To znaczy film nie jest zły, ma kilka świetnych momentów, Clint i Amy Adams tworzą całkiem fajny duet ojciec-córka. I w sumie to mógłby być solidny film... ale kładą go 2 rzeczy. Po pierwsze - reżyseria. Nie wiem, czemu Clint sam tego nie wyreżyserował, tylko oddał stołek jakiemuś totalnemu amatorowi. Ten cały Lorenz to się nadaje do kręcenia odcinka "Na wspólnej", a nie filmu z Eastwoodem, Adams i Goodmanem. Po drugie - kto wtrynił tutaj tego lalusia Timberlake'a?! Koleś nie dość, że katuje mnie swoim jęczeniem w radiu, to jeszcze musi mi psuć swoją lamerską "grą" film z Clintem. Naprawdę, ten cienias miałby być byłym bejsbolistą?! I jeszcze miałby zauroczyć taką "kobitę" jak Amy Adams?! Przez niego wahałem się, czy nie obniżyć filmowi oceny do 6/10. Ale ze względu na Clinta, Amy i solidną końcówkę ostatecznie naciągnąłem do 7/10.