Jedyna refleksja jaka przyszła mi po tym filmie. Mianowicie: lepiej być docenianym za życia -jak Angel- pławić się w bogactwie i chwale, by po śmierci nasze prace uznano za bezwartościowe, czy może cierpieć niedostatek i odrzucenie za życia, by po śmierci (załóżmy przez wiele lat) być wzorem, ikoną? Jak np. Esme, czy van Gogh?
I jedno i drugie do d..y. Przy czym drugie trochę bardziej do d..y niż pierwsze.
Myślę że lepiej być szczęśliwym i umrzeć szczęśliwym. Do tego nie potrzebne jest ani bogactwo ani sława. Nawet ludzie są niepotrzebni, bo to stan umysłu:) Niestety do osiągnięcia nie łatwy bo człowiek ma wkodowane że tylko inni ludzie mogą dać mu szczęście.
Angel mimo bycia "głupią dziewuchą" była szczęśliwa. Niestety do czasu konfrontacji swoich wyobrażeń z rzeczywistością. I to się dla niej źle skończyło.
Esme chyba nigdy nie był szczęśliwy. I to się dla niego też nie najlepiej skończyło.
Morał z tego taki, że chyba ludzie często tak mają, że wiążą się z osobnikami najmniej dla nich odpowiednimi.