"Powiedz mi po co jest ten miś ?" "Właśnie, po co ?" "Otóż to ! Nikt nie wie po co, więc nie musisz się obawiać, że ktoś zapyta. Wiesz co robi ten miś ? On odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest miś na skalę naszych możliwości. Ty wiesz, co my robimy tym misiem ? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie – mówimy – to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo i nikt nie ma prawa się przyczepić, bo to jest miś społeczny".

"Kult" to bardzo interesujące połączenie "Widma nad Insmouth" Lovecrafta i teledysku Beatlesów do piosenki "I am the Walrus". Miejsce akcji to neopogańskie miasteczko na najdalszym krańcu chrześcijańskiego świata. Do tego zaklętego miejsca wkracza, prowadzący śledztwo ws. zaginięcia, przedstawiciel Prawa - oficer policji. Reprezentuje on świat chrześcijański, logiczny i nowoczesny (nawet lata samolotem!). W trakcie śledztwa napotyka związanych zmową milczenia mieszkańców krainy zabobonów, zmysłowości i pradawnych guseł.
Film jest, moim zdaniem, niezłą satyrą na hippisowskie komuny w których starano się stworzyć "nowego człowieka". Widać to przede wszystkim w scenach w klasie i w pubie. Gusła połączono ze średniowiecznym karnawałem oddziałującym na najniższe instynkty. Obraz w pewnym momencie staje się wspaniałym festiwalem pogaństwa, rozwiązłości i ludyczej zabawy - zgodnie z lekkim duchem lat sześćdziesiątych.
Ogólnie "Wicker Man" był dla mnie pozytywnym zaskoczeniem. Stosunkowo niewielkimi środkami udało się reżyserowi trzymać mnie w napięciu przez cały seans. No i ta wesoła muzyczka i Christopher Lee w kanarkowożółtym sweterku. Brrrr.