Tematyka jest na tyle interesująca, że pewnie kiedyś sięgnę po literacki pierwowzór, jednak wykonanie filmu stoi na średnim poziomie. Efekty specjalne mają swój urok - niezawodna mgła, cudacznie kolorowe rozbłyski i światła przy deszczu meteorytów. Nawet wygląd roślin nie razi w oczy. Jedyne co mnie wyraźnie rozbawiło to katastrofa samolotu. Ale na resztę można spokojnie przymknąć oko.
Niestety film sam w sobie jest chaotyczny i pourywany. Akcja przenosi się z Londynu do Paryża, później do Hiszpanii - i gdyby bohaterowie o tym nie mówili, albo nie przejeżdżali obok rozpoznawalnych zabytków kompletnie by mi to uszło uwadze. Przeskoki i brak jakiejś ciągłości odrobinę psują seans. Wątek pary uwięzionej w latarni morskiej jest strasznie powierzchowny, słabo nakreślony i zbyt fragmentaryczny. Również rozterkom moralnym bohaterów poświęcono stosunkowo mało uwagi. No i samo zakończenie, jakby robione na siłę.
Szkoda, bo początek był całkiem klimatyczny i zapowiadał dobry film w klimacie postapokalipsy. Bohater walczący o przeżycie w świecie zabójczych roślin i ślepców chcących wykorzystać widzących do swoich potrzeb, ale także innych widzących o niekoniecznie przyjaznych zamiarach - czego chcieć więcej? Co nie znaczy, że "Dzień Tryfidów" jest filmem złym. Ogląda się przyjemnie i można wybaczyć potknięcia, ale przydałby się zdolniejszy reżyser i scenarzysta.