Film ma specyficzny, bardzo wciągający klimat. Od momentu wyjścia astronauty na planetę, film staje się enigmatyczny, a my jako widzowie stopniowo odkrywamy tajemnicę kultu bohatera. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie celowa (?) absurdalność filmu. Wygląda to trochę jak pójście na łatwiznę, przynajmniej z mojej strony. Bo przecież łatwiej pokazać coś niezrozumiałego i przejść do następnej sceny, niż próbować to później wytłumaczyć. Przykład: Scope otwiera szafkę nr. 450 po czym bezgłowy trup łapie go za gardło i dusi. Reakcja bohatera? Dusi się, później udaje mu się uwolnić i koniec wątku. Po co ta scena? Buduje klimat, odrealnia sytuację, zmusza do myślenia, ale jest nie konsekwentna. Taka sama sytuacja ma miejsce z urwaną ręką policjanta.
Od momenty trupa i chwilę później zepsutego, paskudnego jedzenia, miałem wrażenie, że oglądam film zainspirowany "Ubikiem" Dicka.
Niestety sam Olbrychski, aktor o bardzo dyskusyjnym talencie, w tym filmie zachowuje się jak gdyby był świeżo po lobotomii. On nie potrafi wczuć się w rolę, niestety był nijaki przez cały film. Już w czwartej minucie filmu prezentuje jakąś głupkowatą minę, to nie jest jego naturalny wyraz twarzy, on po prostu tak to zagrał.
Linia fabularna jest w porządku, choć zakończenie debilne.
Styl filmu trochę kuleje, nie ma tu tej jednolitości co np. w O-bi O-ba
Miło mi się go oglądało, ale za dużo elementów do mnie nie przemówiło.