W porównaniu do poprzednich jego westernów, to akurat arcydzieło. W przeciwieństwie do Navajo Joe, czy Django ten film jest pozbawiony tych wszystkich wyjętych z realizmu głupot. Tutaj bohater nie jest połączeniem asasyna z gier i Chucka Norrisa jak Navajo Joe, nie jest połączeniem Terminatora z Chuckiem Norrisem, jak w przypadku Django. Tutaj nie ma tych głupot, co w poprzednich filmach, które kłują w oczy i psują, jak np. absurdalnie wyjęta z praw fizyki i biologii scena z Navajo Joe z ratunkiem pojmanego indianina. W tym filmie jest po prostu historia i to do tego ciekawa i oryginalna. Brawa dla reżysera, ale także dla niezawodnego włoskiego kompozytora. Genialna muzyka.