Nie wiem jak to jest, ale 90 procent horrorów które obejrzałem były beznadziejnie słabe.
Tymczasem to nawet nie jest w gruncie rzeczy pełnokrwisty horror a jest autentycznie przerażający.
Trudno powiedzieć co w tym filmie jest takiego, wydaje mi się że sam fakt iż historia i wydarzenia dotyczące Singera są z pozoru zwyczajne i nie mają żadnej drugiej głębi, tymczasem w "tych" momentach atmosfera nagle zmienia się błyskawicznie z sielanki w rzeczywisty koszmar.
Zupełnie nie tak jak w typowych horrorach w których cały czas mozolnie buduje się atmosferę, bądź też zasypuje tanimi screamerami i epatuje przemocą, tutaj mamy normalne życie normalnego faceta, który po prostu w najmniej oczekiwanych momentach stacza się po ekstremalnie stromej równi pochyłej prosto w otchłanie piekła.
Wyobraźcie sobie taki motyw, zwyczajny dzień, idziecie na pocztę, a tam w rogu pomieszczenia siedzi ten charakterystyczny dla filmu szamoczący się w drgawkach koleś ze szmatą naciągniętą na łeb. Do dzisiaj mam dreszcze.
A mnie nie przestraszy6ł, nie nazwałabym go horrorem. ;) W przeciwieństwie np. do "Psychozy". Dziwne. :D
Podpisuję się pod wszystkim, straszył zgoła inaczej od wszystkich innych horrorów, klimat był tak gęsty, że działały na mnie nawet pozornie neutralne momenty, jak spojrzenie babsztyla w metrze, lub krzyk Jezzie. Film świetnie mną zmanipulował, że razem z Jacobem wypatrywałem wszędzie demonów.