Staram się zrozumieć opętanie i wszystkie zapędy reżyserskie, ale najwidoczniej brak mi cierpliwości,
bo po seansie odechciało mi się posiadania dziecka i jestem dozgonnie przekonana, że nie powinnam
ich mieć - gdyby moja córka zrobiłaby to samo z widelcem, nie dożyłaby następnego dnia, a nie tylko
"Emily idź do siebie". Jej zachowanie po zniknięciu skrzynki sprawia, że odstawiłabym ją migiem do
matki... na jakieś parę lat.
Wiem, że tu pewnie wiekowo młodsza publiczność, która zamiast o dzieciach myśli o sprawdzianie w
szkole, ale ktoś miał podobne wrażenia?