Dziś już nie dla każdego.
No i ten rodzaj humoru... to nie będą wybuchy śmiechu. Co najwyżej melancholijny półuśmieszek.
Dla mnie arcydzieło do dziś Każde zdanie, każda fraza i gag to niemalże perełka z której można się nieźle ubawić i które weszły na stałe do kanonu
No to podpowiedz mnie oraz paru innym z ograniczonym poczuciem humoru: które dokładnie frazy oraz które dokładnie gagi pozostały aż takimi perełkami, że do dziś nieźle bawią? Choć kilka przykładów, please?
To ja się wtrącę do rozmowy :)
Mnie rozśmieszyła do rozpuku rozmowa z hmm "kloszardami".
Oprócz tego zagubione siewniki do tej pory wywołują uśmiech na mojej twarzy. A ileż było scen na komisariacie.. :)
A reszta to tak jak napisałeś: melancholijny półuśmieszek który jest przecież oznaką przyjemności czerpanej z seansu
Podpisuje się obiema łapkami, " że tak powiem ... ;)
Scena, w której Ciapała wpada do celi kasiarza i każe mu się rozbierać a ten zaczyna sypać, każdorazowo bawi mnie wręcz do łez :)
Dałem 8 ale w sumie nie wiem czy przypadkiem dzieła Pana Chmielewskiego tym sposobem nie krzywdzę.
Każdy aktor, bez wyjątku, który brał udział w tworzeniu tej perełki zasługuje na pieśń pochwalną lub chociażby fraszkę;)
Dziwi mnie trochę postawa @Filmu_Polskiego, który mając tak piękny login, filmu polskiego po prostu nie lubi.
A może zamiast pastwić się nad biedą Ewą, najwyższy czas powrócić do korzeni, posmakować "Ireny do domu, Żona dla Australijczyka czy chociażby Męża swojej żony" i starać się poczuć w nich pasję a nie tylko naftalinę.
"Dziwi mnie trochę postawa @Filmu_Polskiego, który mając tak piękny login, filmu polskiego po prostu nie lubi."
Przedsiębiorstwo Realizacji Filmów Film Polski wyprodukowało dotąd kilka tysięcy pełnometrażowych filmów kinowych. Seriali i innych produkcji telewizyjnych nie licząc. Tego wszystkiego nie da się pamiętać a co dopiero lubić in gremio.
" posmakować "Ireny do domu, Żona dla Australijczyka czy chociażby Męża swojej żony" i starać się poczuć w nich poczuć w nich [...] nie tylko naftalinę"
W socrealistycznej "Irenie" naftalinę czuć bardzo. W pozostałych dwóch wymienionych tytułach ciut mniej.
Socrealistyczna to była "Przygoda na Mariensztacie". "Irena do domu" bardziej nawiązuje do komedii przedwojennych, np. "Czy Lucyna to dziewczyna" z dodaniem realiów współczesnych. Świadczy o tym choćby dobór aktorów - plejady gwiazd międzywojnia.
Oczywiście, że ten film nie jest dla każdego, docenią go fani surrealistycznych klimatów.
Dialogi uważam, że do dzisiaj bawią, przyznam, że uśmiałem się na scenie, gdy kelner baru zaczął przepraszać Piotra za niezamierzonego kuksańca w tylną część ciała.
Należy też docenić czarno-białe zdjęcia, które tworzą magiczną atmosferę filmu.
Nie zgadzam się ani trochę.
Film jest piękny, wspaniale zrealizowany. Praca kamery, zdjęcia, scenografia, KLIMAT - to wszystko bije na łeb to, co widzę w nowych polskich filmach.
Do tego pomysłowa, świetnie poprowadzona fabuła, piękna Barbara Kwiatkowska i humor, który spowodował, że ostro śmiechałem, a nie uśmiechałem się melancholijnym uśmieszkiem.
No to ja już widzę, że musiałbym teraz zainicjować całą dłuższą serię krótkich pytań - w celu uzyskania podobnie lakonicznych, ogólnikowych odpowiedzi. Zatem dam sobie na wstrzymanie.
Zatem to Twój post z okolic godziny 14:00 był na serio, zaś ten wcześniejszy, z okolic godziny 02:00 - był gryząco ironiczny?
Wybacz, nie zorientowałem się. Nie okazałem się zbyt lotny, albowiem myślałem, że było odwrotnie.