Wszystko w tym filmie wydaje się być pomysłową prowokacją. Począwszy od doboru skandalistki, Marianne Faithfull do roli (z początku) poczciwej babci, przez alternatywną muzykę w tle, aż po formę. Gdy "Irina Palm" się zaczyna, miałem przed oczyma przykład typowego wyciskacza łez z cyklu "prawdziwe historie". Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że reżyser specjalnie przyjął taką konwencję, by później szerokim łukiem omijać stereotypy znane z dramatów obyczajowych. Zupełnie innego rozwoju wydarzeń można było się spodziewać. Ale to już musicie zobaczyć sami.
"Irina Palm" to dzieło z założenia skromne, świetnie zagrane i niesamowicie satysfakcjonujące. Nie wszystkich, przez wzgląd na wydźwięk filmu, lecz musicie przyznać że reżyser umie wodzić za nos widza.
Warto.
Właśnie ze względu na Marianne Faithfull - byłą skandalistkę, kobietę po przejściach, która po tych przejściach zaczęła nagrywać świetne płyty - obejrzałem ten film. Nie zawiodłem się. Podpisuję się pod tym, co napisałeś. Film zupełnie niewulgarny, wszystko w klimacie umiarkowanym, historia mało prawdopodobna, ale warto czasem w taką historie uwierzyć.
Całkowicie się z Wami zgadzam. Marianne, reżyseria, muzyka w tle, to wszystko tworzy całość. Dzięki temu film jest inny niż wszystkie. Pochłania widza. A przecież o to właśnie chodzi.