niema rola głównej bohaterki z jedną miną.
Myslalem ze tylko mnie sie ten film kojarzy z "Wladca" . Niektore sceny faktycznie klimatem podchodza pod LOTR, ale calosc nie ma co sie do niego rownac ;)
Jak dla mnie starali się zrobić klimat "Władcy.." przez różne wzniosłe teksty typu "zaatakujemy zamek jak fala przypływu!" albo tajemnicze wierszyki o najpiękniejszej i kroplach jej krwi, no ale jak słychać im nie wyszło...
Kiedyś w "Fantastyce" był świetny artykuł autorstwa zdaje się Ziemkiewicza nt fantasy i jej grzechów. Patos, tajemnicze wierszyki czy Wszystkie Nazwy Pisane Wielką Literą to właśnie konwencja tegoż gatunku. Tak to już jest i będzie. Można powiedzieć, że Tolkien, Howard i Le Guin stworzyli podwaliny pod "nowoczesne fantasy", które przecież wywodzi się z podań, mitów i legend istniejących w ludzkiej świadomości od tysiącleci. Od tej trójki wywodzi się sposób narracji, a że zrobili to doskonale, nie ma właściwie możliwości nie nawiązywać w jakimkolwiek stopniu do ich twórczości.
Władcę Pierścieni przypominała bardziej niż wierszyki konna pogoń za Śnieżką przez las. Tylko patrzeć, kiedy wyskoczy jakiś Nazgul ;) Natomiast "wzniosłe teksty i wierszyki" są we WSZYSTKICH dziełach fantasy, z Sapkowskim włącznie...
Tak, ale "zaklęcie" w Ostatnim Życzeniu Sapkowskiego przynjamniej śmieszne było. A wierszyki z tego filmu były tylko pełne patosu i było ich za dużo, żeby budować odpowiedni nastroj.
Poza tym w WP klimat jest budowany stopniowo. Na początku Sam wciąż zachwyca się elfami i kiedy już je widzimy potrafimy to docenić. A tutaj jakis biały jeleń zjawia się ni z gruszki ni z pietruszki i mamy wszyscy ogarniać, że to taki tutejszy Aslan. No chyba jakies background by się przydało.
Po prostu "Śnieżka i Łowca" nie jest dopracowany do końca, najzwyklejsze na świecie dziury w scenariuszu. I tyle. Co przy tym budżecie wydaje się dziwne nieco ;)
W wersjach książkowych LOTR a w szczególności "Dzieci Hurina" patos aż wycieka z kartek. Przyznam się szczerze, że wychowałem się na tzw. hard SF czyli np Clarku, Nivenie, Simaku czy Asimovie. Fantasy tolkienowska przez długi czas była dla mnie nie do strawienia, głównie przez ten przytłaczający patos. Sięgnąłem więc za "Czarnoksiężnika z Archipelagu" Ursuli Le Guin i już było lepiej, może dlatego, że objętość powieści była mniejsza, przez co nie zdążyłem nabawić się depresji ;)) Z małymi wyjątkami, fantasy jako taka jest prawie identyczna bez względu na autorów. jeśli któryś próbuje zrobić opowiastkę lżejszą, to i tak prędzej czy później pojawiają się Wielkie Litery, każdy kamień, drzewo, broń, czy kurde Miejsce-W-Którym-Ktoś-Tam-Przed-Wiekami-Kupę-Robił ma swoje Imię. To wszystko powoduje nieodparte wrażenie, że gdzieś już to widziałem, czytałem, słyszałem... Deja vu, błąd w Matriksie ;)
Najśmieszniejsze jest to, że patos u Tolkiena robi nastrój, a taki sam patos u kogoś innego robi znużenie u odbiorcy ;)
Pozdro!