PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=7509}
6,8 1 611
ocen
6,8 10 1 1611
6,5 4
oceny krytyków
Major Dundee
powrót do forum filmu Major Dundee

Uwaga - niewypał !!

ocenił(a) film na 4

Na początek bardzo proszę o wyrozumiałość, bo jestem chyba jedyną znaną mi osobą, której film się nie spodobał...



Straszne rozczarowanie.
Pierwszy, wysokobudżetowy film Peckinpaha zwiastował świetne widowisko, zaprawione goryczą, zasnute posępnym mrokiem. Zamiast tego, otrzymujemy mdłe, mało ciekawe i niezajmujące kino trącące banałem, bez dosadnej (jak to można było wywnioskować na początku po komentarzu z offu) puenty.
Dziwna sprawa – film posiada niby wszystkie elementy, z którym można zbudować wielkie kino, ale małe doświadczenie Peckinpaha dało o sobie znać, lub wręcz przeciwnie, ten jeden raz, zawiódł go jego świetny zmysł - obraz rozbity na kolejne sceny nie ma w sobie za grosz dramaturgii, a cały konflikt zostaje zdegradowany do kilku przepychanek, krzywych spojrzeń i banalnych bom-motów wygłaszanych ze śmiertelną powagą przez postaci.

Rzecz to strasznie rozlazła, począwszy od przydługiej ekspozycji (jak można to było zrealizować świetnie i z przytupem pokazuje choćby przypadek „Parszywej dwunastki”), przez kolejne nic nie wnoszące mieszanki wątków (ten kobiecy można sobie było darować, tym bardziej, że niewiasta, jak to zwykle u Peckinpaha bywa, jedyne co ma do zrobienia, to rozłożenie nóg), na trywialnym finale kończąc.
Nawet znakomici aktorzy nie pomogli – tutaj nikt nie staje się lepszy, ani gorszy, nie przejdzie żadnej przemiany i nie wyniesie nic z całego konfliktu, co najwyżej niczym Gary Cooper odjedzie w kierunku zachodzącego słońca.

Nie tego się po Peckinpahu spodziewałem. Ale to moja wina. Tak to jest jak wcześniej obejrzałem kilka jego arcydzieł…

Moja ocena - 4/10

ocenił(a) film na 4
Grifter

Witam,
w pełni się podpisuję pod taką oceną "Majora ...". Uwielbiam Peckinpaha, ale ten film sprawia wrażenie wyjątkowo niedorobionego. Z tego co sobie przypominam Peckinpah nakręcił go w dużo dłuższej wersji, niż ogólnie dostępna. Kazano Mu ją drastycznie skrócić, co zrobiono i, być może, w tym m.in. tkwi powód dla, którego film wydaje się nie do końca "doszlifowany".
pozdrawiam,
Jabu

ocenił(a) film na 4
jabu

No to jest nas dwóch :)

Jeszcze dłuższa wersja? Kurcze, ledwie przeżyłem tą krótszą ;)

Swoją drogą, to jedyny film Peckinpaha (choć nie wszystkie jeszcze widziałem), jaki mi nie przypadł do gustu. Poza tym, patrząc na upartego, jawi mi się jako kopia "Rzeki czerwonej" Howarda Hawksa, tyle, że w każdym aspekcie jest znacznie bardziej poślednia...

Trzymaj się !!

ocenił(a) film na 3
Grifter

Jest was więcej, ten film jest niewiarygodnie słaby. Nie wiem ile realnej kontroli nad filmem miał Peckinpah, a jaki wpływ mieli producenci. Fabuła jest miałka, wątek miłosny wciśnięty na siłę, aktorstwo takie se (poza Harrisem i paroma postaciami z drugiego planu jak Adorf).

jabu

Wiadomo ile minut trwa pełna wersja??

ocenił(a) film na 4
jacekg9

Dobre pytanie. Jednak nie da się na nie odpowiedzieć jednym zdaniem.
Scenariusz napisany przez Oscara Saula (m.in. „Tramwaj zwany pożądaniem”) rozpisany był na 183 min. będąc raczej typową lekką przygotówką.
Jednak Packinpah zaczął kombinować na krótko przed zdjęciami dodając nowe wątki i rozbudowując psychologicznie postacie a nasiliło się to w pierwszym etapie powstawania filmu.
W efekcie finalnie nakręcił obraz długości… 278 min. (4 godziny + 38 min.)!

Kierownictwo studia Columbia zawetowało tak długi czas trwania historii wymuszając na Packinpahu skrócenie filmu (oraz na Hestonie, który – o czym chyba mało kto wie dokręcił ostatnie 15-20% filmu zastępując nieobecnego na planie reżysera, który rozgoryczony, zły, skonfliktowany i pijący od ok. połowy zdjęć na planie – opuścił ekipę „wymyślając wszystkim grupowo i każdemu z osobna a Hestonowi życząc personalnie rychłego zgonu”. Tak, tak – na planie się wiele działo poza kamerą…).

W efekcie ugody powstała bodajże 156 min. wersja, którą puszczono w paru przedpremierowych pokazach. Okazało się jednak, że recenzje są złe a dodatkowo spora ilość krwawych scen redukowała dostęp do kina szerszego widza ze względu na ograniczenia wiekowe.
W związku z powyższym sceny te w większości usunięto w efekcie czego pojawiła się 136 min. wersja rozpowszechniana próbnie w ok. 20 kinach.
Na razie wszystko działo się za zgodą i akceptacją (mniej lub bardziej wymuszoną ale jednak) Peckinpaha, Hestona oraz Breslera (producenta).

Po pierwszych recenzjach krytyków, którzy BEZ WYJĄTKU ocenili film jako jedną wielką katastrofę, Columbia bez konsultowania już swoich kroków z kimkolwiek zatrudniła błyskawicznie dwóch montażystów (co nie bez znaczenia – spoza ekipy). Zlecono im gruntowne przemontowanie obrazu (bez oglądania się na wizje reżyserskie Peckinpaha i Hestona). Przemontowali wszystko wycinając 13 min. materiału. Było w nim kilka scen batalistycznych oraz eksponujących konflikty między konfederackimi żołnierzami a mundurowymi z Unii (w realu – film do pewnego stopnia oparto na prawdziwej inicjatywie z 1862 r. – nie znalazłem śladu podobnych niesnasek między wojskowymi z obu skonfliktowanych armii).

Jak ważny jest właściwy, zaangażowany montażysta, czujący film od początku i obecny wcześniej na planie – niech świadczy fakt, że w powszechnej opinii znawców kina, po tym jak Spielberg zdruzgotany i przeświadczony o fiasku projektu porzucił plan bez kręcenia końcowych scen „Szczęk”, całe przedsięwzięcie uratowała genialna montażystka Verna Fields.
Zamknęła się na 2 tygodnie w studio z jednym asystentem i po wykonaniu tytanicznej pracy zmontowała kapitalnie obraz uważany do dziś przez wielu (w tym także mnie) za kultowy. Bez pomocy i wsparcia Spielberga, który zdruzgotany abdykował na tym etapie od robienia z filmem czegokolwiek. Rzecz się rozniosła po branży i w efekcie podczas najbliższego honorowania Oscarami Verna sprzątnęła Stevenowi statuetkę sprzed nosa.

Heston miał już wszystkiego serdecznie dość i zajął się innymi projektami. Peckinpah i Bresler bezskutecznie protestowali wnosząc iż ten niecały usunięty kwadrans zaburzy historie czyniąc ja nieczytelna. Do dziś trwają spory czy mieli rację czy też raczej suma wszystkich cięć i ingerencji (do czego ja się skłaniam) – zrujnowała film czyniąc go chaotycznym i nieczytelnym w odbiorze.

Bodajże w 2005 r. ktoś chyba wydał na DVD wersję „Majora Dandee” długości 136 min. Reklamowano ją jako „pełną wersję reżyserską”. W świetle faktów sygnalizowanych przeze mnie powyżej wiadomo, że ta deklaracja odbiega od rzeczywistości, niemniej była to faktycznie wersja reżyserska zaakceptowana po negocjacjach przez Peckinpaha.
Ta wersja na DVD była też, jeśli pamięć nie płata mi figli – odrestaurowana cyfrowo. Na pewno ingerowano też w ścieżkę dźwiękową zmieniając ją miejscami radykalnie. Pierwotna, pomysłu i autorstwa słynnego Mitcha Millera była już krytykowana wraz z premierą filmu i wskazywana jako jeden z elementów ciągnących odbiór w dół.

Pełnej, ponad 4-godzinnej wersji najpewniej nigdy nie zobaczymy chyba, ze ktoś wybuduje wehikuł czasu gdyż pousuwany w wyniku dwóch pierwszych ingerencji zdjęcia, z tego co wiem – chyba zaginęły.

Mam nadzieję, że pomogłem.
Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 4
jabu

Super!!
O 'Jaws' nie wiedziałem i szczerze mówiąc pierwsze słyszę o tym. Muszę to zweryfikować, bo brzmi to ciekawie, choć szczerze mówiąc, trudno mi w to wierzyć (w żadnej książce o historii kina nie spotkałem się z takim przebiegiem akcji).
Pozdro!

ocenił(a) film na 4
Grifter

Oj, to może niech się kolega do tej niewiedzy nie przyznaje. :-)
Zwłaszcza jeśli kolega uważa się za fana „Jaws” (ja nim jestem do granic fanatyzmu przy czym jedynkę mogę oglądać bez końca a nawijać o niej i wszystkim co z nią pobocznie związane - nawet o dzień dłużej).

Nie chcę tworzyć off-topicu toteż napiszę w telegraficznym, jak na mnie - skrócie.
Weryfikacja będzie prosta jak włos Mongoła.
Napisano o tym kilka książek i mnóstwo artykułów.

Taki a nie inny „przebieg akcji” opisuje bardzo obszernie Carl Gottlieb (ale nie tylko on) w swojej książce rozkładającej na czynniki pierwsze kulisy produkcji filmu. Mowa o „The Jaws Log”, chyba nigdy w Polsce nie wydanej. Opisującej na 220 stronach problemy towarzyszące trudnej produkcji filmu oraz mało stabilne zachowanie Spielberga podczas zdjęć.
Publikacja wygenerowała tak dużą poczytność, że przypomnę iż Gottlieba (a nie Sacklera czy Benchleya, dystansującego się zresztą do całego pomysłu kontynuacji jako czegoś niewymownie głupiego) zatrudniono także przy pracy nad scenariuszem 2-ki.
Historycy kina nazywają czasami książkę Gottlieba „małą biblią reżysera filmowego”, którą warto aby przeczytał każdy adept planujący iść tą ścieżką (jak moja, nie przymierzając Córka z której jestem z tego tytułu dumny choć pełen niepokojów gdyż reżyserzy to z reguły niezłe szajbusy są).

Pamiętajmy, że to Gottleb finalnie był głównym scenarzystą obrabiającym końcowo scenariusz przez 10 tygodni, także jeszcze podczas filmowania. Nie wiem czy Spielberg nie miał żalu do Gottleba za ujawnienie wielu epizodów okazujących młodego reżysera z niedwuznacznej strony. Myślę, że nie gdyż finalnie „Jaws” stały się hitem na którym wszyscy zarobili a Spielberg zaczął się jawić jako cudowne dziecko kina. W takiej sytuacji łatwiej się przełyka nawet bardzo gorzkie pigułki.
Nie bez znaczenia mógł być też fakt, że Spielberg i Gottlieb byli już na tym etapie przyjaciółmi i to w końcu dzięki, nie tyle protekcji co wstawiennictwu reżysera – Gottlieb, w sumie raczej rozpoznawalny dotąd jako komik i autor tekstów dla stand-uperów znalazł się na planie filmu w charakterze głównego scenarzysty oraz aktora (pojawia się w co najmniej dwóch scenach jako szef lokalnej gazety).
Gottlieb zresztą, jako marynistyczno-ichtiologiczny dyletant wprowadził niechcący do scenariusza filmu garść wpadek. Jego winą jest m.in. to, że Hooper (Dreyfuss) przekonując burmistrza miasteczka o zagrożeniu stwarzanym przez rekina (scena przed plakatem z domalowaną płetwą grzbietową) wspomina, iż „w 1916 było podobnie kiedy to rekin zabił 5 osób”. W rzeczywistości faktycznie 5 osób zaatakowano, ale jedna z ofiar dzięki ofiarnej interwencji brata przeżyła, tracąc jednak przy tym nogę amputowaną później po biodro. Benchley o tym wiedział i podał poprawną cyfrę. Gottlieb wiedząc, ze dzwonią ale nie wiedząc w którym kościele - zmienił ja wprowadzając błąd w oparciu o lekturę gazet przekręcających fakty.
Gottlieb też wprowadził do scenariusza bezsensowny i bezpodstawny zwrot o tym, że „większość ofiar rekinów zaatakowano do 3 m. od brzegu” – czego ekspert Hooper w realu nie tylko by nie potwierdził (a tak robi w scenie kolacji zakrapianej winem u szeryfa poprzedzającej rozprucie złowionego rekina jako domniemanego zabójcy chłopca) ale wręcz by zanegował.
Gottlieb ujawnił też jak Spielberg, ogólnie zdołowany awariami na planie, kpinami ekipy pod swoim adresem oraz planowanym przez nią przemocowym rewanżem na nim (zamierzali Go zaciągnąć na molo i wrzucić do morza) – zwiał łodzią z planu wraz z chimerycznym Dreyfussem przed nakręceniem ostatnich ujęć.
Zapoczątkowało to zresztą zwyczaj praktykowany chyba przez Spielberga do dziś. Proponuję sprawdzić kto od czasu „Jaws” kręci OSTATNIE UJĘCIA w jego filmach. Nie on.

Jeżeli nie chcesz inwestować w „The Jaws Log” (choć dostępna jest chyba darmowa już wersja PDF w sieci) to proszę - sięgnij sobie choćby po najbardziej znaną biografię Spielberga pióra Johna Baxtera.
W Polsce opublikowała ją EUROPA w 1998 r. Przede mną na wyciągnięcie ręki leży wydanie z 2000 r.
Jest tam obszerny rozdział w którym masz wszystko o czym wcześniej i teraz sygnalizuję, zaczynając od zgubnego działaniu stresu jakiemu uległ na planie „Jaws” Spielberg a kończąc na opisie jak to Verna Fields uratowała film.
Możliwe, że nie w przenośni a dosłownie.
W książce jest zresztą zdjęcie montażystki (wkładka między 160-161 str) z podpisem nie pozostawiającym wątpliwości co do roli jaką odegrała względem hitu o rekinie.

Mam nadzieję, że pomogłem.
Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 4
jabu

Pewnie. Dzięki bardzo.
Człowiek cały życie się uczy.
Pozdrawiam!

ocenił(a) film na 4
Grifter

Cieszę się, że coś wniosłem w dyskurs.
Tak - na naukę nigdy nie jest za późno.
Ja też staram się każdego dnia przyswajać coś nowego choć łeb już nie ten co kiedyś i informacje przyjmuje coraz oporniej.
Z wiekiem maleje też zapotrzebowanie na pęd ku wiedzy a rośnie na Święty Spokój.
Ukłony. :-)

ocenił(a) film na 4
jabu

Fajnie, że na FW wciąż piszą tacy pasjonaci kina jak Ty. Dałbym swój głupi łeb uciąć, że o kinie miałbyś więcej do powiedzenia niż ja, więc nisko chylę czoło za wiedzę :)

Też staram się zgłębiać wiedzę o kinie z książek. Niedawno na targu staroci kupiłem sobie dwie z cyklu X Muza (o Kurosawie i Antonionim) - pasjonująca lektura. W Internecie sporo znajdziesz, ale nie aż tyle. W książce masz nawet przedruki recenzji kolejnych filmów z poszczególnych krajów - gdzie na FW, IMDB, czy innej angielskiej wiki znajdziesz taką wiedzą? Papierowy druk jednak niezastąpiony :)

Gratuluję córki. W tym roku na wydział reżyserski przyjęli same kobiety, więc środowisko o laski się rozrosło i dalej rozwija się prężnie, a panie mają w polskim kinie coraz więcej ciekawego do powiedzenia. I bardzo dobrze. Życzę jej powodzenia, choć wiadomo, wybije się jeden osobnik na 100 (niekoniecznie najlepszy). Też miałem kiedyś jednego znajomego, który miał wielkie ambicje na wielkie kino, a skończył jako reżyser i montażysta formatów typu "Alarm" czy innego gówna z TVP, którą zresztą gardzi, ale jak sam boleśnie potwierdził "w kinie się nie odnalazł" i reżyseria widowni w studiu to wszystko co mu zostało.

'Jaws' obok pierwszego 'Matriksa' to film, który obejrzałem najwięcej razy. Około 25, plus minus. Na VHSie kiedyś to zjeżdżałem, a muzykę sobie nuciłem do poduszki. Jeden z tych obrazów, dzięki którym pokochałem kino (numerem jeden jednak zawsze "Cena strachu" Clouzota, który obejrzałem jako 7-latek w TV w cyklu "W starym kinie" i mnie zmiażdżyło doszczętnie). Są takie filmy, że ustawiają cię do pionu i włączają we łbie przełącznik "kocham kino" :)

A propos Peckinpaha - każdy jego film kocham (nie widziałem Elity i Ostermana) - znakomity twórca, niezły pijak i szaleniec. Tylko tego Dundee nie lubię. Kiedyś czytałem o problemach, jeszcze lepiej mi je przybliżyłeś. Rozgrzeszam go, choć film wciąż jest słaby :)

Hej!

ocenił(a) film na 4
Grifter

Jeśli jeszcze coś piszę na FW to wyłącznie ze względu na znajomych i internatów.A FW uważam za serwis upadły.Pod wieloma względami.I już od dość dawna.Pasjonaci kina - mojego pokroju są im zbędni. Dostałem tego rozliczne dowody na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat.Z Córki jestem dumny ale nie dlatego, że poszła na reżyserię.O środowisku polskich filmowców (obecnym, nie dawnym) mam opinię tak złą, że gdybym mógł wpłynąć na Jej decyzję i przekonać Ją do obrania innej linii – zrobiłbym to bez wahania. Wszyscy lub prawie wszyscy moi znajomi z szeroko rozumianej branży filmowej, albo się stoczyli, albo biorą, niszczą swoje związki lub z czasem, także pod wpływem swego środowiska – stają się niezdolni do tworzenia związków lub głębszych relacji.Wiem, że przesadzam, niemniej wcale nie aż tak bardzo.Nie chciałbym aby Córka zagłębiając się w to, również skończyła podobnie.Większość moich znajomych zaangażowanych w kino, podczas prywatnych rozmów wygaduje ponadto takie głupoty (do których mają oczywiście prawo) i prezentuje tak dalece niską wiedzę z szeregu dziedzin, z historią kina włącznie – że rozmawianie z nimi na tematy branżowe przychodzi mi po prostu coraz trudniej…Wolę już na tym wątek zakończyć.Co do niezastąpionych form papierowych to masz we mnie druha.Uważam podobnie i do dziś ubolewam, że kolekcja „Filmów” i „Ekranów” mamy z trzech dekad (1970-1990), ślicznie oprawiona na czarno u introligatora – zaginęła bezpowrotnie skutkiem zaniedbań i rozpadu rodziny. Niemniej i z tych 3-4 tys. książek które mam (choć te o X Muzie stanowią wśród nich promil; żyję z historii wojskowości i militariów) można też wyczytać dużo więcej niż znajdziesz na FW.Co do „Ceny strachu” to jest to film zjawiskowy. Wielu się nim inspirowało i inspiruje do dziś. Przy czym mistrzostwo w stopniowaniu napięcia i jego podtrzymaniu wydobyte tam przez Clouzota – stanowi na ogół dla inspiratorów próg niedościgły.Packinpaha uwielbiam rozumiejąc jak dalece charakterystyczne wzorce wniósł do kina amerykańskiego.Również znalazł wielu naśladowców a jeszcze liczniejszych zainspirował. Niewielu jednak udało się doścignąć Sama w poziomie aranżacji scen akcji (m.in. momentów wymiany ognia) a niemal nikomu – Go prześcignąć.Staram się nie myśleć o Jego człowieczych ułomnościach pamiętając co od siebie dał jako reżyser.Mam tak zresztą z wieloma filmowymi artystami. Np. z ukochanym Robinem Williamsem, który jako aktor podarował mi tuzin zaczarowanych ról a którego jako człowieka nigdy nie chciałbym mieć nawet za sąsiada nie mówiąc już o znajomości czy przyjaźnieniu się.
Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 4
Grifter

FW posklejał mi komentarz likwidując po zapisaniu akapity i wszystkie inne odstępy. Nie zdarza mi się to pierwszy raz i w sumie już przywykłem.
Niemniej bezsilna irytacja każdorazowo na coś takiego się pojawia.
Za brak czytelności przepraszam.
Poniżej wklejam pierwotną wersję:


Jeśli jeszcze coś piszę na FW to wyłącznie ze względu na znajomych i internatów.
A FW uważam za serwis upadły.
Pod wieloma względami.
I już od dość dawna.
Pasjonaci kina - mojego pokroju są im zbędni. Dostałem tego rozliczne dowody na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat.

Z Córki jestem dumny ale nie dlatego, że poszła na reżyserię.
O środowisku polskich filmowców (obecnym, nie dawnym) mam opinię tak złą, że gdybym mógł wpłynąć na Jej decyzję i przekonać Ją do obrania innej linii – zrobiłbym to bez wahania. Wszyscy lub prawie wszyscy moi znajomi z szeroko rozumianej branży filmowej, albo się stoczyli, albo biorą, albo niszczą swoje związki lub z czasem, także pod wpływem swego środowiska – stają się niezdolni do tworzenia związków, tudzież głębszych relacji.
Wiem, że przesadzam, niemniej wcale nie aż tak bardzo.
Nie chciałbym aby Córka zagłębiając się w to, również skończyła podobnie.
Większość moich znajomych zaangażowanych w kino, podczas prywatnych rozmów wygaduje ponadto takie głupoty (do których mają oczywiście prawo) i prezentuje tak dalece niską wiedzę z szeregu dziedzin, z historią kina włącznie – że rozmawianie z nimi na tematy branżowe przychodzi mi po prostu coraz trudniej…
Wolę już na tym wątek zakończyć.

Co do niezastąpionych form papierowych to masz we mnie druha.
Uważam podobnie i do dziś ubolewam, że kolekcja „Filmów” i „Ekranów” mamy z trzech dekad (1970-1990), ślicznie oprawiona na czarno u introligatora – zaginęła bezpowrotnie skutkiem zaniedbań i rozpadu rodziny. Niemniej i z tych 3-4 tys. książek które mam (choć te o X Muzie stanowią wśród nich promil; żyję z historii wojskowości i militariów) można też wyczytać dużo więcej niż znajdziesz na FW.

W temacie „Ceny strachu” to jest to film zjawiskowy.
Wielu się nim inspirowało i inspiruje do dziś. Przy czym mistrzostwo w stopniowaniu napięcia i jego podtrzymaniu wydobyte tam przez Clouzota – stanowi na ogół dla inspiratorów próg niedościgły.

Packinpaha uwielbiam rozumiejąc jak dalece charakterystyczne wzorce wniósł do kina amerykańskiego. Również znalazł wielu naśladowców a jeszcze liczniejszych zainspirował.
Niewielu jednak udało się doścignąć Sama w poziomie aranżacji scen akcji (m.in. momentów wymiany ognia) a niemal nikomu – Go prześcignąć.
Staram się nie myśleć o Jego człowieczych ułomnościach pamiętając co od siebie dał jako reżyser.
Mam tak zresztą z wieloma filmowymi artystami. M.in. z ukochanym Robinem Williamsem, który jako aktor podarował mi tuzin zaczarowanych ról a którego jako człowieka nigdy nie chciałbym mieć nawet za sąsiada nie mówiąc już o przyjaźnieniu się.

Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 4
jabu

Nie musiałeś poprawiać, ogarnąłem bez akapitów. Myślisz, że nie znam FW? Wystarczy mała edycja poprzedniego postu i wszystko zwija. Oczywiście kiedyś działało, ale jak już zepsuli jedną zmianą to nie mogą tego naprawić do dziś. Albo cholera ich wie. Wiadomo, że goście od IT na tym portalu są całkowicie pozbawieni jakichkolwiek umiejętności z korzystania z odpowiednich narzędzi. Najlepszy przykład - kiedyś pewien gość z czerwonym łbem odpowiadający za sprawę techniczną napisał do mnie PW, pytając co u mnie nie działa, bo ponoć żaliłem się na forum. Już pal licho, że ja tam tylko odpowiedziałem na post innego usera i to on żalił się, że mu opcja nie działa, to samo pytanie głównego gościa od funkcjonowaniu tegoż przybytku do zwykłego szaraka wystawiło go na śmieszność. To on powinien widzieć co nie gra, po odpowiednich testach na różnych wyszukiwarkach, a nie pytać userów o to. Ta sytuacja miała miejsce 5-6 lat temu i koleś dalej jest odpowiedzialny za sprawy techniczne, choć ja bym mu nie powierzył nawet wyprawy po bułki do sklepu (na pewno by coś zawalił po drodze). Ten portal nie działa już w żadnym aspekcie – technicznym, merytorycznym, ludzkim. Nędza :)

Nie sądzę, że przesadzasz, choć teraz już i tak jest z pewnością lepiej, wszak kiedyś w amerykańskim kinie to co drugi grał naćpany, a w Polsce każdy pijany tanią wódą. Doskonale wiesz co działo się na planach wielu amerykańskich i polskich filmów, więc nie ma co pisać. A bohema się bawi, wiadomo- chlanie, ćpanie jest tam ostre. Pamiętam jak pajac Łukasz Garlicki, totalnie pijany o „Bitwie Warszawskiej” powiedział, że „niewiele z planu filmowego pamięta, tylko chlanie i pieprzenie lasek”. Kiedyś piłem wódę z jakimś gościem, który był technikiem oświetlenia w teleturniejach z Ibiszem, czy programach informacyjnych i – jak wspominał – „Praca się zaczyna o 5.30, ale o 5 wszyscy już napompowani koksem jak meserszmity”. A myślisz dlaczego gówniarze biorą w łapy gitary i próbują coś grać? Chcą tworzyć wybitne rzeczy? Blah, wiadomo, że dla darmowej wódy, dragów i darmowego seksu z ładnymi laskami. Często się okazuje, że najlepiej na karierze wyszli ci, którym sukces przyszedł później. Z czasem człowiek ma bardziej w dyńce poukładane.

Hehe, ja też nie mam prasy filmowej z lat 90, choć akurat z innych powodów. Wyrzuciłem ją sam na śmietnik…bo…w zasadzie tam nie było kartek. W latach 90 w zeszytach A4 robiłem katalog obejrzanych filmów – fabuła, obsada, ciekawostki z planu, i moja opinia o nim i wklejałem tam wszystkie zdjęcia z magazynów jakie były tylko na polskim rynku :) Do dziś te zeszyty leżą gdzieś w pudle – ja na tym setki godzin spędziłem na pisaniu tego. Dziś ludzie mają do tego Internet, ale kiedyś bawiłem się jak umiałem. Kiedyś zrobię jakiś materiał na YT o tym jak człowiek „kleił durnia” z magazynów filmowych :)

Magazynów Cinema, Cinema Press Wideo i Filmów z lat 90 więc nie posiadam ('Ekran' to nie moje czasy, gdy padł miałem 8 lat, więc ten tego). Zostały mi tylko magazyny Filmu po roku 2006 aż do końca ich działalności. Też leżą gdzieś w pudle :)


Hej!

ocenił(a) film na 4
Grifter

Pozostaje mi jedynie podpisać się pod tym co namachałeś.
O Garlickim nie słyszałem. Za to znam środowisko rekonstruktorów (statystujących Hoffmanowi w tym filmie), może nawet lepiej niż to filmowe. Toteż wiem, że także za kołnierz nie wylewają. Aczkolwiek przy tym co odnotowałem u filmowców to wykazują jednak braki kondycyjne w spożywaniu.
Anegdoty podobne do tej z Garlickim znam o Więckiewiczu i w zasadzie o wielu, wielu innych.
Czy w kinie amerykańskim teraz jest lepiej „niż kiedyś” – uważam za kwestię otwartą. Prawnicy jakby co wybronią a kilka ostatnich incydentów na planach podpowiada, że wciąż pod wieloma względami mamy tam pole bitwy. Niemniej chyba nikt jak dotąd nie przelicytował Shia LaBeoufa, który przyszedł na plan z armią goryli w różowych rajtuzach oświadczając, że nie zacznie żadnego ujęcia dopóki reszta ekipy też bez wyjątku takich rajtuzów nie założy Ochroniarze przynieśli ich zapas w trzech rozmiarach.
Nie wiem czy historia jest na bank prawdziwa jako, że nie drążyłem. Ale pisano o tym sporo w prasie branżowej.
W sumie i straszno i śmieszno jako, że goryle byli pod bronią. :-)

Te dwa stare magazyny wyglądające po wizycie u introligatora jak dostojne inkunabuły – już chyba zawsze będę opłakiwał. Tam było tyle smaczków, że teraz by je łacno było powyciągać.
Tym bardziej, że w to dodatkowo ingerowała PRL-owska cenzura (pamiętam np. drukowaną w jednym z „Filmów” listę kapitalistycznych filmów zakazanych w Bloku Wschodnim, którą otwierał „Łowca Jeleni” i „Rambo”).
Całość została pięknie na czarno oprawiona a tytuły na grzbietach wrzucił introligator złota czcionką. Możliwe, ze nie zmarniały i oddane gdzieś do antykwariatu (ojciec po pijaki najpewniej oddał za pół darmo) zdobią teraz półkę jakiegoś pasjonata X Muzy.
Lubię się tak sam siebie oszukiwać.
Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 4
jabu

'Rambo' też był zakazany? Słyszałem o 'Rambo 2', wszak tam w pień Sylwek wycinał zaprzyjaźnionych z Ruskimi komuchów z Wietnamu, ale że do jedynki się przyczepili? W sumie, trójka też się pewnie Rusom nie spodobała :)

ocenił(a) film na 4
Grifter

W 1-ce (którą znam na pamięć) jest jedna migawka pokazująca jak jest torturowany przez Wietnamczyków. Scena po prysznicu. Dosłownie jak mrugnięcie oka - retrospekcja. To wystarczyło.
2-ka i 3-ka są słabe więc po pojedynczym obejrzeniu nigdy do nich nie wracałem. Do 1-ki tak.
Z 3-ka związana jest anegdota. Gdy była na topie to była końcówka lat 80. My ją z kumplami oglądaliśmy na szkolnym video, w przerwie, korzystając że nie ma nauczyciela. I padł taki pan od PO (Przysposobienie Obronne) - stary komunistyczny ex-oficer. Po czym jak zobaczył napis na kasecie VHS (kopia była OKROPNA, ale wtedy to się takie łykało z przejęciem. Katyń wciąż był tabu) - to na nas nawrzeszczał i groził czym mu do głowy przyszło. Niemniej to był już 1988 r., więc zasadniczo my go olaliśmy a on już nic nie mógł (lub już nie chciał) zrobić.
Kwadrans później, na swojej lekcji zrobił nam pogadankę o tym z jaką różnicą traktuje się robotników w socjaliźmie (znaczy u nas - że z szacunkiem i zrozumieniem) a jak w kapitaliźmie (wyzysk i tym podobne).
Wspominam to zawsze z uśmiechem.
Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 4
jabu

Ach - a na koniec przemowy porównał kapitalistów do faszystów (w potocznym dialogu nie operowano jeszcze słowem nazizm, przynajmniej nie w Polsce).

ocenił(a) film na 4
jabu

Na szczęście w latach 90 PO wyglądało już zgoła inaczej i nie uczyli (przynajmniej u mnie) tacy tryglodyci. Z czasem nawet fantoma do nauki pierwszej pomocy nam gość załatwił, co na tamte czasy w szkołach było wręcz nowością. Nikt już głupot nam nie serwował. No może prócz lekcji religii ;)

ocenił(a) film na 7
jabu

Zaintrygowałeś mnie ta wzmianką o Robinie Williamsie. Dlaczego nie chciałbyś mieć go za sąsiada itp.? Oczywiście jeśli to nie tajemnica :)

ocenił(a) film na 4
snake_plissken84

Cześć,
To trochę niewygodny temat ale oczywiście tajemnicą nie jest. :)
Tyle, że raz, iż o zmarłych się (raczej) źle nie mówi a dwa, że pozostawił po sobie wizerunek człowieka ciepłego, łagodnego i empatycznego (utrwalony głównie w oparciu o role swoich bohaterów eksponujących na ogół wymienione cechy w Jego filmowym dorobku).
W realu był jednak neurotykiem, człowiekiem zaborczym i roszczeniowym, obciążającym sobą otoczenie i oczekującym ciągłego wsparcia i zrozumienia. Do tego z wiekiem doszły najróżniejsze schorzenia, wyczerpanie niegdyś silnego organizmu używkami oraz ustawiczne huśtawki nastrojów powodujące odsuwanie się od niego znajomych, którzy nigdy nie byli w stanie przewidzieć co im zafunduje.
Męczył a dokładniej – zamęczał, miejscami programowo - siebie i innych. Oczekując zrozumienia, ciągłej akceptacji i wsparcia w fobiach oraz drążącym Go strachu przed mnóstwem zagrożeń; prawdziwych i urojonych.
Z drugiej strony, jeżeli kogoś nie lubił czy nawet nie podzielał czyichś poglądów – potrafił być niezrozumiale okrutny a empatia której sam względem siebie oczekiwał – nie wchodziła względem innych w grę (co mogło szokować jeśli przypomnimy w jakich rolach się przez dekady specjalizował). W chwili pogrzebu nielubianej osoby potrafił wydzwaniać po znajomych szydząc ze zmarłego w dowcipach pełnych wulgaryzmów, itd.
O części (niewielkiej zresztą) z podobnych praktyk napomykał m.in. Bill Crystal – przyjaźniący się z Williamsem i sam mający podobny życiorys zawodowy (m.in. ex-komik i standaper z opinią wrażliwca, również nie do końca odpowiadającą rzeczywistości). Niektóre przybliżono w opublikowanej wkrótce po śmierci gwiazdora biografii, ale jedynie je sygnalizując i to w stopniu możliwie minimalnym. Napisanie biografii zleciła najbliższa rodzina zmarłego (dokładniej synowie i druga żona), której, co nie powinno dziwić, zależało z jednej strony na wybieleniu bliskiego a z drugiej na ewidentnym zdyskredytowaniu ostatniej żony gwiazdora, będącej z nimi w konflikcie, także prawnym.
Niemniej nawet z tak wylukrowanej biografii można wydobyć sporo o trudnym i uciążliwym charakterze artysty.
Mam podobne co zmarły gwiazdor zainteresowania dotyczące historii wojskowości, militariów, czy wargamingu. Podobnie jak On uzbierałem tez w swoim życiu tysiące tzw. „żołnierzyków” tworząc w związku z ich kolekcją makiety przybliżające wybrane batalie. Ale Williams zagalopował się w swoim kolekcjonerstwie. Dzięki sporom prawnym po miedzy Jego spadkobiercami roszczącymi sobie prawa do majątku dowiedzieliśmy się m.in. o kolekcjonowaniu wygotowanych czaszek z okresu WWII z naniesionymi na nich pamiątkowymi podpisami weteranów plutonu czy kompanii (a więc szczątków żołnierzy japońskich; który to proceder zapoczątkowano na skalę hurtową już latem 1942 r na Guadalcanal – wybrani marines wypływający z San Francisco już w lipcu mieli na podobne pamiątki zlecenia ze sklepów antykwarycznych. To ponure zjawisko nigdy, z tego co wiem, nie zostało szerzej opisane w zwartej publikacji. Powtórzyło się na mniejsza skalę w Korei a na większą – podczas wojny w Wietnamie).
Reasumując – obraz wrażliwca pełnego empatii bawiącego innych, wykreowany w większości dorobku filmowego Williamsa, tak dalece odbiegał od rzeczywistości w której sam się zakleszczył ten znakomity skądinąd artysta – że doceniając dorobek zawodowy napisałem, iż w realu wolałbym się odeń trzymać z daleka (w przenośni – nie mieć za kumpla czy za sąsiada).
Pozdrawiam mając nadzieję, że ten mały off-topic nie wnoszący nic do „Majora Dundee” nie będzie mi wzięty za złe.

ocenił(a) film na 4
jabu

Ależ nie, to cholernie fascynujące. Chylę po raz kolejny raz czoło za posiadaną wiedzę! Pozdrawiam!

ocenił(a) film na 4
Grifter

Dla jednych fascynujące.
Dla drugich przerażające.
Niemniej pozwala chyba nieco zrozumieć złożoną sytuację i motywy Williamsa, które popchnęły Go do targnięcia się na życie i to w tak pozornie niezrozumiały, okrutny sposób.
I to, że finalnie był w tym wszystkim… jakby to napisać… mimo legionu przyjaciół - potwornie osamotniony.
Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 4
jabu

Noe nie do końca, wszak chorował na otępienie z ciałami Lewy'ego. Wyobraź sobie - Twój umysł ci odjeżdża, najpierw apatia, depresja, senność, a później odlatujesz w kolejne rejony - omamy dźwiękowe, słuchowe, halucynacje.

Można dywagować co bardziej wpłynęło na końcową decyzję - jego styl życia czy choroba. Czy wypadkowa obu?

ocenił(a) film na 4
Grifter

Może i tak.
Niemniej rodzina po fakcie na różne sposoby uzasadniała Jego tragiczny koniec. Posuwając się również do opłacania diagnoz i ekspertyz, najprawdopodobniej także takich mających ocieplić wizerunek. W myśl zasady, że chorego się nie ocenia.
 Pamiętajmy, że gwiazdor był osobą publiczną, dodatkowo zaangażowaną społecznie oraz politycznie, co zresztą praktykuje wielu artystów.
Łatwiej coś wyjaśnić chorobą niż złożonościami charakteru o uzależnieniach już nie wspominając.
Obecnie nieco podobną szopkę możemy śledzić w wydaniu Aleca Baldwina. I pewnie też dowiemy się jak było naprawdę za szereg lat (lub nigdy) mimo, iż o tym, że był (jest) przemocowy i to na różne sposoby - przebijały się strzępy informacji od szeregu lat.
Williams chorował na szereg rzeczy. Najprawdopodobniej mimo leczenia, wrócił do używek i narkotyków, w tym również tych tzw. twardych.
Na całość tragedii złożył się przypuszczalnie cały zestaw czynników.
Co do wymienianej przez Ciebie choroby to potworną huśtawkę potrafił prezentować już ponad dwie dekady temu. Pamiętając jaką emanacją wulkanu ciepła, radości i energii był na ekranie – cokolwiek ciężko zaakceptować tragiczną śmierć samobójczą w osamotnieniu.
Tyle, że to, co na ekranie a to co w czterech prywatnych ścianach – to często rzeczy wręcz dwubiegunowo odmienne.
Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 4
jabu

Ależ ja zdaję sobie sprawy, że w Holly działa cały sztab Rayów Donovanów opłacanych przez rodziny, producentów i całe sztaby ludzi, które z jego wizerunku będą ssały kasę do końca swego życia.

Jak piszę, że Bruce Lee przedawkował (też wyciekły dokumenty, już dawno, ale swego czasu wszystko utajniono, głównie z powodu polisy na życie) to mnie wyzywają od hejterów, śmieci i słyszę na swój temat połowę słownika wyrazów brzydkich :) Bolesna prawda trudno się sprzedaje. I nikt jej nie potrzebuje. Ludzie potrzebują bohaterów i idoli. Zamiast uwierzyć w siebie...

ocenił(a) film na 7
jabu

Dzięki za poświęcenie czasu i bardzo obszerne wyjaśnienie. Prawdę mówiąc to jestem zaskoczony i lekko wstrząśnięty tym co napisałeś, bo wiele słyszałem o wrażliwości (nadwrażliwości?) Williamsa i jego neurotycznym usposobieniu, ale nigdy bym nie przypuszczał, że potrafił być tak okrutny i nieczuły jak np. w sytuacjach, o których opowiadał Billy Crystal. To rzuca całkowicie nowe światło na sprawę. Pozdrawiam.

użytkownik usunięty
Grifter

już miałem Peckinpaha dodać do ulubionych i nareszcie się do niego przekonać a tu taki feler.

"....przez kolejne nic nie wnoszące mieszanki wątków (ten kobiecy można sobie było darować, tym bardziej, że niewiasta, jak to zwykle u Peckinpaha bywa, jedyne co ma do zrobienia, to rozłożenie nóg), na trywialnym finale kończąc."

o przepraszam nie tylko,wszak główną rolę w pierwszym peckinpaha filmie gra kobieta i to jej jest poświęcona cała historia (sam film to takie mini-Pewnego razu na dzikim zachodzie) a na rozkładanie nóg nie było czasu bo bohaterowie ciągle musieli użerać się z Indianami ;)

co do Majora,to dałbym mu może nawet i 6 z plusem,ale Heston obniża wartość filmu (jak zawsze,oprócz wyjątku arcydzieła jakim jest "Dotyk zła") jak i reszta aktorów.

Sorry, ale Richard Harris przy Hestonie błyszczał.

użytkownik usunięty
Grifter

Zgodzę sie z powyższą opinią. Niby pomysł jest i to nawet na doskonały film, ale cóż, wykonanie nie wyszło... Można było dodać jeden porządny wątek i film zasługiwałby na dobre 8, ale w takiej postaci nie zasluguje.

ocenił(a) film na 7
Grifter

Nie jest aż tak źle. Fakt po reżyserze tej klasy człowiek zawsze spodziewa się mistrzostwa świata tu jej nie było. Jednak mimo to film ogląda się przyjemnie.

ocenił(a) film na 5
Grifter

Witaj! Masz rację-podpisuję się pod Twoimi wywodami! Pozdrawiam!

ocenił(a) film na 5
Grifter

Dopiero wczoraj mialam szanse obejrzec ten legendarny western, jakos nie bylo szansy dotychczas i zgadzam sie z Toba, slaby slaby...moze ja sie zbyt duzo naogladalam westernow, bo lubie westerny i myslam ze cos ze mna nie tak, bo taki rezyser...ale autentycznie jestem zawiedziona, ze tak sie wyraze, ten film kupy sie nie trzyma:-(

ocenił(a) film na 6
Grifter

Nie uważam go za kompletnego gniota, ale fakt, sporo brakuje do innych filmów Sama. Myślę, że gdyby zostawiono faktyczną wersję filmu, to może i trwałby dłużej, ale wątki nie byłyby poucinane. Sama walka z tym wielkim wodzem Indian, którego tropią cały film zbyt krótka i prosta (choć nie czytałem prawdziwej historii). Ode mnie 6 za szacunek do Sama, no i sympatie do westernu wszelkiej maści.

ocenił(a) film na 4
krzychu1526

Poucinane i rwące się wątki w filmie to na pewno wynik wielokrotnych cięć i przemontowania (sygnalizuję je pokrótce powyżej).
Gdy się z 278 pierwotnych minut robi 123, czyli mniej niż połowę to efekt nie może być chyba inny.
Wiem coś o tym jako, że kiedyś japoński wydawca wymusił na mnie dwukrotną redukcję skończonych już prac (160 pierwotnych stron historii o Zanryū nipponhei na 36 stron czy 140-stronicowy materiał o tzw. japońskim kamuflażu w polskiej broni pancernej – liczący po wymuszeniach… 44 strony).
Gdy się porówna proporcje pierwowzoru z efektem końcowym to widać, że Packinpah miał podobnie.

Przy czym gwoli kronikarskiej uczciwości warto jednak dodać, że sam Packinpah się trochę do takiej a nie innej finalnej wersji westernu przyczynił.
Mocno pił na planie. Wszystkich wyzywał i groził rękoczynami choć to akurat praktykowało (i praktykuje) wielu reżyserów, że przywołam choćby Polańskiego czy Kantora.
Zaczął się nieco dyscyplinować dopiero po groźbach ze strony Hestona odgrażającego się, iż za podobne wulgaryzmy zacznie reżysera płazować szablą. Przypominam, że postać grana przez Hestona ma u boku kawaleryjską szablę markującą model 1860 lub jej replikę. To, że szabla była lżejsza od swoich europejskich odpowiedników nie zmienia faktu, że nawet płazem można było nią nie najgorzej przywalić.
Zresztą Packinpah opuścił obrażony (i pijany) plan przed końcem zdjęć po tym gdy w czasie jednego z ekscesów Heston nastraszył reżysera markując szarżę koniem w jego kierunku. Heston chcąc nie chcąc musiał przejąć obowiązki Packinpaha i dokręcić końcowe sceny, często złożone aranżacyjnie (m.in. cała finałowa walkę).

Z tego co pamiętam Packinpah był też ogólnie konfliktowy względem całej ekipy zwalniając w trakcie produkcji sporo osób trudnych do zastąpienia w sytuacji gdy miało się napięty plan zdjęciowy.
Wszystko to też rzutowało na całokształt produkcji.
Na pewno kierownictwo Columbii po tego typu doniesieniach uznało całe przedsięwzięcie za wysoce ryzykowne (do tego czasu wyłożyli na nie 3 mln $).
W efekcie, po części z winy Packinpaha, mimo zapewnień a później błagań Hestona, bardzo ponoć zaangażowanego w projekt, wbili przysłowiowy gwóźdź do trumny skracając po tych wszystkich sygnałach harmonogram zdjęć o 3 tygodnie.
Nie pomogły deklaracje Hestona zapewniającego, że zrezygnuje ze swej gaży jeśli tylko pozwolą na pierwotny czas produkcji (ponoć nawet to zrobił, ponoć).
W efekcie wszystko wyszło tak jak wyszło a końcowe sceny (m.in. przywoływana przez Ciebie „walka z wodzem tropionym przez cały film zbyt krótka i prosta”) wypadły w tym chyba najgorzej.


Prawdziwej historii nie czytałeś bo… po prostu nie mogłeś. :-)
Były pewne próby zaangażowania konfederackich jeńców w projekty mieszanych oddziałów kawalerii ścigającej Apaczów ale chyba w praktyce nie za dużo z tego wyszło.
Jeśli za wszelka cenę i trochę na wyrost doszukiwalibyśmy się inspiracji fabuły filmu prawdziwymi wydarzeniami to chyba należałoby by zasygnalizować inicjatywę z 1862 r.
Zorganizowano wówczas kilka kompanii wojska z mieszaną obsadą (większość unionistów i wzmacniający je konfederaccy jeńcy wyrażający zainteresowanie podobną inicjatywą). Były to zarówno szwadrony kawalerii jak i kompanie piechoty. Funkcjonowały na zasadzie straży pożarnej podczas tzw. Powstania Dakotów w Minnesocie będącego de facto nie żadnym powstaniem a po prostu regularną wojną odłamu Santee przeciw osadnikom. Tych ostatnich bowiem po wybuchu wojny secesyjnej postrzegano jako łatwy cel (rejon walk ogołocono z garnizonów które ruszyły na wschód i południe).
Konfederacki człon tych mieszanych oddziałów zebrał w raportach dobre opinie. Ich wysoka ocena utrzymywała się nawet u zaciętych przeciwników Konfederacji pokroju ppłk Custera, który zarówno wówczas jak i później nie tylko bez oporów ale wręcz entuzjastycznie kontraktował do służby pod swoim dowództwem byłych konfederackich kawalerzystów.
Np. większość wybitego do nogi oddziałku mjr Eliota z kadry będącej pod komendą Custera w trakcie słynnej bitwy nad Washitą – stanowili byli konfederaccy podoficerowie służący w zmienionych, tuż powojennych realiach jako szeregowi kawalerzyści.


Kończąc przydługi słowotok – jako fan Packinpaha oraz entuzjasta westerny (czyli podobnie jak Ty) mam z „majorem Dundee” problem nie do przejścia. Film jest zbyt porwany i niedorobiony abym do niego wracał aranżując nocne, filmowe maratony w których kultowe i ulubione westerny stanowią obowiązkową część.
Obejrzałem dwa razy, dwie wersje i obie mnie odrzuciły.
Zdzierżę już nawet bronioznawcze wpadki na planie (np. Winchestery 1892 mimo, iż fabuła akcji rozgrywa się prawie trzy dekady przed ich wprowadzeniem) bo pod tym względem mało który western z tego okresu jest idealny.
Niemniej ogólnie niski poziom filmu po tych wszystkich redukcjach, cięciach i przemontowaniach jest tak dalece zniechęcający, że po prostu mądrzej gospodarując czasem zawsze kosztem „Majora” wybiorę „Dziką bandę” czy „Żelazny krzyż”.

Pozdrawiam ze swojej gawry.

Grifter

gimbusy powinny miec osobne forum na swoje madrosci.

ocenił(a) film na 6
Grifter

Niestety prawda. Najciekawsza sekwencja z Francuzami w Meksyku. Dlatego tylko 6.

ocenił(a) film na 4
frequentviewer

Fajnie, że ludzie wciąż dokopują się do kina mistrza Peckinpaha. Serce roście :)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones