Nie znoszę, kiedy filmowa przemoc jest przedstawiana w tak obłudnie moralistycznej lub pseudo-moralistycznej formie.
Nie no po takiej mieszance też spędziłbym niezapomniane chwile na tronie. Ja to jem osobno :D
Owszem, dlatego że siłą rzeczy nie dostrzegłem w „Drive” żadnej wartości. Sam film i zawarty w nim pseudo-moralistyczny pretekst do przemocy wydał mi się równie hipokrycki, jak cała polityka Stanów Zjednoczonych – bezwiednie do głowy przychodzą mi frazy takie jak „war on terrorism”. Z tych samych powodów nie cierpię również między innymi obrzydliwego „The Deer Hunter” o złych Wietnamczykach i biednych, niewinnych Amerykanach.
Nie oznacza to oczywiście, że mam zastrzeżenia do filmowej przemocy jako takiej. Uwielbiam przykładowo „Scarface” Howarda Hawksa z 1932 roku, szczególnie uwielbiam go za ten brak moralizatorskich usprawiedliwień i sentymentalności odnośnie przemocy, którą ukazuje.
Szukasz w tym filmie rzeczy których nie zawiera. "Pseudo-moralistyczny pretekst do przemocy" - Pretekstem do przemocy była obrona bliskiej osoby i żadnego moralizatorstwa w tym nie było. Gdyby iść tym tokiem myślenia, to każdy film gdzie ktoś zabija inną osobę w czyjejś obronie, trzeba by ocenić na 2. A swoją drogą na taką ocene to zasługują filmy a'la "Stary Gdzie Moja Bryka". "Drive" za samą plastyczność wykreowanego obrazu, zasługuje na przynajmniej 5. Każda ocena poniżej tego znaczy, że film jest mniej niż przeciętny, a to oczywista bzdura.
Dziwnym trafem nie tylko ja doszukałem się takich cech. Dwóch znakomitych krytyków, Michael Phillips z „Chicago Tribune” i A.O. Scott z „New York Times”, dostrzegają w „Drive” to samo, co ja. Pierwszy napisał: „Before long, and then with grinding relish, «Drive» becomes one garishly sadistic set piece after another”, drugi: „«Drive» is somber, slick and earnest, and also a prisoner of its own emptiness, substituting moods for emotions and borrowed style for real audacity”. I tak, nadal twierdzę, że „Drive” jest kolejnym głupim amerykańskim filmem – wyłącznie lepiej opakowaną wydmuszką. W dużej mierze dlatego praktycznie straciłem zainteresowanie współczesnym kinem amerykańskim, dochodząc do wniosku, że prawie sto procent tamtejszych produkcji kierowane jest do mało rozgarniętych dziesięciolatków.
Widzę, że wielką wagę przywiązujesz do ocen (swoja drogą, ocenianie sztuki w formie cyfr czy gwiazdek to również amerykański wymysł). Nie przejmuj się, nie znoszę wszystkich filmów, które Ty oceniłeś na 9 lub 10 (z wyjątkiem „Nosferatu”).
Wprawdzie nie słyszałem o czymś takim jak „Stary, gdzie jest moja bryka?”, ale wcale mnie to nie dziwi, ponieważ już sam tytuł brzmi wymownie. Takie produkcje znajdują się jednak daleko poza kręgiem moich zainteresowań.
Co do rzekomej «plastyczności» „Drive”: widziałem co najmniej kilkaset filmów (głównie nieamerykańskich), które pod względem formy biją go na głowę.
To po co oglądasz, a przede wszystkim oceniasz filmy, które jak sam napisałeś "Nie leżą" ci? Ja nie znosze bełkotliwych, "głupio-mądrych" filmów Jima Jarmuscha. I co, mam je wszystkie z góry na dół ocenić na 1 albo 2? Nie. To po prostu kino dla innego odbiorcy. Oceniając je w ten sposób zrobił bym im krzywdę bo na takie oceny pewnie nie zasługują. Tak jak "Drive" nie zasługuje na ocene 2.
1. Niby skąd miałbym z góry wiedzieć, że „Drive” nie będzie mi się podobać? Doszliśmy teraz do konkluzji, że oceniamy tylko to, co nam się podoba, w imię idiotycznej zasady: „If you don't have anything nice to say don't say anything at all”.
2. To, jak bardzo przeżywasz tutejsze oceny filmów jest przezabawne. Czy naprawdę ktoś zwraca na to uwagę? W ten sposób można deliberować bez końca, i to nadaremno. Ty oceniłeś „Sweeney Todd” na trójkę, ja – mimo że w ogóle nie jestem wielbicielem Burtona – oceniłbym ten film nieco wyżej. Tylko co z tego wynika?
Lepiej zacznij się modlić, żebym nie zmienił zdania i nie ocenił „Drive” na jedynkę.
3. Filmy Jima Jarmuscha należą do „bełkotliwych, głupio-mądrych” (widziałeś chociażby jego „Dead Man”?), podczas kiedy bezmózdzy bohaterowie „Drive”, którzy nie mają absolutnie nic do powiedzenia, a jedynie emanują przemocą równie bezmyślną jak oni sami, wzbudzają sympatię i zainteresowanie – cóż, nie mam więcej pytań.
Good night and thank you.
"Truposz" to największa abominacja jaką nakręcono. Jeszcze napisz, że doszukujesz się w niej jakichś metafor.
Ach tak? Jaką nakręcono w ogóle, kiedykolwiek? Nie sądzę, żebyś widział aż tyle filmów.
Owszem, doszukuję się. Powiem więcej: mógłbym całą książkę o tym napisać, jednakże takie publikacje poświęcone "Dead Man" istnieją już od dawna.
Wiem, że istnieją :) Tak jak i fankluby tej "smuty" gdzie dyskutują o "głębi" tego pokracznego dzieła. I nie boli mnie, że dla ciebie to pełna dycha. Ja obejrzałem i parsknąłem śmiechem. Ale nie oceniam, bo wiem, że nie jest to "moja bajka".
Jeśli cie to pocieszy to daje temu filmu trzy gwiazdki, jedno słoneczko i pół serduszka. Jak już się zorientowałeś drwię z arbitralnych numeryczny i innych ocen filmowych.
New York Times to żydowska gazeta cos jak wyborcza ,a ich poziom recenzji jest powszechnie znany. Glosno bylo o ich interpretacji Dark Knight Rises ,gdzie Wayne to byl zly kapitalista który zapomnial o czeku dla domu dziecka ,a Bane to wspanialy komunista ideowiec ,tylko film ma przestrzegać przed istota komunizmu czyli ekstremą i zbrodniami choć czynionymi w dobrej wierze. Dla zydokomuny z NYT ,Bane jest protagonista ,a Batman antagonista. To chyba wszystko wyjaśnia.
W pełni przyznaję Ci rację co do „New York Times”, tylko że… niby co w dzisiejszych mediach, polityce i sztuce nie jest żydowskie, zwłaszcza w Polsce? Co gorsza, praktycznie tylko to trafia do szerszej dystrybucji...
Ale recenzje A. O. Scotta bardzo cenię – pisze z erudycją i wnikliwością, ponadto włada dobrym stylem, a to wszystko jest niezwykle rzadkie we współczesnym świecie krytyki, gdzie prawie sto procent «recenzentów» (zwłaszcza w Polsce!) potrafi jedynie posiłkować się durnymi frazesami w rodzaju: „ten film wciąga”, „świetna reżyseria, doskonałe zdjęcia, piękna muzyka, rewelacyjne aktorstwo”.