Tego typu filmy trudno jednoznacznie ocenić. To kicz straszny, ale wszystko jest tu zamierzone. Prócz golizny i krwi dostajemy jednak dużo absurdalnego humoru, niektóre dowcipy nawet na poziomie tych z "Nagiej broni". Ostatnie sceny trochę marne, a ceremonia się ciągnie. Mimo mnóstwa wad, to jednak film z gatunku "tak zły że aż dobry" i dużo lepiej się na nim bawiłem niż na przekombinowanej "Oponie".
Mi też humor kojarzył się z "Nagą bronią", a to lubię. Jak na tego typu nisko-budżetówkę, bardzo przyjemnie się oglądało. Lepszy od filmów Davida DeCoteau, w których również grała Linnea Quigley.
Też miałem takie skojarzenia. Zwłaszcza w scenie z barmanem, jak detektyw mówi z offu: "Postanowiłem pokazać zdjęcia zaginionej. Najpierw pokazałem zdjęcie Samanthy. Potem zdjęcie piły, które wydarłem z gazety u Sally. Bezskutecznie. Na koniec pokazałem jak robić zajączki na ścianie. Nic nie dotarło do tego faceta." :D