Kiedy Amelia z Forrestem Gumpem zabierają się za "dekonstrukcję mitu", to ja przesiadam się na inny kanał, bo ileż razy można umierać... ze śmiechu. Nie lepiej wypocząć przy "Tajemnicy Szyfru Marabuta", czy "Demonicznym golibrodzie..." - nie pozostawiających naszej bezcennej judeochrześcijańskiej tradycji w tak niezręcznym negliżu?
Niezależnie od tego czy film obraża czyjeś uczucia religijne, czy nie, czy przedstawia fakty czy kłamstwa, jest po prostu cienki, słaby. Gdyby nie w miarę dobra gra Hanksa i bardzo dobra Bettanego byłaby zupełna kicha. Ale co się dziwić, jeżeli scenariusz opiera się na naprawdę słbej książce, nastawionej na szybką sprzedaż.
Nie ma sprawy :) Pamiętam, że jak przymierzałem się do czytania Kodu, to nastawiałem się na coś rewelacyjnego, bo tyle się nasłuchałem o Brownie. Tymczasem rozczarowanie było tak wielkie, że stwierdziłem, że nie tknę żadnej innej książeczki tego pana. Zero napięcia, zero klimatu, nudy. To już Alister McLane, uważany za masowego kowala książek, jest lepszy. Pozdro