Seria z Damonem to rasowe kino akcji bez większych niedoróbek, świetnie zagrane i zrealizowane, w którym kolejne sceny zaskakują, a tempo wydarzeń wgniata w fotel. W porównaniu z tymi filmami „Dziedzictwo Bourna” wypada słabiutko, choć obraz zrealizowano poprawnie i z pewnością dostarcza pewnej dawki rozrywki. Za dużo tu bełkotu na temat wirusów, komórek, chromosomów itd. To oczywiście znany skądinąd rodzaj tandetnego wypełniacza, który ma na celu wywołanie efektu rozdziawionej gęby widza – ignoranta, przy braku pomysłu twórców na stymulowanie napięcia innymi zabiegami. Niestety mnie to bardzo razi (chyba wszystkich dojrzałych widzów). Jeżeli spotykam się z takimi tanimi chwytami w dziedzinie informatyki, w której orientuję się zdecydowanie powyżej przeciętnej, to od razu kończę seans. Tu jakoś wytrzymałem. Film można obejrzeć, ale nie oczekujcie zbyt wiele.
"DZIEDZICTWO..." to komiks w najgorszym tego słowa znaczeniu tj. zupełnie oderwany od rzeczywistości. Aż trudno uwierzyć, że napisał je autor trylogii o Jasonie, Tony Gilroy. To był film o jakichś... mutantach. Wmawiał nam, że agenci pokroju Jasona Bourne'a to laboratoryjne szczury poddawane jakimś chemicznym eksperymentom i dzięki temu zamieniają się w doskonałe maszyny do zabijania. Takie Kapitany Ameryki.
"Jason Bourne" powraca na Ziemię. To znów agent po prostu doskonale wyszkolony, bystry, sprytny, niewzykle inteligentny, doskonale wykształcony, radzący sobie z elektroniką, pojazdami, bronią palną, walką wręcz.
Dla mnie to pomieszanie matrixa z terminatorem. Za dużo s-f . Film zmienia się nagle w parodię gatunku. Jeremy Renner też pasuje na agenta jak świnia do siodła.