"Kurier" to kolejny film próbujący naśladować klasyki gatunku jak Transporter czy Phone Book, jednak daleka droga przed twórcami.Mimo ze zatrudniono Mickey Rourke i Til Schweiger to nie mieli za bardzo co zagrać, slaby scenariusz, jeszcze słabsze efekty specjalne i zdjęcia.
Film nijaki, bez budowania napięcia, bez naprowadzania widza na kolejne watki, taki o którym nie sposób wiele napisać bo zapomina się o nim zaraz po odbytym sensie..
ja daje 3/10
nudny amerykanski schemat transportera zmarnowane godz na ogladanie gniota
ocena 3
Hehehe - homo homini consulere debet - więc spox - trzeba się wspierać:)
A tak w nawiasie to jest film a raczej filmik The Phone Book ale sam Book wie o czym jest:)
Widzieliście tego SLSa z okładki bo nie zauważyłem tej bryki, ten garniak i tę spluwę ???? Coś przespałem czy zacytowac tu trzeba motyw Z Asterixa
Kiedy patrzę tak, to mnie widać, ale kiedy tak, to już nie. Widać mnie, nie widać ... Pod złym kątem patrzyłem chyba ---BYŁ ???
AAaaa znalazłeś kropka ;-)
NA plakacie jest jeszcze helikopter, broń automatyczna z Bonda , garaniak też lekko odstaje od prezentowanego bohatera
czyli to jednak reżyser z Asterixa
Kiedy patrzę tak(na plakat) , to ..... widać, ale kiedy tak (na film), to już nie. Widać ..., nie widać ...
Niestety racja. Niezmiernie irytujące jest to zatrudnianie znanych aktorów dla samych nazwisk (zwłaszcza tych o sporym warsztacie), kiedy nie daje im się nic do zagrania.
Tutaj wyjątkowo obaj nie mieli kompletnie pola do jakiejkolwiek interpretacji bo role były tak płaskie i papierowe, że scenariusz rozprowadzano chyba w formie karteczki samoprzylepnej z recyklingu.
Do tego jeszcze ten drewniany i potwornie naiwny wątek khem 'miłosny', wplątany w to wszystko na siłę tak subtelnie, że równie dobrze można było dać słoniowi wydziergać sweterek na szydełku.
Czy musi być obowiązkowo w każdej sensacji jakiś kuriozalnie sztuczny wątek pożal-się-boże miłosny? Więcej sensu mają zmieniane co odsłona 'Dziewczyny Bonda'.
Filmy na pierwszy rzut oka wyglądające jak taśmówki produkowane pod sztywne dyktando topornych schematów, budzić mogą jedynie politowanie.
Najwidoczniej nie zwrócono uwagi, że w tytułach produkowanych pod szyldem Luc'a Besson'a jest zachowany dystans, tutaj go zabrakło.
trochę przesadzacie, ma potencjał, jest intryga, tajemnica... tyle że jakoś ch.u.jowo rozwiązana, bo nie załapałem do końca kto dokładnie kim był (czy ten Evil to ten główny bohater czy to ten Maxwell tylko używał tej ksywy). No ale fakt, wykonanie kiepskie, mogli to lepiej sklecić.
A tak na marginesie, zauważyliście jak się włamywał do hangaru po ten samolot, że te nożyce jakoś dziwnie zniknęły ;-] ?
Hym, absolutnie nie dziwią mnie twoje wątpliwości względem rozwiązania całej intrygi, ( nie przepadam za finałami w rodzaju Deus ex machina, wyciągnijmy królika z kapelusza i inszych niestworzonych konfabulacji...) ale w skrócie:
Evil Sivle był przydomkiem Kuriera z czasów gdy parał się zbrodniczym rzemiosłem, a Maxwell (który potem się pod tym przydomkiem niecnie ukrywał) był wówczas jego powiedzmy mentorem i przyjacielem.
Panowie współpracowali, potem popadli w konflikt, rozstali w niemiłej atmosferze (wyszły różne nieciekawe sytuacje: porwanie syna, zdrada, zemsta itp. znaczy jak to na zjazdach rodzinnych zwykle bywa ). Ot ogólnie takie mieszanie dla samego namieszania.
Bo to mistyczne narzędzie było ;) niestety często w filmowych wpadkach ma miejsce takie materializowanie i dematerializowanie przedmiotów... i dlatego zawsze warto inwestować w montażystę o sokolim wzroku żeby potem na ekranie statyści nie biegali w adidasach gdy Rzym płonie a samoloty nie śmigały ponad głowami wojsk Napoleońskich czy Krzyżaków w ujęciach dalekiego planu ;)