Nie można tego nazwać nawet filmem, gdyż jest to przypadkowy mniej lub bardziej kiczowatych scenek. Słoneczna pogoda bez ostrzeżenia zmienia się w burzę, dzień w noc...
Jedyne plusy: naprawdę dobra oprawa muzyczna, dobra oprawa wizualna i dobrze dobrani aktorzy.
Fajne porównanie z M jak miłość, bo jak przypadkiem wpadłam na ten film, to cały czas byłam pewna, że oglądam jakiś typowy polski serial...
Mi się najbardziej podobało, jak scenarzyści gładziutko ułożyli sobie fabułę. Już widzę tę burzę mózgów przy pracy:
- Bohaterkę trzeba spiknąć z Zakościelnym.
- No dobra, ale ona ma już chłopaka.
- No to zróbmy z niego bydlaka, wiem! niech ją zdradzi!
- Dobra!
- A co z Kożuchowską?
- No ona będzie mało sympatyczna, starsza i brzydsza od głównej bohaterki.
- To za mało
- Wiem! To niech okaże się amoralną, plugawą oszustką czyhająca na karierę bohaterki!
- Świetne!
Ach, gdyby w życiu było tak prosto, a wybory miłosne były tylko między białym a czarnym...
Szkoda, bo film w swoim zamysle o zdesperowanej bezrobotnej humanistce, która nagina swoje zasady dla przysłowiowego chleba, mogłaby być ciekawa (a na pewno na czasie). Zakościelny mógł już zostać tym ochroniarzem, bo tak to zrobiła się z tego tak mdła historia o księciu z bajki i niesfornym kopciuszku, że... ech. Tylko na koniec stadka jednorożców i tęczy zabrakło.
Przecież takie zakończenie wymagało by od twórców kreatywności, może na poziomie gimnazjum, ale zawsze...
Ta ociekająca tandetą niczym odpustowe pierścionki reklama z podwodnymi światełkami skwitowana słowami "dlaczego nie?" oraz zachwyt nad nią, chyba jednak wystarczy za słitaśnego jednorożca i lukrową tęczę.