Spodziewałem się odtwórczej chały w stylu zupełnie nieudanego remake'u "Koszmaru z ul. Wiązów" - tymczasem okazało się, że Rob Zombie nakręcił autorską reinterpretację nie tylko samego "Halloween", ale i tego filmu jako emblematu gatunku. To "Halloween" na miarę początku XXI wieku - zamiast nieludzkiego zła bez twarzy, mamy milczącego człowieka w masce. Obydwa filmy można czytać psychoanalitycznie, o ile jednak u Carpentera mamy do czynienia z powrotem wypartego (Verleugnung), u Zombiego wyparte, czyli krzywda, Familienroman , ostateczna negatywność są wyrażone nie poprzez figurę, ale poprzez powrót Realnego. Włosy, stopy, dłonie Michaela, jego oczy nadają grozie korporealny wymiar. W opowieści nie ma w zasadzie nikogo, kto nie stałby się w taki, czy inny sposób ofiarą. O ile też u Carpentera potwór został wytworzony przez maszynerię pragnienia, o tyle Zombie umieszcza całość w continuum społeczeństwa klasowego, rozwarstwionego, w rzeczywistości konkretnej opresji.
Ale chyba trochę za bardzo się rozpisałem.
Wszystko byłoby ok,gdyby nie to,że Zombie przedstawił Myersa jako chłopca z patologicznej rodziny,który pewnie ze względów uchybień psychicznych spowodowanych takim a nie innym zyciem-zaczyna zabijać rodzinę.Ta wersja odbiera grozę całej postaci.Przecież Michael Myers dlatego przerażał dziesiatki lat coraz to nowe pokolenia,dlatego,że bez jakiegokolwiek czynnika zewnętrznego pewnego wieczoru złapał za nóz i zabił siostrę i to było właśnie przerazajace,tym bardziej,ze osoba Myersa powstała na kanwie prawdziwych chorych ludzi,którzy nie rozrózniaja dobra i zła,a co gorsza życia i smierci.
Pozdrawiam.