Szczerze? Oglądałam ten film dzisiaj po raz wtóry (bodajże ósmy, dziewiąty)! Dla mnie jest on
tuż obok "Yes Man" z Jimmem Carreyem jednym z najcudowniejszych, lekkich filmów na
smutki i stres związany z pracą. Ogląda się przyjemnie, raz po raz chichocząc pod nosem.
Nie jest to może arcydzieło współczesnej kinematografii, film posiada wiele słabych stron,
jednakże mimo to polecam obejrzeć w chwilach spadku formy. W prosty w odbiorze sposób
film przypomina o wartościach, o których często zapominamy w pogoni za rzeczami typowo
przyziemnymi, pozwala oderwać się od ziemi i pomarzyć w taki prosty, dziecięcy, niemal naiwny
sposób. Film potrafi tchnąć powiew świeżości w rutynę codziennego życia.
Jeśli miałabym przytoczyć ulubioną scenę, to szczerze powiedziawszy byłoby to trudne. Wiele
scen jest naprawdę wartych przytoczenia, np. Arthur w Batmobilu, Susan uwięziona pod
magnetycznym łóżkiem, licytacja z samym sobą przez Arthura w domu aukcyjnym, leżenie na
podłodze Dworca Centralnego i podziwianie sufitu z Zodiakiem, podarowanie Hobson
wielkiego, pluszowego misia, Arthur w sklepie ze słodyczami umazany cukierkami na całej
buzi etc. Takie niby banalne sceny, ale do mnie jak najbardziej przemawiają i wywoluja
przynajmniej uśmiech na twarzy.
A! I przyznam, że ronię za każdym razem przynajmniej jedną łezkę podczas oglądania filmu, gdy
Hobson umiera... Ta bezradność Arthura w tamtym momencie bardzo do mnie trafia. Tak
często sama czuję się bezradna i zagubiona, gdy coś nagle ulega nieprzewidzianej zmianie.
Film po prostu piękny w swojej prostocie :)
Pragnę nadmienić, że nie jestem żadnym znawcą kina, a moja opinia jest jak najbardziej
subiektywna. Piszę z punktu widzenia ludzi podobnych do mnie, którzy kochają lekkie kino po
pracy, czy męczącym dniu na uczelni! I obiecuję sobie, że dziś wieczorem obejrzę oryginał z
bodajże 1981 r. Jestem bardzo ciekawa pierwotnej koncepcji tego filmu!