Zmęczyłam pierwsze dwadzieścia minut, po czym okazało się, że „Facet” to całkiem niezły film. Jeśli już przywykniemy do jego konwencji (ciąg obrazków zamiast spójnej fabuły) i do maniery wypowiadania dialogów zamiast ich mówienia (co jest o tyle łatwiejsze, że jednak część aktorów rzeczywiście gra), zapomnimy o przypisaniu gatunkowym (bo nie komedia i nie romantyczna), to stwierdzimy, że film porusza sporo aktualnych, w dodatku ciekawie zasygnalizowanych tematów, z najważniejszym: jak dziś być dorosłą kobietą.
Jasne, widzę minusy tej produkcji: przede wszystkim jest to typowy debiut, w którym scenarzystka umieściła zbyt wiele – z wielu wątków można byłoby spokojnie zrezygnować. A z drugiej strony prześlizgujemy się nad życiem zawodowym, rodzinnym i uczuciowym bohaterki w tempie, które nie pozwala ani na zrozumienie, ani na empatię. Każdy „były” Zosi to materiał na osobną opowieść, a dostaliśmy zamiast tego skecze.
Plusy są na pewno dwa. Po pierwsze – temat: nie pamiętam filmu o dojrzewaniu dziewczyny do takiej samodzielności, w której znajdzie się miejsce dla mężczyzny pomnażającego wewnętrzne zasoby kobiety, a nie czerpiącego z nich. Po drugie – muzyka, co prawda czasem zbyt nachalna, ale finałowa piosenka to całkowicie zrekompensowała. Zdaje się, że podziękowania należą się Czesławowi Mozilowi.
A w ogóle to szkoda, że na podstawie tego materiału nie powstał serial… Życie Zosi, o którym dowiadujemy się ze strzępków informacji, było znacznie ciekawsze niż to, co nam pokazano.