanych terenów Australii. Czasami operator zupełnie zapomina o fabule i zatapia nasze oczy w otaczającej przyrodzie. To prawdziwa uczta.
Trzecia kwestia to zakończenie. Niby można je przewidzieć jakieś 15 minut przed puentą, ale z perspektywy czasu jest ono rewelacyjne. Nie chodzi mi tu o ostatni, ckliwy kadr, ale o to co dzieje się wcześniej. Pomysł jak zamknąć tą historię jest zmyślny i na pewno przyspieszy nasz oddech. Na pewno jest ono daleki od banału, którym karmił nas twórca z samego początku.
"Łowca" dostaje u mnie zawyżoną 7. Nie jest to rewelacja, ale na pewno nie będziecie żałować czasu spędzonego w kinie. Zwłaszcza że trzy powody które wymieniłem wystarczą by uznać seans za udany.
15 minut przed puentą? Hmm, puenta to chyba coś nie umiejscowione konkretnie w czasie, to raczej efekt pewnego zabiegu. Zazwyczaj na końcu ale funkcjonuje raczej poza końcem.
Film dobry choć znający polską nazwę tego zwierzęcia (wilk workowaty), bardziej zresztą przystającą do fizjonomii (taki duży pies), muszą na chwilę przestawić swoje przyzwyczajenie na angielszczyznę oryginału.
Przyroda Tasmanii jest piękna, nic wspólnego z australijskimi pustyniami. No i warto pamiętać, że miejscowych Aborygenów biali wyniszczyli o wiele wcześniej niż ostatniego wilka workowatego.
Okropnie zaspoilerowałeś ewentualnym czytelnikom. Tak więc:
SPOILERY
Zabójstwo wilka było najlepszym co mógł zrobić bohater. Wiedział że korporacja która go wynajęła jest w stanie zrobić wszystko by złapać zwierzę, więc po prostu je zastrzelił. W ten sposób zadał cios ekosystemowi i pracy wszystkich, których w ostatnim czasie pokochał, co później opłakiwał. Lecz wiedział że już nikomu więcej nie stanie się krzywda. Co jak co, ale to było bardzo logiczne.
Niestety raczej nie jest to logiczne:
1) nie był to tylko jeden ostatni wilk (było co najmniej kilka, gdyż torbacze żyją krótko, a widziano te wilki w okolicy często i od wielu dziesięcioleci), więc zabijanie tylko jednego nie jest załatwieniem problemu.
2) niszczenie ciała wilka było niepowetowaną stratą dla nauki. Jeżeli chciał zrobić na złość korporacji to wystarczyło przekazać to ciało najbliższemu uniwersytetowi.
3) nie było dokładnie wyjaśnione w filmie, dlaczego korporacja koniecznie chciała próbki ciała martwego wilka. Dlaczego nie całego, żywego osobnika?
4) Zabicie wilka nie rozwiązywało konfliktu między lokalną społecznością i ekologami. Chodziło przecież o ogólny konflikt o ochronę przyrody, a nie tylko ochronę wilka.
Z powodu tych sprzeczności logicznych obniżyłem ocenę filmu.
1. Ale jedyny którego lokalizację znano.
2. Ciekawa uwaga. Niemniej chyba nasz bohater nie miał do końca marzeń o rozwijaniu nauki. Raczej chciał się pozbyć problemu i znalazł najprostszą drogę ku temu. Bez strachu że ktoś przechwyci ciało wilka gdy będzie wracał lub że pracownicy owego uniwersytetu mogą zostać przekupieni. Były inne wyjścia, ale jedno było 100% pewne.
3. Niejako jest. Wytwarzał on jakąś toksynę i na niej głównie zależało korporacji.
4. Cóż: tego konfliktu nie dało się rozwiązać. Gdy tylko zginęli Lucy i Sass, naturalne że zażegnanie tego konfliktu nie było już tak istotne dla bohatera. Sam zaś nie mam najmniejszego pojęcia czemu w ogóle zabójstwo wilka miałoby się z tym łączyć.
Nielogiczności nadal nie widzę. Jedynie sprzeczność poglądów z poglądami bohatera.
Pozdrawiam :)
Zasadniczo się z Tobą zgadzam. Nielogiczność nadal jest, tylko masz rację, że to bohater sam był nielogiczny i miał prawo być głupim i głupio działać. Korporacja RedLeaf też była kompletnie głupia, bo żywy egzemplarz wilka był po prostu bezcenny i mogli na nim zarobić znacznie więcej, niż na jakichś tam hipotetycznych próbkach toksyny.
W sumie to racja, że każdy bohater filmu ma święte prawo być głupim. Ale mnie się to nie podobało, a zabicie i zniszczenie ciała wilka było tak idiotyczne, że nie ma na to uzasadnienia (oczywiście mogło się jednak tak zdarzyć, bo głupota panuje w realnym życiu niestety wszędzie).
Miejmy nadzieję, że tak się nie stanie w realnym życiu. Szanse na odnalezienie żywych wilków tasm. ciągle istnieją (chociaż niewielkie). Było to zwierzę nocne, bardzo płochliwe i ostrożne i dlatego może się gdzieś ciągle na Tasmanii ukrywa przed poszukiwaniami.
Pozdrawiam :)
Co do ostatnich trzech zdań. Wieloletnie ekspedycje poszukiwawcze nic nie dały. Legendy, że ktoś tam gdzieś widział zawsze będą tylko legendami. Prawda jest taka, że oficjalnie uznany jest za wymarłego.
To nie jest prawda. Zwierzęta bardzo płochliwe jest ogromnie trudno zaobserwować na dużym obszarze. Sam się o tym przekonałem, kiedy przed samochodem rok temu przebiegła mi samica dropia z pisklętami (a to podobno ptak od wielu lat oficjalnie wymarły w Polsce).
Jeśli mowa o gatunku Drop Zwyczajny, to nawet w wikipedii pisze, że obecnie do Polski zalatuje. Gatunek rzadko spotykany, objęty ochroną to trochę inny temat niż ssak ostatnio widziany na wolności i w niewoli w 1936 roku. To, że miejscowi jeszcze w latach 60-dziesiątych widzieli tropy, jak sam wiesz, nic nie dało. Wieloletnia ekspedycja nie znalazła a tropu ani śladu Tasmańczyka.
Zalatuje to nie znaczy, że gniazduje, a ja widziałem samicę z pisklętami.
Tasmania jest słabiej zaludniona, znacznie więcej tam lasów i pustkowi, więc i obserwacja musi być trudna. Istnienia tego wilka na 100% nie można wykluczyć.
Wiele jest przypadków ponownego odkrycia zwierząt uznawanych za wymarłe, np. takahe.
A czytaliście może o tym w jaki sposób zginął ostatni Wilk workowaty w ZOO?
Czytałem że przez głupotę i nieumiejętność opieki nad zwierzętami pracowników tego zoo był to rok 1936 więc wtedy ze zwierzętami raczej obchodzono się kiepsko inne czasy.
Przez to że pracownikom zoo nie chciało się zamykać tych zwierząt na noc do boksów ocieplanych wilki te po prostu marzły i cierpiały z zimna.