i nie ratuje go ani legendarny Orson Welles, ani Rita Hayworth. (Która, nawiasem mówiąc, jako aktorka jest tu tyle warta, że ładnie wygląda i zgoła nic poza tym.) Przez sentyment dla klasyki kina obejrzeć można - ale lepiej nie nastawiać się na jakąś rewelację.
Z przyjemnością obejrzałam zdjęcia 50 najlepszych polskich aktorów na Twoim blogu. Dzięki.
A cod do "Damy z Szanghaju", cieszę się, że Ci się podobała. Ale może powinieneś popracować trochę nad swoją tolerancją?
piszesz bzdury i tyle. o kwestia tolerancji w tym wypadku niczego nie zmienia!. Ten film nakręcony dzisiaj nie można by nazwać marnym a co dopiero w 1947 roku!
jo777 ma rację, nauczcie sie i.d.i.oci wreszcie, ze ludzie maja rozne gusta i przestancie byc takimi egocentrykami. ja dalam damie z szanghaju 10/10, ale nie rozumiem, dlaczego mialabym czuc sie urazona tym, ze on ten film nazwal marnym? puknij sie dyskretny.
A co w takim razie z Obywatelem Kane? Skoro ten niezły klasyk ma 10/10 wg Ciebie, to Obywatel Kane ile powinien mieć? 20/10? ;-) Tak sobie oglądam filmy gdzie Welles maczał palce i jak na razie nic nie przebija Obywatela...
U mnie również ma 10/10. Według mnie Dama z Szanghaju jest genialna, ale Kane jest niesamowitym arcydziełem, dla którego jak na mój gust brakuje skali ;) Jeszcze "Trzeciego człowieka" bym wyniosła wysoko, co prawda nie reżyserował Welles(chociaż krążą plotki, że jednak maczał palce), a zaledwie grał, ale kapitalny film, przynajmniej dla mnie.
Ufff, ulżyło mi :). Już sądziłem, że tylko ja jeden nie potrafię dostrzec wspaniałości tego klasyka.
Bardzo lubię stare filmy, klasyczne filmowe konwencje, itp., ale tak czy owak, film powinien czymś przekonywać, choć miejscami dawać wrażenie opowieści o prawdziwych ludziach i zdarzeniach, które mogłyby mieć miejsce. Tutaj wszystko, absolutnie, od początku do końca, było wydumane, sztuczne, teatralne -- tak postaci, jak zdarzenia.
Zgadzam się, że Rita głównie "wyglądała", a nie grała; postać, w którą wcielał się Orson, była zresztą niewiele głębsza -- facet nieby przenikliwy, ale dziwny, bezwolny, szukający chyba guza. Pozostałe postaci karykaturalne.
Tempo narracji nierówne, dziwnie przyspieszone u samego końca, na który upchnięto właściwie cały ciężar zagadki. Samo finałowe spiętrzenie jest zresztą dość chaotyczne pozostawiło mnie z poczuciem pomieszania i niezaspokojenia. Jeśli satysfakcji miał dostarczyć spektakl rozstrzeliwania luster, to... hmm... najwyraźniej Orson Welles celował w innego odbiorcę.